Sekwencja wydarzeń jest następująca: najpierw przez media przetaczają się informacje o dość gwałtownie spadających notowaniach rządu. Potem jeden z tygodników, uchodzący za sprzyjający władzy, publikuje doniesienia o ekstrawaganckich wydatkach Platformy. Politycy tej partii mieli – wedle tych relacji – kupować z publicznych subwencji cygara, markowe wina, a nawet garnitury od Armaniego. Wkrótce po tej publikacji oburzony premier, który najwyraźniej nie panuje nad wydatkami kierowanej przez siebie partii, wraca do starego pomysłu, aby w ogóle zakazać finansowania partii z budżetu.
Temat jest bardzo medialny. Wszak chodzi o pieniądze podatników. Politycy – generalnie rzecz biorąc – mocno zawiedli oczekiwania wyborców, zatem propozycja Donalda Tuska, aby pozbawić ich naszych pieniędzy, może liczyć na szerszy poklask. PiS, SLD i PSL gwałtownie protestują przeciw odcięciu ich od subwencji. Nietrudno przewidzieć, że nie przysporzy im to raczej powszechnej sympatii. Za to Tusk i jego partia mają szansę odbić się wizerunkowo, być może sondaże znowu drgną w górę. Zwłaszcza jeśli część opozycji wda się w gwałtowny spór o pieniądze. Niektórzy twierdzą, że Tusk uderzył w subwencje, bo zmierza do wcześniejszych wyborów. Trudno ocenić jego kalkulacje, wiadomo za to, że pieniądze podatników nie są wcale najważniejsze. Chodzi tak naprawdę o przejęcie inicjatywy i zablokowanie dalszego spadku notowań rządu.
W roli obrońcy naszych pieniędzy
Tusk nie pierwszy raz zachowuje się niczym rasowy populista. Gdy coś nie układa się po jego myśli, błyskawicznie wynajduje chwytliwe tematy zastępcze, a to dopalacze, a to fotoradary, a to z kolei subwencje dla partii. Wszystkie te tematy łączą tabloidowy wręcz ładunek emocji i minimalną zawartość treści.
Wokół subwencji narosło już kilka mitów. Premier zręcznie je sufluje za pośrednictwem mediów. Wszystkie służą podgrzewaniu emocji, ale żaden z nich nie wytrzymuje krytyki. Według pierwszego mitu likwidacja subwencji przyniesie znaczne oszczędności budżetowe. Tusk ustawia się tutaj w roli obrońcy naszych ciężko zarobionych pieniędzy. Problem w tym, że relatywnie wcale nie wydajemy tak wielkich pieniędzy na partie.
Jak wynika z zeszłorocznych danych, utrzymanie partii politycznych kosztowało nas ponad 120 milionów złotych. Dużo? Owszem. Ale tylko dla niezorientowanego czytelnika. Dla porównania sam warszawski ratusz wydaje na utrzymanie swojej administracji blisko miliard złotych rocznie. Wydatki Ministerstwa Zdrowia wyniosły niecałe cztery miliardy.