A więc zasłona została zerwana. Chwalący się zgłębianiem greckiej myśli starożytnej czołowy kabotyn polskiej polityki już nie ukrywa, dlaczego od pięciu lat buduje swój wizerunek na paśmie coraz bardziej skandalicznych wypowiedzi. Nie od dziś wiadomo, że jest to skuteczny sposób przykuwania uwagi.
I w takich kategoriach należy rozpatrywać liczne akcje Palikota. Chociażby zachęcanie Bronisława Komorowskiego w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej dwa lata temu do zastrzelenia Jarosława Kaczyńskiego i wypatroszenia jego ciała. Palikot zresztą tuż potem zarzucał mediom, że tę jego zachętę wyrywały z kontekstu – że bynajmniej nie namawiał nikogo do fizycznej likwidacji prezesa PiS. Ten przykład najlepiej świadczy o tym, z jak marnym prowokatorem mamy do czynienia. Naubliżać temu czy innemu nie sprawia mu kłopotu. Ale kiedy się okazuje, że jego słowa można zinterpretować jako nawoływanie do przemocy, błazen się wycofuje.
I takich ludzi patronem zdaje się być Palikot. Czytając rozmowę z nim w „Wyborczej”, można odnieść wrażenie, że swój przekaz adresuje do warstwy społecznej, którą można określić mianem lumpeninteligencji. Chodzi o ludzi, którym imponują wielkie nazwiska. I mądre słowa, których znaczeń nie zawsze ci ludzie rozumieją, chociaż je powtarzają jako świadectwo rzekomej przynależności do wyzwolonej z wszelkiego ciemnogrodztwa elity.
Na lumpeninteligencję ma działać odwoływanie się w przywoływanym wywiadzie do twórczości Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej czy Witolda Gombrowicza jako krytyków tego, co w Polsce głupie i zapyziałe. I do tego jeszcze następujące wyznanie: „Mariusz Treliński, z którym od dawna się przyjaźnię, mówił […] o mnie 'hedon doskonały'. Wino, dobre jedzenie i mądrzy ludzie przy stole”. A może po prostu, Panie Pośle, skun, samogon i jeden wielki odlot...