Parytetowa krucjata idzie za daleko

Lansowanie na siłę parytetów w biznesie jest szkodliwe i dla firm, i dla pracujących tam kobiet – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej".

Aktualizacja: 18.11.2012 20:31 Publikacja: 18.11.2012 19:44

Parytetowa krucjata idzie za daleko

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Unijna komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding postawiła w końcu na swoim. Komisja Europejska przyjęła plan nowej wielkiej akcji afirmatywnej. Do 2020 roku 40 proc. stanowisk w radach nadzorczych dużych spółek giełdowych mają zajmować kobiety. To pierwszy krok w kierunku równości płci we władzach firm.

Reding chce zburzyć „szklany sufit", który utrudnia kobietom dojście do wysokich stanowisk w biznesie. Przytaczane przez komisarz dane są jednoznaczne. W Unii na 588 dużych firm kobiety są prezesami w ledwie 17, a w 82 są w zarządach. Liczby te co prawda rosną, ale eksperci Komisji wyliczyli, że w obecnym tempie osiągnięcie poziomu co najmniej 40 proc. zajmie 40 lat.

Viviane Reding to gwiazda Komisji Europejskiej. Zasiada w niej od 1999 roku. Wcześniej przez blisko 20 lat była dziennikarzem luksemburskiego dziennika „Luxemburger Wort" i posłanką w Parlamencie Europejskim. Zyskała przydomek żelaznej komisarz, gdy wymusiła na operatorach sieci komórkowych obniżkę roamingu na terenie Unii. – Złamałam monopol tam, to złamię i tu – mawiała. I niestety, nie dostrzega tu wielkiej różnicy. Za to mówi o marnowaniu talentów i hamowaniu przez brak kobiet w zarządach wzrostu gospodarczego. „Kobiety są ostrożniejsze, popełniają mniej błędów. Gdyby zamiast Lehman Brothers istniał bank Lehman Sisters, nie mielibyśmy dziś na świecie tak ogromnego bałaganu" – grzmiała. Z takimi argumentami ciężko polemizować.

Kobiety przeciw

O szkodliwości lansowanego przez Reding pomysłu może świadczyć choćby fakt, że przeciw jego wprowadzeniu najbardziej oponowały jej koleżanki z Komisji, wśród nich szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton i komisarz ds. telekomunikacji Neelie Kroes. W październiku udało im się zablokować najbardziej radykalne pomysły, takie jak karanie opornych, i to już na poziomie unijnym (co byłoby sprzeczne z prawem). Kary też złagodzono – pierwotnie firmy naruszające nowe przepisy miały m.in. tracić dostęp do lukratywnego rynku zamówień publicznych. Taka wersja projektu właśnie przeszła. Reding skutecznie zbudowała większość, ignorując takie kraje, jak Wielka Brytania czy Szwecja, argumentujące, że w zbyt krótkim czasie narzuca zmiany iście rewolucyjne. Ale to nie tempo zmian jest groźne. Takie rozwiązanie jest po prostu sprzeczne z zasadami wolnego rynku, bo wpływa na wybór władz firm, który jest w gestii właścicieli. Nie wiadomo, dlaczego ma to być 40 proc., a nie 50 czy 35 proc. Na razie parytety dotyczą rad nadzorczych, ale zapewne wkrótce usłyszymy o prezesach i zarządach. Parytety na pewno nie służą wyborowi ludzi najlepszych – obojętnie kobiet czy mężczyzn.

Komisarz Reding nie wzięła też pod uwagę dużych różnic między poszczególnymi krajami Unii na tym polu. Południe Europy jest bardziej tradycyjne i będzie musiało podjąć najbardziej radykalne kroki, np. na Cyprze czy na Malcie kobiety stanowią w zarządach średnio ledwie 3 proc. ich składu, podczas gdy w Finlandii – 27 proc.

Grozi więc tworzenie biznesowej fikcji. Do rad nadzorczych i zarządów będą trafiać osoby mające być listkiem figowym, bez faktycznych uprawnień i władzy.

W krajach skandynawskich, gdzie zaczęto już wprowadzać parytety na własną rękę, popyt na takie osoby jest ogromny. Efekt jest taki, że często jedna kobieta pełni funkcję w radzie nadzorczej w... kilkudziesięciu spółkach. Jak w takiej sytuacji można dobrze wypełniać swoje obowiązki? Mówi się już nawet o tworzeniu się kasty „złotych spódniczek".

