Rewolucja ekstrawagantów

Patrząc na to, co się dzieje nad Sekwaną, można dojść do wniosku, że epoka wielkich ideologii nadal trwa, a podział „prawica – lewica" pozostaje klarowny. Tyle że na tle Europy Francja to wyjątek – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 30.05.2013 19:22

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska MS Magda Starowieyska

Mało kto przypuszczał, że wprowadzenie we Francji do ustawodawstwa nowej instytucji, jaką jest jednopłciowe „małżeństwo", wywoła w tym kraju olbrzymie protesty. Z pewnością stojący za realizacją tego projektu prezydent François Hollande nie należy do unikających zwarć ideologicznych zwolenników polityki „ciepłej wody w kranie". To modelowy przypadek lewicowca gotowego wywrócić świat do góry nogami. Nic zatem dziwnego, że swoimi inicjatywami polaryzuje francuską scenę polityczną.

Nawet tak umiarkowane ugrupowanie jak główna siła opozycyjna, czyli partia neogaullistowska, odkrywa w obliczu radykalizmu, którym szermuje francuski prezydent, resztki swojej prawicowej tożsamości.

Papierek lakmusowy

Patrząc na to, co się dzieje nad Sekwaną, można dojść do wniosku, że epoka wielkich ideologii nadal trwa, a podział „prawica – lewica" pozostaje klarowny. Kiedy jednak nasz wzrok obejmie resztę Europy, wówczas się okaże, że Francja jawi się tu jako wyjątek. Kwestia przywilejów dla mniejszości seksualnych to zresztą jeden z papierków lakmusowych. Weźmy chociażby wybranego kilka miesięcy temu prezydenta Czech Miloša Zemana, który doszedł do swego stanowiska jako reprezentant lewicy. W ubiegłym tygodniu odmówił on przyznania tytułu profesorskiego jednemu z naukowców, ponieważ ten jest działaczem gejowskim i uczestniczy w przybierających konfrontacyjny charakter paradach równości. Występujący z pozycji lewicowych przywódca kraju zachował się więc jak konserwatysta, który piętnuje agresywną strategię ruchów LGBT.

Przenieśmy się teraz do Wielkiej Brytanii. Premierem tego kraju jest od trzech lat David Cameron, a więc torys. Tymczasem w sprawie instytucjonalizacji związków homoseksualnych prowadzi politykę, która z torysami się raczej nie kojarzy. Cameron doprowadził do uchwalenia w Izbie Gmin ustawy o „małżeństwach" jednopłciowych. Zrobił to wbrew większości posłów ugrupowania, które reprezentuje, i zarazem przy poparciu koalicjanta – Liberalnych Demokratów oraz opozycji – Partii Pracy.

W przeciwieństwie jednak do francuskiego prezydenta premier Wielkiej Brytanii nie prowadzi kampanii ideologicznej. To raczej wyraz konformizmu i chęci przypodobania się brytyjskim kręgom opiniotwórczym, które słyną z politycznej poprawności. A wiadomo, że aby utrzymać władzę, warto z nimi żyć dobrze.

Piwosze i kawosze

Oba te przypadki – Zemana i Camerona – mogą stanowić dowód na to, że podział „prawica – lewica", jeśli nawet nie odchodzi w przeszłość, to przynajmniej się zmienia i komplikuje. Jak zauważył Aleksander Kaczorowski we „Wprost", przed drugą turą ostatniej batalii o prezydenturę Czech wyborcy w tym kraju podzielili się na „piwoszy" i „kawoszy". Publicysta różnicę tę wyjaśniał następująco: „Miloš Zeman to kandydat prowincjuszy i robotników, którzy po pracy przesiadują w gospodach przy piwie. (...) Karel Schwarzenberg, arystokrata o łagodnym usposobieniu, jest jego przeciwieństwem i kandydatem klasy średniej, czyli Czechów z kawiarni". Można się zastanawiać jednak nad tym, czy podział „piwosze – kawosze" da się odnieść do innych krajów. Bo przecież chodzi tu o coś więcej niż jakieś specyficzne dla różnych warstw społeczeństwa czeskiego formy spędzania wolnego czasu.

Z jednej strony Zeman pokazuje twarz lewicy funkcjonującej w warunkach postkomunistycznych – lewicy, która przeoczyła rewolucję kulturową lat 60. ubiegłego wieku na Zachodzie, bo zajęta była obroną systemu komunistycznego (przypadek Husaka) lub jego zwalczaniem (przypadek Havla). Dziś adresuje ona swoje propozycje do plebejskiego elektoratu skoncentrowanego na potrzebie zaspokojenia różnych potrzeb o charakterze konsumpcyjnym.

To są właśnie owi „piwosze". Ich emocji nie sposób rozgrzać wojnami kulturowymi (w tym batalią o przywileje dla mniejszości seksualnych), bo takie spory są dla nich abstrakcyjnymi problemami rodzącymi się w umysłach „kawoszy". W dodatku pewne procesy i tak już zostały uruchomione – w roku 2006 czeski parlament zatwierdził ustawę o związkach partnerskich, a Czechy wśród krajów dawnego bloku wschodniego przodują, jeśli chodzi o liberalizację ustawodawstwa w zakresie spraw obyczajowych.

