Chyba nie ma na rynku ciekawszej od kwartalnika „Rzeczy Wspólne" propozycji intelektualnej po prawej stronie. O lewej nie ma nawet co wspominać, bo tam wciąż międli się tematy ucisku gejów i lesbijek, praw dla związków partnerskich i tym podobne. Jakby Polska nie miała ważniejszych spraw!
Prawdę więc mówi hasło „Rzeczy Wspólnych": „Analiza polityki to zbyt ważna sprawa, aby zostawić ją mainstreamowi". Zwłaszcza że chodzi o coś istotnego: „Rzeczy Wspólne" to właściwie rzecz wspólna – Polska, którą po umoszczeniu się w strukturach NATO i UE jakoś nikt nie kwapi się zająć na poważnie i nie wyznacza jej wiążących celów do osiągania. Pracy jest aż nadto, lecz nie ma komu snuć wizji rozwoju w perspektywie lat kilkunastu lub kilkudziesięciu, a nie tylko do kolejnych wyborów. Dlatego dwa główne tematy, którymi zajmuje się pismo, to właśnie państwo i wolność. Te byty ze sobą konkurują, choć nie muszą: silne państwo może oznaczać dużo wolności dla obywateli, co widać na łamach periodyku.
Zatem co z tą Polską? – Najważniejsza jest praca nad zapaścią demograficzną, walka o sprawniejszą edukację i odzyskanie podmiotowości, w czym mają pomóc polityka zagraniczna i energetyczna. Dlatego energetyka będzie tematem jednego z najbliższych numerów – wylicza Mariusz Staniszewski, redaktor naczelny. To były szef działu krajowego „Rzeczpospolitej", dziś związany z tygodnikiem „Do Rzeczy".
Fundacja Republikańska – wydawca kwartalnika – zatrudniła go przed rokiem, by zastąpił Bartłomieja Radziejewskiego, który w 2010 r. powołał „Rzeczy Wspólne" do życia. O roszadach personalnych nikt rozmawiać nie chce, bo podszyte są konfliktem, ale wiadomo, że chodziło o wprowadzenie na łamy lżejszego języka, który byłby zrozumiały nie tylko dla profesor Jadwigi Staniszkis (która wciąż publikuje na łamach).
– Pismo miało być praktyczne, z przeznaczeniem dla państwowców. Eksperckie z elementami idei, a nie odwrotnie, aby dało się czytać ze zrozumieniem – tłumaczy Marcin Chludziński, szef fundacji. Chodzi bowiem o takie suflowanie rozwiązań rządzącym, aby mogli wykorzystywać je w rozwoju swoich partii, instytucji, firm. Czytaj: Polski właśnie. Tylko czy to aby nie syzyfowa praca? – Nakład wynosi 2500 egzemplarzy. Jeżeli połowa trafi do członków elity, a połowa połowy wywrze w ich głowach pożądany efekt, będzie dobrze – mówi Staniszewski. I cieszy go, że coraz więcej ludzi rozpoznaje tytuł – nie tylko czytają „Rzeczy Wspólne", ale chcą też do nich pisać.