Jaki mamy w Polsce klimat, każdy widzi. Czasem zbyt gorący, częściej zbyt zimny, a zawsze nieprzewidywalny, biorąc pod uwagę porę roku. Jednak ciepłej wody w kranie w zasadzie nie brakuje. Dlaczego więc afera nazywana po staropolsku taśmową wywołała nie tylko schadenfreude wśród polityków opozycji? Dlatego, że trudno nie być nią zbulwersowanym.
Premier skonstatował brak znamion przestępstwa w nielegalnie nagranych wypowiedziach swoich współpracowników i oznajmił, że nie stało się nic strasznego, jeśli nie liczyć samego podsłuchania rozmów. Bliscy premierowi ludzie ujawnili, że wulgaryzmy są dziś w rozmowach prywatnych polityków w powszechnym użyciu oraz że nielegalnie podsłuchane ustalenia z pogranicza prawa to polityczna kuchnia znana od wieków.
W swej reakcji premier jednak nieco pobłądził, rozmijając się z łatwą do przewidzenia reakcją większości ludzi na takie odkrycia, co podaje w wątpliwość przypisywany mu niegdyś złośliwie piarowski geniusz.
Zbawcy ojczyzny
W rezultacie to, co Donald Tusk zdefiniował jako bardzo niewłaściwe, ludzie mniej zbliżeni do politycznych salonów i restauracji określili raczej jako skandaliczne. Cały spektakl, wraz z gastronomicznymi szczegółami z górnej półki restauracyjnego cennika, musiał wywołać mniejszy lub większy gniew tej części społeczeństwa, która nie należy do betonowego jądra wyborców PO. Fakt, że ów spektakl nie wywołał dostatecznie gniewnej reakcji premiera i nie zaowocował natychmiastowymi dymisjami, rozczarował niejednego obywatela, nawet spośród tych, którzy nie uważają Tuska za zdrajcę, jak licealistka Marysia z Gorzowa.
Zwłaszcza że cała sprawa ma drugie dno. Nawet jeśliby z pewnym wysiłkiem dobrej woli uznać, że urzędnicy państwowi nie naruszyli litery, a nawet ducha porządku prawnego Rzeczypospolitej oraz nie wyrządzili znaczniejszych szkód wiarygodności polskiej polityki zagranicznej, to jednak zostali przyłapani na gorącym uczynku. Ten uczynek to arogancja wynikająca z rosnącej pychy polityków, którzy uznali się za zbawców ojczyzny tak dalece, że ich zwycięstwo w kolejnych wyborach urosło do rangi racji stanu, której należy bronić przy pomocy prezesa NBP.