Mariusz Ziomecki w „Rzeczpospolitej” z 17 lipca, w artykule „Polityk w tarapatach”, w kontekście kolejnych podwyżek cen biletów komunikacji miejskiej i informacji, iż prezydent Warszawy dojeżdża do ratusza prywatnym autem, trafnie zauważył, że „nic tak nie uwiarygodnia polityki jak gotowość decydentów do osobistego poddawania się wprowadzanym restrykcjom”.
Pani prezydent ma powód, by unikać miejskich autobusów i tramwajów. To strach przed mieszkańcami
Hanna Gronkiewicz-Waltz nie wie nawet, ile aktualnie kosztuje bilet 20-minutowy, czym skompromitowała się przed słuchaczami radiowej „Jedynki”. Ma jednak powód, by unikać miejskich autobusów i tramwajów – to strach przed mieszkańcami, od których usłyszałaby codziennie sporo cierpkich słów.
Na wyliczenie pełnego katalogu grzechów Hanny Gronkiewicz-Waltz nie starczyłoby miejsca w jednym wydaniu „Rzeczpospolitej”, więc litościwie ograniczę się do siedmiu głównych.
I. Życie w stolicy stało się strasznie drogie
Od początku urzędowania Hanna Gronkiewicz-Waltz podnosi podatki i opłaty za co tylko się da – od opłat za wodę, czynsze komunalne, wywóz śmieci, abonament za parkowanie, po lokalne podatki i bilety komunikacji.
W sierpniu 2011 pani prezydent zaplanowała aż trzy tury podwyżek cen biletów ZTM i dwie już zrealizowała. W niespełna 2,5 roku bilet jednorazowy podrożeje o niemal 100 proc. – z 2,8 zł w sierpniu 2011 do 5,2 zł w styczniu 2014. Dobowy – z 9 zł do 18, a na II strefę – z 14 do 30 zł.