Z drugiej strony – wychodząc już poza kontekst czeski – widać, że konserwatywna obrona moralności publicznej nie musi iść w parze z afirmacją wolnego rynku. Jeśli ktoś jest zwolennikiem europejskiego kanonu tradycyjnych wartości, to przecież powinien wśród nich dostrzec: dobro wspólne, odpowiedzialność, solidarność. A to oznacza, że wolny rynek nie może być ekonomicznym dogmatem, ponieważ wspólnota polityczna nie opiera się na zasadach handlowych.

Rozpustnicy i asceci

Podstawę konserwatywnego modelu życia stanowi przeświadczenie o tym, że ludzka zbiorowość to organizm, a nie przypadkowe spotkanie samoistnych jednostek. W gruncie rzeczy model ten nie jest sprzymierzeńcem kapitalizmu. Jest nim natomiast dziedzictwo rewolucji kulturowej.

Jeśli przyjąć, że człowiek nie ma żadnych zobowiązań wobec społeczeństwa, że liczy się tylko samorealizacja wyrażająca dążenie do indywidualnego sukcesu, to najwyższą wartością staje się wolność jako uniezależnienie od bliźnich. Gdyby nie problemy demograficzne, czyli kłopoty z zastępowalnością pokoleń, to gospodarka wolnorynkowa największą korzyść odnosiłaby z osób, które nie muszą się miotać między obowiązkami rodzinnymi a poświęcaniem dla firmy swojego cennego czasu po godzinach pracy.

Warto tu nawiązać do refleksji snutych przez Leopolda Tyrmanda w „Zapiskach dyletanta" na temat lewackiej rewolty kulturowej, jaką w latach 60. obserwował na uniwersytecie w Berkeley wśród młodych ludzi z porządnych i zamożnych domów. Zdaniem pisarza rozwiązłość obyczajowa stanowiła na przestrzeni dziejów domenę nie nizin społecznych, lecz dekadenckiej arystokracji, czyli czarnego charakteru lewicowych narracji. Dla odmiany: „Asceza zawsze była rdzeniem zapału rewolucyjnego i twardą stalą jego zbroi". Pisarz szydził więc z amerykańskiej lewackiej młodzieży: „Każdemu wezwaniu »Poćpaj sobie!« towarzyszy »...i nie zabijaj małych Wietnamczyków!«", dostrzegając tym samym u niej przejawy braku światopoglądowej spójności.

Feminizm w służbie mężczyzn

W Polsce wciąż słychać tezy o nierozerwalnym związku konserwatyzmu kulturowego z gospodarczym liberalizmem. Osoby zachwalające ten związek zapatrzone są we wzorce ideowe prawicy anglosaskiej. Dlatego warto pochylić się nad złożonym obrazem kapitalistycznego społeczeństwa, które zostało przeorane przez rewolucję kulturową. Frapujące w tej kwestii mogą być rozważania amerykańskiego publicysty konserwatywnego Dinesha D'Souzy. W swojej książce „The Enemy at Home. The Cultural Left and Its Responsibility for 9/11" zadaje on pytania: „Jakim cudem (...) nowa liberalna moralność zdołała podmyć fundamenty tradycyjnej rodziny? Dlaczego tradycyjna rodzina okazała się tak słaba?". I odpowiada: „Przy swoich licznych zaletach nie wszystkich zaspokajała. Mężczyźni o skłonnościach poligamicznych czuli się spętani zasadami monogamii. Kawalerowie, którzy nie mieli ochoty się żenić, czuli się zmarginalizowani, podobnie jak homoseksualiści". Dalej zaś D'Souza zauważa: „feminizm dlatego tak łatwo zwyciężył, ponieważ od początku cieszył się milczącym poparciem wielu mężczyzn. Wbrew przewidywaniom feministek patriarchat nie stawił poważnego oporu ruchowi wyzwolenia kobiet. Wielu mężczyzn zdało sobie sprawę, że feministki walczą o coś, czego mężczyźni zawsze chcieli, ale czego zabraniał im etos tradycyjnej rodziny. Realizacja celów ruchu kobiecego oznaczała dla mężczyzn, że będą mogli sypiać z wieloma kobietami, nie musząc się z nimi żenić ani ich utrzymywać. To było jeszcze lepsze niż poligamia nakładająca na męża obowiązek opieki nad wszystkimi żonami. W konsekwencji wielu mężczyzn – zwłaszcza bogatych i niewyżytych – z entuzjazmem poparło feministyczne hasło emancypacji". Okazuje się zatem, że rewolucja kulturowa, której elementem była realizacja postulatów ruchów feministycznych, zamiast poprawić sytuację kobiet, tak naprawdę ją pogorszyła. A bezwzględne reguły wolnego rynku przyczyniły się do tego, że wiele kobiet opuszczonych przez swoich mężów poszło do pracy z musu, a nie z chęci robienia kariery.

Czyżby zatem antydyskryminacyjne – pod względem retoryki – hasła nawołujące do poszerzenia swobód obyczajowych wyrażały i wyrażają wyłącznie ekstrawagancki sposób uprawiania polityki przez część establishmentu?

Mało kto przypuszczał, że wprowadzenie we Francji do ustawodawstwa nowej instytucji, jaką jest jednopłciowe „małżeństwo", wywoła w tym kraju olbrzymie protesty. Z pewnością stojący za realizacją tego projektu prezydent François Hollande nie należy do unikających zwarć ideologicznych zwolenników polityki „ciepłej wody w kranie". To modelowy przypadek lewicowca gotowego wywrócić świat do góry nogami. Nic zatem dziwnego, że swoimi inicjatywami polaryzuje francuską scenę polityczną.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?