Licencja na kotwicę - felieton Anny Kozickiej-Kołaczkowskiej

W lipcu, na stacji benzynowej pod Piotrkowem Trybunalskim, usłyszałam jak motocyklowy turysta przemówił przy kasie po angielsku. Z zaśpiewem, na którego dźwięk mnie zatkało.

Publikacja: 25.08.2014 07:52

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Anna Kozicka-Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Sprawdziłam rejestrację jego wehikułu. Dotąd w życiu nie spotkałam samotnego, ruskiego człowieka na motorze. Za granicami też nie, a na Krymie nigdy nie byłam.

Ciepło mają u nas ostatnio tylko użytkownicy środowiskowego, groteskowego slangu typu: „Morale mamy w porządku". Głowonogi gotowe przy byle okazji drwić z „wymachiwania szabelką", żeby zagadać przekręt, kompromitację i marazm, zamiast ocknąć się z katastroficznego letargu i zatroszczyć o minimum narodowego survivalu.

Nie, oni nie zamówili jeszcze sprzętu wojskowego na Ukrainie. Archaiczni i absurdalnie przedokrągłostołowi dalej miotają się w surrealistycznym, chocholim kręgu montowania na piedestale przemocą czterech śpiących. Zbici z pantałyku z powodu niedoszłych, śpiewaczych, festiwalowych duetów z oficerami armii demonstracyjnie szykującej się do eksterminacji Polaczków, boją się ukrócić przyjacielską, wolną turystykę z obwodem Królewiec, choć wkrótce może ona zaowocować obroną praw uciśnionych człowieków z pierwszego, lepszego Białegostoku. Siedzą pod miotłą i udają, że ich nie ma wobec kabaretowego serialu kiwania egocentrycznej, pustej Europy przez Frau Anielę. Nie kwapią się jakkolwiek odparować bezczelną uzurpację Frau Kanzlerin, choć dawno minął na to czas najwyższy. Dobrze im z niemiecką śliną na gębie.

Czort wie, czy oni do końca rzeczywiście nie dopuszczą do założenia sklepów na wzór tych, w których zapatruje się naród rosyjski, by walczyć o prawa człowieków z Ukrainy. Polacy w te pędy, wzorem bojowej, ruskiej kamandy, zakupiliby środki umożliwiające ratunek. Za własne pieniądze, nie oglądając się na rozpirzone na to budżety. Taki handel mógłby nawet ożywić gospodarkę, ale nań się nie zanosi. Widać, prawo do jedynie skutecznej, zbrojnej obrony własnej w dalszym ciągu mają mieć tutaj tylko oni, postkomunistyczne zombie, bandyci, oraz złodzieje samochodów z amatorami Daewoo na czele.

Oni przygotowują się na ciężkie czasy według własnych potrzeb. Po latach zaciskania szczęk, gdy na chińskim podkoszulku byle Polaczek mógł obnosić dumną kotwicę, nadszedł właśnie kres samowoli jej fanów. Zastrzeżenie znaku Polski Walczącej – buntowniczej kotwicy -zawisło w powietrzu leniwej kanikuły. Zespół spolegliwych operatorów guzików do głosowania sprawnie uwinął się z tym problemem. Kibol narodowy ani się nie obejrzał, gdy ograbiono go z symbolicznej, bo symbolicznej, ale zawsze broni. Taki rewanżyk sejmowego matołectwa. Odtąd w krainie narodowych katastrof przystoi buntować się tylko w ramach procedur i statystyk.

Zgoda, że widok pochodu wkurzonego tłumu z kotwicami na piersiach i sztandarach musi jeżyć szczcinę na grzbiecie niejednego, zasłużonego operatora zdradzieckich guzików. Gdy tak wystrojone kibolstwo maszeruje ulicą, sama biję mu brawo. Upaja mnie wówczas jakaś nadzieja, ponieważ obywatelski entuzjazm jest zaraźliwy. Zwłaszcza, że przyległymi ulicami nieodmiennie gnają wtedy w celu konfrontacji zbrojne legie podnieconych, agresywnych najemników w czarnych uniformach. Czarne sotnie w tym kraju nie oszczędzają się wobec ulicznych ryzykantów z białoczerwonymi flagami. Uchwalenie prawa, że sztandar z kotwicą wykonany chałupniczym, domowym sposobem bez stosownego zezwolenia jest nieakceptowalny, ułatwi tę robotę nadzwyczajnie.

