Najpierw wartości, głupcy!

W starych demokracjach transparentność życia publicznego to podstawa. W Polsce ekipa Donalda Tuska zrobiła wiele, by proces rewitalizacji demokracji po 1989 roku wyhamować – twierdzi publicystka.

Publikacja: 18.08.2014 02:14

Najpierw wartości, głupcy!

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

Gdy spojrzeć na Polskę z punktu widzenia najstarszej demokracji świata, z jednej strony uderza brak procedur, z drugiej – nagminne lekceważenie dobrych obyczajów. Chodzi o sprawnie działający system oparty na wypracowanych przez wieki wzorcach cywilizacyjno-prawnych regulujących życie państwa, ale także o standardy moralne, które decydują o tzw. ludzkiej przyzwoitości elit politycznych oraz obywateli. Są to: uczciwość i odpowiedzialność, poczucie przyzwoitości oraz równość wobec prawa, prawda jako jedyne kryterium oceny oraz interes społeczny jako główne zadanie polityka.

W ostatnim czasie Westminster przeżył cztery skandale – dwa korupcyjne i dwa obyczajowe. Dla ich wątpliwych bohaterów wszystkie zakończyły się poważnymi kłopotami. W Polsce afery korupcyjne do dziś nie zostały rozliczone.

Nie ma tolerancji dla korupcji

Otóż dokładnie rok temu w wyniku „sting operations", czyli prowokacji ?– która w przypadku osób publicznych w Wielkiej Brytanii jest dopuszczalnym środkiem walki z korupcją - zakończyła się polityczna kariera posła konserwatystów Patricka Mercera. Okazało się, że zgodził się on – oczywiście nie za darmo – lobbować na rzecz republiki Fidżi.

Dziennikarz programu BBC Panorama, podając się za przedstawiciela fikcyjnej firmy Alistair Andrews Communications, skontaktował się z Mercerem i poprosił o pomoc w ponownym przyjęciu Fidżi do Commonwealthu, z którego kraj został usunięty po próbie zamachu wojskowego w 2006 roku. Parlamentarzysta podpisał kontrakt na doradztwo na 4 tys. funtów, a w zamian obiecał zadać w Izbie Gmin kilka pytań związanych z aktualnymi problemami tej małej republiki na Pacyfiku. Po ujawnieniu korupcji Patrick Mercer najpierw zrzekł się prestiżowej funkcji whipa (jednoosobowa komisja partii ds. etyki), a następnie został wezwany przed Parlamentarną Komisję ds. Standardów, gdzie złożył oświadczenie, że w 2015 roku nie będzie kandydował w wyborach powszechnych.

Brak tolerancji dla skorumpowanych polityków jest w Wielkiej Brytanii tak duży, że część kolegów partyjnych namawiała go do wystąpienia z partii i pożegnania się z Izbą Gmin. Nie pomogło nawet to, że w swoim okręgu wyborczym Newark jest on popularny i że po piętach depce tam torysom Niepodległa Partia Zjednoczonego Królestwa. Presja była tak silna, że ostatecznie Patrick Mercer odszedł z Partii Konserwatywnej, a w kwietniu tego roku ogłosił, że w ogóle rezygnuje z polityki.

Tydzień później, 8 czerwca 2013 roku, wybuchł kolejny skandal „made in Westminster". BBC i dziennik „Daily Telegraph" poinformowały, że są w posiadaniu materiałów kompromitujących co najmniej 20 parlamentarzystów z Izby Gmin oraz Izby Lordów. Tym razem chodziło o załatwianie przez polityków (nie za darmo, rzecz jasna) stałych wejściówek dla lobbystów – reprezentantów biznesu, w tym zbrojeniowego, naftowego i elektronicznego, a także prominentnych związkowców i aktywistów ochrony środowiska. W sumie takich wejściówek wydano ok. 2000. Liczba całkiem spora, nie dziwi zatem uwaga lorda Oakeshotta podczas którejś z debat, że „Westminster zamienia się w »lobbyists' bazaar«".

Konserwatywny „Daily Telegraph" pisał wtedy: „Nie ma nic złego w samym lobbingu. Parlament produkuje ustawy i biznes ma prawo się tym interesować i wyjaśniać konsekwencje proponowanych aktów prawnych. Problem powstaje wtedy, kiedy jest to robione w tajemnicy, pod stołem, i za pieniądze. W parlamencie musi obowiązywać pełna transparentność".

