Brak determinacji i niewykorzystane szanse? Być może tak właśnie po latach napiszą o dzisiejszej polityce zagranicznej rozdartej pomiędzy interesami dwóch głównych partii. O dziwo, gdy się czyta uwagi Krzysztofa Liska z PO czy Macieja Olex-Szczytowskiego, doradcy ekonomicznego Radosława Sikorskiego, można odnieść wrażenie, że już nie tylko opozycja ostrożnie ogłasza „sukcesy".
Brutalna rzeczywistość
Lisek ujmuje to tak: „Za stan rzeczy u naszych wschodnich granic w dużym stopniu odpowiada nasza polityka połowicznych celów, środków i zaangażowania". Niemoc dotyczy zarówno tego, co moglibyśmy zrobić o własnych siłach, jak i tego, co zależy od Unii Europejskiej. Na przeszkodzie zwykle stoją „oni". Lisek nie może wszak obciążyć własnego rządu. I PO, i PiS szukają winnych na zewnątrz. Winni to Unia, Litwini, Niemcy i oczywiście „Ruscy". Jednym słowem – to nie my odpowiadamy za zły stan rzeczy.
Dla PO to usprawiedliwienie dla ograniczenia ambicji, dla PiS uzasadnienie braku skuteczności. A tu nie ma co narzekać na „onych". To, co mieliśmy dostać od Wuja Sama czy Ciotki Angeli, już dostaliśmy. Wejście do NATO i UE skończyło się pomyślnie, a idealizm w relacjach na świecie i tak wyparował z nastaniem kryzysu. Jako pierwszy od lat polityk PO Lisek szczerze pisze, że są jednak problemy i zostawia margines na debatę. Jakich wniosków nie dopowiada? Po pierwsze, jeśli mamy jeszcze moce w polityce zagranicznej, to tkwią one nad Wisłą: w zdolności do koordynacji polityki, w gospodarce i nowoczesnej armii. Po drugie liczą się tylko wielkie projekty. Po trzecie i rządowi brak dobrego pomysłu na politykę wschodnią.
Na początek chodzi o ustalenie, co robić między nami w Polsce. Nie z szacunku do wyimaginowanego konsensusu. Wskazówką powinien być styl działania Niemiec, które nie są przecież oazą łagodności w relacjach pomiędzy CDU a SPD. Jednak kiedy chodzi o interes kraju, wyciągają wnioski ze swego położenia na mapie oraz z doświadczeń historii i podziału.
Brak wspólnej polityki
Zamiast pióra każdy polski premier powinien przy nominacji dostawać mapę, by nie zapominał, gdzie leży Polska. Przydałaby się przy dyskusji o podpisaniu przez EuroPolGaz listu intencyjnego w sprawie gazociągu Jamał II. A tak mamy komentarze rządu od Sasa do lasa, a u opozycji logikę Cześnika Raptusiewicza: „zaplanowali znaczy zbudowali, podpisali znaczy zdradzili". Trudno sobie wyobrazić podobną sekwencję wydarzeń w Berlinie. I przy okazji lepszą okazję do radości na Kremlu. Nikt nie wyjaśni oficjalnego polskiego stanowiska, gdy w Warszawie każdy klepie do kamery, co mu przyjdzie do głowy. Gdyby opozycja bez łaski rządu miała dostęp do wiedzy o stanie państwa, musiałaby się hamować w ocenach, a Jarosław Kaczyński sam zadbałby, żeby wypowiedzi w jego imieniu pozbawione były żaru szaleństwa. W tym sensie i Polsce, i Tuskowi byłoby wygodniej, chociaż PO nie mogłaby wtedy przypisywać sobie rzekomego „sukcesu" w każdej sprawie. Inny przykład upartyjnienia strategicznych interesów państwa to przyjęcie przez rząd Tuska paktu fiskalnego najmniejszą możliwą większością. Niby wszystko dobrze, ale otwiera drogę do odkręcania polityki zagranicznej po zmianie władzy.