Mało kto przypuszczał, że wprowadzenie we Francji do ustawodawstwa nowej instytucji, jaką jest jednopłciowe „małżeństwo", wywoła w tym kraju olbrzymie protesty. Z pewnością stojący za realizacją tego projektu prezydent François Hollande nie należy do unikających zwarć ideologicznych zwolenników polityki „ciepłej wody w kranie". To modelowy przypadek lewicowca gotowego wywrócić świat do góry nogami. Nic zatem dziwnego, że swoimi inicjatywami polaryzuje francuską scenę polityczną.
Nawet tak umiarkowane ugrupowanie jak główna siła opozycyjna, czyli partia neogaullistowska, odkrywa w obliczu radykalizmu, którym szermuje francuski prezydent, resztki swojej prawicowej tożsamości.
Papierek lakmusowy
Patrząc na to, co się dzieje nad Sekwaną, można dojść do wniosku, że epoka wielkich ideologii nadal trwa, a podział „prawica – lewica" pozostaje klarowny. Kiedy jednak nasz wzrok obejmie resztę Europy, wówczas się okaże, że Francja jawi się tu jako wyjątek. Kwestia przywilejów dla mniejszości seksualnych to zresztą jeden z papierków lakmusowych. Weźmy chociażby wybranego kilka miesięcy temu prezydenta Czech Miloša Zemana, który doszedł do swego stanowiska jako reprezentant lewicy. W ubiegłym tygodniu odmówił on przyznania tytułu profesorskiego jednemu z naukowców, ponieważ ten jest działaczem gejowskim i uczestniczy w przybierających konfrontacyjny charakter paradach równości. Występujący z pozycji lewicowych przywódca kraju zachował się więc jak konserwatysta, który piętnuje agresywną strategię ruchów LGBT.
Przenieśmy się teraz do Wielkiej Brytanii. Premierem tego kraju jest od trzech lat David Cameron, a więc torys. Tymczasem w sprawie instytucjonalizacji związków homoseksualnych prowadzi politykę, która z torysami się raczej nie kojarzy. Cameron doprowadził do uchwalenia w Izbie Gmin ustawy o „małżeństwach" jednopłciowych. Zrobił to wbrew większości posłów ugrupowania, które reprezentuje, i zarazem przy poparciu koalicjanta – Liberalnych Demokratów oraz opozycji – Partii Pracy.
W przeciwieństwie jednak do francuskiego prezydenta premier Wielkiej Brytanii nie prowadzi kampanii ideologicznej. To raczej wyraz konformizmu i chęci przypodobania się brytyjskim kręgom opiniotwórczym, które słyną z politycznej poprawności. A wiadomo, że aby utrzymać władzę, warto z nimi żyć dobrze.