Unijna komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding postawiła w końcu na swoim. Komisja Europejska przyjęła plan nowej wielkiej akcji afirmatywnej. Do 2020 roku 40 proc. stanowisk w radach nadzorczych dużych spółek giełdowych mają zajmować kobiety. To pierwszy krok w kierunku równości płci we władzach firm.
Reding chce zburzyć „szklany sufit", który utrudnia kobietom dojście do wysokich stanowisk w biznesie. Przytaczane przez komisarz dane są jednoznaczne. W Unii na 588 dużych firm kobiety są prezesami w ledwie 17, a w 82 są w zarządach. Liczby te co prawda rosną, ale eksperci Komisji wyliczyli, że w obecnym tempie osiągnięcie poziomu co najmniej 40 proc. zajmie 40 lat.
Viviane Reding to gwiazda Komisji Europejskiej. Zasiada w niej od 1999 roku. Wcześniej przez blisko 20 lat była dziennikarzem luksemburskiego dziennika „Luxemburger Wort" i posłanką w Parlamencie Europejskim. Zyskała przydomek żelaznej komisarz, gdy wymusiła na operatorach sieci komórkowych obniżkę roamingu na terenie Unii. – Złamałam monopol tam, to złamię i tu – mawiała. I niestety, nie dostrzega tu wielkiej różnicy. Za to mówi o marnowaniu talentów i hamowaniu przez brak kobiet w zarządach wzrostu gospodarczego. „Kobiety są ostrożniejsze, popełniają mniej błędów. Gdyby zamiast Lehman Brothers istniał bank Lehman Sisters, nie mielibyśmy dziś na świecie tak ogromnego bałaganu" – grzmiała. Z takimi argumentami ciężko polemizować.
Kobiety przeciw
O szkodliwości lansowanego przez Reding pomysłu może świadczyć choćby fakt, że przeciw jego wprowadzeniu najbardziej oponowały jej koleżanki z Komisji, wśród nich szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton i komisarz ds. telekomunikacji Neelie Kroes. W październiku udało im się zablokować najbardziej radykalne pomysły, takie jak karanie opornych, i to już na poziomie unijnym (co byłoby sprzeczne z prawem). Kary też złagodzono – pierwotnie firmy naruszające nowe przepisy miały m.in. tracić dostęp do lukratywnego rynku zamówień publicznych. Taka wersja projektu właśnie przeszła. Reding skutecznie zbudowała większość, ignorując takie kraje, jak Wielka Brytania czy Szwecja, argumentujące, że w zbyt krótkim czasie narzuca zmiany iście rewolucyjne. Ale to nie tempo zmian jest groźne. Takie rozwiązanie jest po prostu sprzeczne z zasadami wolnego rynku, bo wpływa na wybór władz firm, który jest w gestii właścicieli. Nie wiadomo, dlaczego ma to być 40 proc., a nie 50 czy 35 proc. Na razie parytety dotyczą rad nadzorczych, ale zapewne wkrótce usłyszymy o prezesach i zarządach. Parytety na pewno nie służą wyborowi ludzi najlepszych – obojętnie kobiet czy mężczyzn.
Komisarz Reding nie wzięła też pod uwagę dużych różnic między poszczególnymi krajami Unii na tym polu. Południe Europy jest bardziej tradycyjne i będzie musiało podjąć najbardziej radykalne kroki, np. na Cyprze czy na Malcie kobiety stanowią w zarządach średnio ledwie 3 proc. ich składu, podczas gdy w Finlandii – 27 proc.