Opatentowanie symbolu kotwicy może bardzo się przydać już 11 listopada, przy okazji Święta Niepodległości. Łatwopalna budka przed ambasadą przyjaciół Frau Anieli jest tylko jedna, a od kotwic na człowiekopodobnych korpusach w to święto, jak zwykle, się zaroi. Nikt mnie nie przekona, że polowanie na świeżo wykreowanych, dodatkowych przestępców uwieńczone skopaniem, pałowaniem, wsadzaniem i przywalaniem mandatów nie zapowiada się na listopad spektakularnie. Takie akcje są wyjątkowo medialne. Będą jak znalazł do straszenia kibolem w telewizorze podczas finiszu kampanii wyborów wyznaczonych na 5 dni później, zanim w maleńkiej główce wyborcy wymienią je sensacje świeższe.

Proces przyznawania licencji na znak kotwicy zanosi się na nie gorsze miodzio. Prace komisji do wydania glejtu zaświadczającego, kto ładny, a kto wcale nie i z tej racji na dostęp do symbolu kotwicy nie zasługujący, zapowiadają się smakowicie. Komisja zapewne poświęci się sprawie honorowo, ale musi mieć przecież biura, telefony, komputery, pieczątki. Ten ( te ) wybitny ( - e ) trust ( - y ) będzie ( będą ) musiał ( - y ) świetnie znać się jednocześnie na formach malarskich oraz zdolności honorowej chojraka, który ważył się starać o użycie wymownego symbolu antysystemowego buntu.

Być może, nieodzowna okaże się seria kursów z dziedziny dizajnu godnościowego dla ramienia wykonawczego komisji, czyli najemników z pałami. Spontaniczne, błyskawiczne decyzje, komu przyłożyć za kotwicę namalowaną krzywo, nieestetycznie, niehonorowo, niegodnie - znaczy nielegalnie - nie będzie sprawą łatwą ani małą. To nie uniwersytet, tu trzeba będzie myśleć. Zwłaszcza, gdy obok kotwicy na piersi tubylczego ksenofoba pojawi się tekst. Co uczynić, gdy kotwica będzie ładniutka, przepisowa, z licencją, a tekst pod nią niegodny, niehonorowy? Pała, kop i mandacik na szybko, czy cały pakiet rozciągnięty w czasie jak za kotwicę bez papierka, niedbałą, wypacykowaną byle jak, na byle czym?

Kwestia dziadowskich, niszowych firemek dotychczasowych wytwórców gadżetów nastawionych głównie na podkoszulki dla kibolskich ksenofobów, powinna załatwić się samoistnie. Typy te z natury nie olśniewają urodą ani kasą. O zdobyciu licencji nie będzie w ich przypadku mowy. Gdyby któryś prześlizgnął się przez sito komisji fuksem, to wszystko i tak w tym systemie będzie pod kontrolą, gdyż lista użytkowników znaku nie powinna być długa i trudna do weryfikacji. W pożądanym efekcie światło dzienne ujrzy bunt godny, honorowy i jawny. Po nazwisku, z otwartą przyłbicą, w odróżnieniu od anonimowych buntów miejscowej historii narodowych katastrof, gdy kotwice malowano nocą na odrapanych murach, pomnikach, kominach, lub pałacach władzy.

Dzięki temu na symbol kotwicy nie nabiorą się i kibolskie dzieci, bo w kraju narodowych katastrof i potulnych inkasentów wstrętów Frau Anieli zupełnie nie o to chodzi. W tubylczej szkole też dobrze wiedzą, z czego żyją.

Zresztą, przy okazji co zabawniejszej imprezy rocznicowej mamy dostatecznie jasno powiedziane, że to właśnie sejmowi operatorzy przycisków guzikowych stanowią top najwybitniejszych buntowników. W sumie, przeciw komu i czemu więc mielibyśmy się dziś buntować, gdy właśnie dzięki nim na samej ulicy Wiejskiej stoi już pomnik sporej, godnej i honorowej kotwicy. Gdyby toteż w przyszłości ktoś zechciał sobie przypomnieć, jak taki znak Polski Walczącej wygląda, to w każdej chwili może tam podejść, lub podjechać Pendolinem.

Sprawdziłam rejestrację jego wehikułu. Dotąd w życiu nie spotkałam samotnego, ruskiego człowieka na motorze. Za granicami też nie, a na Krymie nigdy nie byłam.

Ciepło mają u nas ostatnio tylko użytkownicy środowiskowego, groteskowego slangu typu: „Morale mamy w porządku". Głowonogi gotowe przy byle okazji drwić z „wymachiwania szabelką", żeby zagadać przekręt, kompromitację i marazm, zamiast ocknąć się z katastroficznego letargu i zatroszczyć o minimum narodowego survivalu.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Franciszek Rzońca: Polska polityka wymaga poważnych zmian. Jak uratować demokrację nad Wisłą?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką