Tylko ofiary się nie mylą

Gdyby Zachód zechciał, mógłby rzucić Moskwę na kolana, wstrzymując import surowców energetycznych, ale zbyt przyzwyczaił się ?do wygodnego życia

Publikacja: 19.08.2014 02:00

Tylko ofiary się nie mylą

Foto: AFP

Red

Kiedy świat myśli o Ukrainie i strasznych sprawach, które dzieją się na jej wschodzie, znaczy, że ma w głowie Rosję. Trudno inaczej. Po hekatombie prawie 300 ofiar zestrzelenia cywilnego samolotu świat trzeźwieje i zaczyna rozumieć to, co my wiedzieliśmy od dawna. „Tylko ofiary się nie mylą" – jak śpiewał nieodżałowany Jacek Kaczmarski. I na ten temat przelewają dziś tusz swoich komputerowych drukarek publicyści całego świata, nawet tam, gdzie dotąd uważano Putina za „szczerego demokratę".

Dlatego szkoda tutaj dalszych słów. Ale nie jest aż tak źle, jak sądzi jeden z naszych czołowych komentatorów politycznych, że zestrzelenie boeinga może być tym, czym było zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda w 1914 roku. Wtedy stały naprzeciw siebie dwa gotowe do walki bloki, a rozgrzana opinia publiczna parła do ostatecznej rozprawy.

Dzisiaj nikt wojny nie chce, z Putinem na czele. Pragnie jej najwyżej garstka rosyjskich zabijaków, którzy „kupili sobie mundury w sklepie z militariami" i teraz grasują po Donbasie.

Rosję Putina stać na „blitzkrieg" ze słabeuszami, tak jak w Gruzji w 2008 roku albo niedawno na Krymie. Dzisiejsza pomyślność gospodarcza tego wielkiego kraju jest oparta na eksporcie surowców – przede wszystkim ropy i gazu – kupowanych głównie przez Zachód. Technologicznie Rosja jest karłem jeszcze bardziej, niż był nim ZSRR. Nie powstała tam ani jedna dziedzina przemysłu, która mogłaby dostarczyć pieniędzy, gdy skończy się surowcowa pomyślność.

Gdyby Zachód zechciał, mógłby rzucić Moskwę na kolana, wstrzymując import surowców energetycznych, ale zbyt przyzwyczaił się do wygodnego życia. Żeby iść na prawdziwą wojnę, trzeba mieć potężne i sprawnie funkcjonujące zaplecze. Dlatego – mimo kunktatorstwa Zachodu – Putin nie zdecydował się na przekroczenie granicy. Ukraina to już za wielki kąsek na jego murszejące zęby.

To jest jedyna uspokajająca myśl. Dalej będzie już tylko nieprzyjemnie. O co więc kremlowskiemu przywódcy chodzi? O przestarzałe huty i kopalnie Donbasu? O jednoczenie rozproszonego narodu? Nie, Putin i jego ludzie wcale nie walczą o Krym, Donieck, Ługańsk czy Odessę. Ich przeciwnikiem nie są bynajmniej „banderowscy faszyści" z Majdanu. To tylko poręczne fantomy, których zadaniem jest maskowanie prawdy.

A prawdą jest wolność, która ma większą siłę rażenia niż wszystkie lufy i wyrzutnie razem wzięte. Nie działa natychmiast, ale w dłuższych okresach samo jej tchnienie miażdży dyktatorów i ich zakłamane ideologie. Wystarczy wspomnieć upadek sowieckiego imperium. Jeśli Ukraińcom uda się ucieczka na Zachód z dzisiejszej biedy i rozmemłania – tak jak udała się Polakom – to dni może nie samego Putina, ale jego następców będą policzone.

Rosjanie spytają: a dlaczego nie my? Dlaczego musimy znosić panoszenie się samozwańców, korupcję oligarchów, złodziejstwo dygnitarzy, wszechogarniającą biedę i marnotrawstwo? Tylko w zamian za to, że świat się nas boi? To właśnie budzi strach Putina i jego kliki.