Ciągle trwa publiczna dyskusja nad tym, jak ograniczyć proceder korumpowania parlamentarzystów przez lobbystów. Proponuje się np. rejestrację tych lobbystów, którzy są w częstych kontaktach z członkami obu izb, w ramach ponadpartyjnych grup zainteresowań, dzięki czemu mogliby być ściślej kontrolowani. Ale jeśli wątek będzie kontynuowany, stanie się to pewnie dopiero po wyborach powszechnych w 2015 roku.

Premier David Cameron jest szefem partii o silnych powiązaniach z wielkimi grupami biznesu oraz City i wcześniej raczej nie będzie chciał zrażać do siebie potężnych i wpływowych sojuszników.

Dyskomfort koleżanek

We wrześniu 2013 roku wybuchła pierwsza z dwóch afer obyczajowych. Oto wicemarszałek Izby Gmin Nigel Evans został oskarżony o serię seksualnych napaści na młodych mężczyzn. Konserwatysta zrezygnował z funkcji wicemarszałka, został relegowany z szeregów partyjnych i oświadczył, że do końca kadencji będzie zasiadał w Izbie Gmin jako poseł niezrzeszony. I chociaż w kwietniu tego roku został oczyszczony ze wszystkich zarzutów, ani na swoje stanowisko, ani do swojej partii nie wrócił. Reprezentuje swój okręg wyborczy Ribble Valley jako poseł niezależny.

Polska klasa rządząca nie ma pojęcia, że jest coś takiego jak ministerial code, który reguluje zachowania polityków w Sejmie i poza nim

W tym samym 2013 roku lord Rennard, prominentna postać partii Liberalnych Demokratów, został przez kilka kobiet oskarżony o nękanie seksualne. Polegało ono na tym, że podczas spotkań towarzyskich po zjazdach czy konwencjach przy drinku „w niewłaściwy sposób" dotykał ramion czy kolan koleżanek. Nick Clegg, bojąc się utraty popularności swej partii, od razu zapewnił, że lord Rennard nie będzie kandydował w wyborach parlamentarnych w 2015 roku. Na skutek wewnątrzpartyjnej sprawy dyscyplinarnej ten ustosunkowany polityk został zawieszony w prawach członka Liberalnych Demokratów.

I choć policja umorzyła śledztwo z powodu niewystarczających dowodów popełnienia przestępstwa, mleko się rozlało. W styczniu tego roku lord Rennard publicznie przeprosił panie za „spowodowanie ich dyskomfortu i być może za zbyt swobodne zachowanie". W tej chwili pozostaje on w Izbie Lordów jako polityk niezrzeszony. Nie wiadomo, czy zdecyduje się kandydować w przyszłorocznych wyborach, bo sprawa niewątpliwie będzie się za nim ciągnęła jeszcze jakiś czas.

Więzienie dla ministra

Jak uważnie w demokracji media patrzą na ręce władzy, niech świadczy kolejny przykład upadku prominentnego konserwatysty, przyjaciela premier Margaret Thatcher, namaszczonego przez nią na swego zastępcę, Jonathana Aitkena. Dziennik „The Guardian" upolował go w 1992 roku i na pierwszej stronie opublikował wyniki śledztwa przeprowadzonego przez dziennikarzy tego dziennika oraz ich kolegów z programu „World In Action" z nieistniejącej już stacji telewizyjnej Granada. Aitken został oskarżony o „nieprzestrzeganie zasad ministerial code", bowiem kiedy był jeszcze ministrem skarbu w rządzie Johna Majora, pozwolił zapłacić pewnemu arabskiemu biznesmenowi za swój pobyt w luksusowym paryskim hotelu Ritz. Został skazany za mataczenie oraz krzywoprzysięstwo i mimo świetnych dokonań oraz znakomitych koneksji dostał wyrok 1,5 roku więzienia, z czego siedem miesięcy przesiedział. Dziś jest ?honorowym prezesem organizacji charytatywnej Christian Solidarity Worldwide.

Grudzień 2009 roku: w Izbie Gmin wybucha „skandal stulecia", największa ze znanych afer korupcyjnych, w którą uwikłanych było 43 posłów ze wszystkich większych ugrupowań. W nagłośnionym przez „Daily Telegraph" skandalu chodziło o niezgodne z prawem wydawanie dodatków poselskich. Nieprawidłowości w zakupie i użytkowaniu tzw. drugich domów, w Londynie czy w okręgach wyborczych, o fikcyjne remonty, zbyt wysokie koszty renowacji biur czy umeblowania, wydatki na luksusowe dobra, np. domek dla kaczek w ogrodzie za 11 tys. funtów czy różowy szampan Pommery serwowany podczas służbowej kolacji. No i oczywiście o nieprawidłowości w oświadczeniach podatkowych posłów.

Tuż po wybuchu afery ówczesny premier Gordon Brown, szefowie opozycji David Cameron i liberalnych demokratów Nick Clegg przystąpili do eliminacji skompromitowanych polityków, by odbudować zaufanie wyborców do ich partii. Postawili swoim ludziom ultimatum: albo odchodzisz z partii jutro, albo nie stajesz do wyborów powszechnych za pół roku, w maju 2010 roku. I tak się stało. Kryminalne zarzuty postawiono kilkunastu posłom, m.in. laburzystom: Elliotowi Morleyowi, Davidowi Chaytorowi i Jimowi Devine'owi, a także konserwatyście lordowi Hanningfieldowi. Kilkoro z nich, m.in. Erik Illsey, Margaret Moran i lord Taylor of Warwick, zostało skazanych prawomocnymi wyrokami na kary więzienia. A kwota oddana przez posłów do Skarbu Państwa wyniosła niemal ?500 tys. funtów!

Odważni, mężni, uczciwi

Demokracja działa jak dobrze naoliwiony mechanizm, kiedy spełnione są trzy warunki: życie publiczne oparte jest na wspólnych dla obywateli i władzy wartościach, istnieją instytucje, które pilnują, żeby nic złego tym wartościom się nie stało, a w społeczeństwie nie ma przyzwolenia na omijanie prawa i lekceważenie dobrych obyczajów. Są nimi uczciwość, odpowiedzialność, poczucie przyzwoitości, brak przyzwolenia na kłamstwo i korupcję, służebność władzy w stosunku do obywateli.

Platon 2,5 tys. lat temu napisał: „rządy winni sprawować ludzie odważni, mężni i uczciwi", a za bezpośrednią przyczynę rozkładu Aten uważał korupcję urzędników, ich nietrafne decyzje i niewłaściwe wydatkowanie publicznych pieniędzy.

W starych demokracjach czytelność zasad i transparentność życia publicznego opierają się na tym samym dorobku moralno-prawnym. W Polsce ekipa Donalda Tuska zrobiła wiele, by proces rewitalizacji demokracji po 1989 roku wyhamować. Afery korupcyjne – hazardowa, stoczniowa, Sawickiej, Amber Gold, majątkowa Kwaśniewskich, ostatnie „taśmy hańby" i dziesiątki innych – nie zostały rozliczone. Do społeczeństwa nie dotarł przekaz, że korupcja jest naganna i powinna być ukarana. Klasa rządząca nie ma pojęcia, że istnieje związek między zachowaniami polityka a jego szansą na powtórny wybór. Że jest coś takiego jak ministerial code, który reguluje zachowania polityków w Sejmie i poza nim, np. kiedy podczas oficjalnych czy nieoficjalnych kolacji posłowie płacą za butelkę wina więcej, niż wynosi niejedna miesięczna emerytura.

Dopóty w Polsce nie będzie porządku, dopóki nie zostanie spełniony podstawowy warunek dla całego ładu demokratycznego – obowiązywanie wspólnego dla władzy i społeczeństwa systemu standardów moralnych, który reguluje całe nasze życie, prywatne i publiczne. Modyfikując nieco znane hasło Johna Kennedy'ego: najpierw wartości, głupcy! A potem cała reszta.

Autorka jest publicystką, tłumaczką, krytykiem filmowym. W PRL działała w demokratycznej opozycji, w 1970 roku została aresztowana za udział w antykomunistycznej organizacji Ruch i skazana na dwa lata więzienia. Od 1990 r. mieszka w Wielkiej Brytanii.

Gdy spojrzeć na Polskę z punktu widzenia najstarszej demokracji świata, z jednej strony uderza brak procedur, z drugiej – nagminne lekceważenie dobrych obyczajów. Chodzi o sprawnie działający system oparty na wypracowanych przez wieki wzorcach cywilizacyjno-prawnych regulujących życie państwa, ale także o standardy moralne, które decydują o tzw. ludzkiej przyzwoitości elit politycznych oraz obywateli. Są to: uczciwość i odpowiedzialność, poczucie przyzwoitości oraz równość wobec prawa, prawda jako jedyne kryterium oceny oraz interes społeczny jako główne zadanie polityka.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Waluś nie jest bohaterem walki z komunizmem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: W sprawie immunitetu Kaczyńskiego rację ma Hołownia, a nie Tusk
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Demokracja w czasie wojny. Jak rumuński sąd podważa wiarygodność Zachodu
Opinie polityczno - społeczne
Franciszek Rzońca: Polska polityka wymaga poważnych zmian. Jak uratować demokrację nad Wisłą?
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?