„Mój tata popełnił samobójstwo” – tak Izabella Galicka rozpoczyna swoją opowieść o przedwojennym psychiatrze, doktorze Karolu Mikulskim. I w miarę poznawania tej historii rozumiemy, że wykracza ona poza jednostkowe losy ordynatora ze szpitala psychiatrycznego w Gostyninie. Mamy do czynienia z opowieścią o tym, do czego prowadzi ślepa fascynacja postępem – w sytuacji gdy nagle można wprowadzić w życie naukowe teorie. W rezultacie sami ich wyznawcy stają przed wyborem: mogą opowiedzieć się albo po stronie katów, albo ofiar. Wyjścia poza ten podział nie ma.
Niewinne teorie
Polscy lekarze psychiatrzy przed wojną byli na bieżąco z najnowszymi osiągnięciami nauki. W szpitalach, którymi kierowali, wprowadzali nowe, humanitarne metody leczenia chorób psychicznych. Oskar Bielawski, założyciel i wydawca pisma eugeników „Higiena Psychiczna”, został dyrektorem szpitala psychiatrycznego w Kościanie. Jednego dnia uwolnił pacjentów, którzy siłą byli przywiązywani do łóżek. Przed jego przyjściem mówiono o szpitalu „parszywy zakład”. Za czasów Bielawskiego nazywano go „sanatorium”.
Podobne humanitarne metody leczenia wprowadzał młody doktor Karol Mikulski. Można powiedzieć, rodzinnie obciążony medycyną. Dziadek i ojciec byli lekarzami.
Także polscy eugenicy pracowali naukowo nad metodami udoskonalenia człowieka. W imię szlachetnych pobudek
A jednocześnie Mikulski należy do Polskiego Towarzystwa Eugenicznego. Jest zwolennikiem sterylizacji nieuleczalnie chorych. I bez wątpienia mieści się w głównym wówczas nurcie psychiatrii. Przed wojną eugenika na całym świecie stanowiła symbol postępu. Jej zwolennikami byli m.in. Tadeusz Boy-Żeleński i Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Do Polskiego Towarzystwa Eugenicznego należało 10 tys. osób.