Ale oni już to zrozumieli. Dlatego nie chcą Ukrainy bądź części jej terytorium, jak na początku konfliktu. Najważniejsze jest stłamszenie nadziei. Niech sobie Ukraina będzie niepodległa i mniej więcej cała, ale biedna, niesprawna, targana konfliktami, niezdolna do rządzenia. Taki sąsiad nie rozbudzi nadziei rosyjskiej, pokaże Rosjanom, że jednak pod srogim „ojczulkiem" jest lepiej.

Dlatego starcie nie zakończy się szybko, nawet jeśli szczątki ofiar zostaną grzecznie wydane, nawet jeśli separatyści będą rozpędzeni, wrócą do Rosji lub zejdą do podziemia. Putin już zadba o to, by ogień w innej formie rozgorzał na nowo. Ale tego Zachód jeszcze nie wie.

My także powinniśmy stanąć wobec nieprzyjemnych konstatacji. W czasach PRL istniał system obrony terytorialnej niezależny od wojsk liniowych podporządkowanych dowództwu Układu Warszawskiego. Te ostatnie miały się bić na froncie z „NATO-wskimi imperialistami", podczas gdy obrona terytorialna powinna walczyć z wrogimi desantami lub dywersją, ograniczać skutki ataku i tak dalej.

Wzorem nowoczesnej obrony terytorialnej jest Szwajcaria, gdzie każdy dorosły mężczyzna ma broń, mundur i odbywa regularne ćwiczenia w jednostce przeznaczonej do obrony najbliższej okolicy. Tymczasem w cieniu wszystkich sukcesów po historycznym 1989 roku odbył się cichy demontaż obrony terytorialnej.

Mamy dziś armię zawodową, nieliczną, choć nieźle uzbrojoną i ostrzelaną na misjach zagranicznych, ale nie mamy systemu obrony zarówno przed zmasowanym atakiem, jak i przed rozproszoną dywersją. Polska armia pełni rolę korpusu ekspedycyjnego do wspierania naszych sojuszników w ich wojnach kolonialnych. A do czego innego została powołana, co innego mówi o niej konstytucja.

To jest właśnie błąd wszystkich rządów wolnej Rzeczypospolitej. Nie jesteśmy mocarstwem i nie pokonamy Rosji, jeśli na nas napadnie. Ale powinniśmy być w stanie zadać agresorowi takie straty, by wszczynanie awantury uznał za nieopłacalne. Musimy nie tylko przetrzymać pierwsze uderzenie, ale też bronić się skutecznie przez dwa–trzy miesiące, by dać czas sojusznikom na przyjście z pomocą. Nie potrafiliśmy tego w 1939 roku, nie potrafilibyśmy także dzisiaj. Czy znajdzie się w Polsce premier i minister obrony narodowej, którzy mieliby odwagę to przyznać?

Ale jednak na koniec coś pozytywnego. Ukraińcy nie mają się do czego odwołać w swojej historii i dlatego łapią się dwuznacznego, splamionego krwią sąsiadów mitu banderowców. Tymczasem putinowska Rosja zafundowała nowoczesnej Ukrainie piękny i wzniosły mit założycielski, który zaczął się wykuwać na Majdanie pod kulami snajperów i pałami Berkutu, a dopełnia się w Donbasie w wojnie z separatystami. Największą siłę skupiania wyznawców i rażenia wroga mają mity obficie polane krwią. Tak jak mit ukraiński. Rosja, kreując go swymi działaniami, sama zadała sobie straszny cios.

Autor jest dziennikarzem i pisarzem. ?W latach 1980–1990 wiceprezes SDP. ?Były konsul generalny RP w Nowym Jorku ?i b. ambasador RP w Bangkoku

Kiedy świat myśli o Ukrainie i strasznych sprawach, które dzieją się na jej wschodzie, znaczy, że ma w głowie Rosję. Trudno inaczej. Po hekatombie prawie 300 ofiar zestrzelenia cywilnego samolotu świat trzeźwieje i zaczyna rozumieć to, co my wiedzieliśmy od dawna. „Tylko ofiary się nie mylą" – jak śpiewał nieodżałowany Jacek Kaczmarski. I na ten temat przelewają dziś tusz swoich komputerowych drukarek publicyści całego świata, nawet tam, gdzie dotąd uważano Putina za „szczerego demokratę".

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?