Artykuł Jarosława Makowskiego „Jestem ofiarą, mam władzę" opublikowany w „Rzeczpospolitej" jest kolejnym kamyczkiem, a raczej kamieniem, rzuconym w Kościół, który – według autora – jak cała religijna prawica udaje ofiarę lewackiej nagonki. Jednak nie sam zarzut udawania ofiary skłania do polemiki, ale jeszcze bardziej cel tego podszywania się: „Status ofiary jest tak atrakcyjny, gdyż daje monopol na symboliczną... przemoc".
Przykładem tej przemocy ma być głoszenie osobom urodzonym dzięki metodzie in vitro, że są owocem „zachcianek rodziców" i że urodziły się w wyniku łamania „świętego prawa naturalnego".
Inwazja lewackich postulatów
Po pierwsze: Kościół nie musi udawać ofiary, ponieważ 170 tysięcy chrześcijan zabijanych za wiarę w ciągu roku to niezbity dowód prześladowania. Na dodatek obecnie pociąga ono za sobą więcej ofiar niż w pierwszych wiekach naszej ery, powszechnie kojarzonych z męczeństwem wyznawców Chrystusa. Jeżeli dodać do tego szacunki raportu „Prześladowani i zapomniani" z lat 2009–2010, które podają liczbę ?200 milionów prześladowanych chrześcijan, teza o udawaniu ofiary przez Kościół okazuje się fałszywa.
Po drugie: zwolnienie z pracy znakomitego profesora nauk medycznych, byłego konsultanta krajowego do spraw ginekologii i położnictwa, za to, że zgodnie z obowiązującą w prawie klauzulą sumienia nie chciał przyczynić się do śmierci dziecka poczętego (używając eufemizmu – dokonać aborcji), nosi znamiona dyskryminacji na tle światopoglądowym. Na marginesie: to przysięga Hipokratesa z V wieku przed Chrystusem zakazuje lekarzowi podawania kobiecie środka poronnego, a społeczna nauka Kościoła tylko powtarza ten zakaz, zatem zarzuty, jakoby religia ingerowała w medycynę, dowodzi ignorancji w zakresie historii deontologii lekarskiej.
Prawomocne uniewinnienie sprawcy publicznego zniszczenia Biblii narusza wciąż obowiązującą normę prawną wyrażoną w art. 196 kodeksu karnego