Szczególnie sztuczne będą to działania w przedsiębiorstwach z branży budowlanej, finansowej czy gier komputerowych, zdominowanych przez mężczyzn. Ale akurat na budowach taki stan rzeczy nie wynika raczej z męskiego szowinizmu.

Parytety to zbyt duże ingerowanie w wewnętrzne sprawy prywatnych firm. Może to być, co gorsza, niebezpieczny precedens. Nie twierdzę, że przyjdzie teraz kolej na łysych czy wysokich, ale eurokraci mogą już teraz całkiem stracić hamulce w próbach regulowania wszystkiego. Parytety mogą uderzyć i w same beneficjentki. Trudno nie być sfrustrowanym, słysząc naokoło, że nie własnej kompetencji i pracy zawdzięcza się stanowisko. W pewnym momencie pojawią się pewnie pytania, czy to sprawiedliwe, że panie zdominowały takie branże, jak ochrona zdrowia, usługi czy hotelarstwo. Można sobie wówczas wyobrazić żądanie i tam parytetów.

Pokazać dobre przykłady

Viviane Reding twierdzi, że dobrowolne regulacje nie działają. Nic dziwnego. Trudno zmienić przyzwyczajenia, praktyki, procedury, mentalność nawet w kilka lat. Bez zmiany mentalności będziemy mieli tylko pozory poprawy sytuacji i piękną fasadę, za którą skryją się dotychczasowe stosunki. Mentalności zaś nie da się zmienić w sposób nakazowy. Najwyraźniej pani Reding tego nie rozumie. Dawne komunistyczne zawołanie „kobiety na traktory" w rewolucyjnym szale zamieniła na „kobiety do rad nadzorczych".

Lepszą drogą do zwiększenia obecności kobiet we władzach firm, która, z czym się absolutnie zgadzam, jest za mała, może być lansowanie mody, nagłaśnianie nowych przykładów sukcesu. Przecież obok powszechnie znanych, jak szefowa PGNiG Grażyna Piotrowska-Oliwa, Alchemii Karina Wściubiak, Irena Eris czy Solange Olszewska, są tysiące kobiet menedżerek i bizneswoman (akurat w Polsce nie jest lepiej niż na zachodzie Europy, np. 37 proc. small biznesu prowadzą kobiety). Słowem, potrzebna jest praca u podstaw, a nie wymachiwanie siekierą.

Wspierać kobiety trzeba już na niższych szczeblach, ułatwiając opiekę nad dziećmi i wprowadzając elastyczny czas pracy (to właśnie urodzenie dziecka jest często równoznaczne z przekreśleniem kariery). Dzięki działaniom w tym kierunku zwiększy się grupa osób, które można awansować potem na najwyższe stanowiska.

Wierzę nie tyle w niewidzialną rękę rynku, ile w logikę. Viviane Reding powołuje się na badania, które dowodzą, że przedsiębiorstwa kierowane przez zarządy z udziałem kobiet mają wyższe zyski. Skoro tak, to po co regulacje? Przecież firmy nie powinny działać na swoją szkodę. Nie pozwolą na to właściciele. Prędzej czy później wymuszą zmianę polityki zatrudniania. Ci, którzy tego nie zrobią, podzielą los mamutów.

Kobiety nie dość, że są coraz bardziej znaczącymi konsumentkami, to decydują o domowych finansach. Lepiej więc na kierowniczych stanowiskach firm zatrudniać więcej osób świadomych ich potrzeb, a więc samych kobiet.

Unijna komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding postawiła w końcu na swoim. Komisja Europejska przyjęła plan nowej wielkiej akcji afirmatywnej. Do 2020 roku 40 proc. stanowisk w radach nadzorczych dużych spółek giełdowych mają zajmować kobiety. To pierwszy krok w kierunku równości płci we władzach firm.

Reding chce zburzyć „szklany sufit", który utrudnia kobietom dojście do wysokich stanowisk w biznesie. Przytaczane przez komisarz dane są jednoznaczne. W Unii na 588 dużych firm kobiety są prezesami w ledwie 17, a w 82 są w zarządach. Liczby te co prawda rosną, ale eksperci Komisji wyliczyli, że w obecnym tempie osiągnięcie poziomu co najmniej 40 proc. zajmie 40 lat.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?