Szanowny panie redaktorze, śmiał się pan na „Pokłosiu", ja płakałem. Może dlatego, że mniejsze mam poczucie humoru, może dlatego, że rozpoznałem w filmie Pasikowskiego wiele znanych mi, dramatycznych historii, o których ciągle nie mogę myśleć spokojnie.
Z pasją i wrażliwością
Nie tylko ja nie mogę. Może pan się zdziwi, ale w Polsce jest wielu młodych ludzi, którzy poruszeni bolesną polską historią, czując się odpowiedzialni za to, co w Polsce dobre i złe ( ten motyw osobistej odpowiedzialności kierował nas kiedyś do sprzeciwiania się złu), sami z własnej woli robią to, co pan szyderczo nazwał „namiętnym kolekcjonowaniem żydowskich nagrobków".
Dokumentują żydowskie pamiątki, młody fotograf Łukasz Baksik pokazuje na wystawie „Macewy codziennego użytku" (m.in. w Centrum Sztuki Współczesnej) ich wszechstronne współczesne użycie, znajdował je na utwardzonych drogach, chodnikach, jako żarna, koła szlifierskie, w ubikacjach, na ambonie strzelniczej, w oborze, a nawet w warszawskim parku w zdobnej pergoli. Podobnie jak młody rolnik, grany przez Stuhra, nie uważa, że tam jest ich miejsce i że można koło tego przechodzić spokojnie.
Ci młodzi ludzie, amatorzy, uczą się hebrajskiego lub jidysz, by chociaż trochę zrozumieć treść napisów. To takie dziwne, że ktoś z taką pasją i wrażliwością moralną (a zaręczam panu, że są tacy) uczy się hebrajskiego? I czy to jest powód do śmiechu?
Prostsze skojarzenie
Druga historia z filmu, dwaj młodzi ludzie, wstrząśnięci ukrywaną od czasów wojny historią zagłady Żydów z ich własnej wioski, odnajdują w wykopanym dole czaszki pomordowanych. Panu wydaje się to śmieszne, bo przypomina scenę z „Hamleta". Ale przecież skojarzenie jest prostsze, dokładnie taką samą scenę widzieliśmy w dokumentalnym(!) filmie Pawła Łozińskiego, gdy kopiący w poszukiwaniu swojego zamordowanego przez mieszkańców wsi ojca, Henryk Grynberg napotyka w dole butelkę po mleku, którą ojciec nosił ze sobą. Ten zgrzyt łopaty o szkło ciągle nas przenika.