Sprawdziłam rejestrację jego wehikułu. Dotąd w życiu nie spotkałam samotnego, ruskiego człowieka na motorze. Za granicami też nie, a na Krymie nigdy nie byłam.
Ciepło mają u nas ostatnio tylko użytkownicy środowiskowego, groteskowego slangu typu: „Morale mamy w porządku". Głowonogi gotowe przy byle okazji drwić z „wymachiwania szabelką", żeby zagadać przekręt, kompromitację i marazm, zamiast ocknąć się z katastroficznego letargu i zatroszczyć o minimum narodowego survivalu.
Nie, oni nie zamówili jeszcze sprzętu wojskowego na Ukrainie. Archaiczni i absurdalnie przedokrągłostołowi dalej miotają się w surrealistycznym, chocholim kręgu montowania na piedestale przemocą czterech śpiących. Zbici z pantałyku z powodu niedoszłych, śpiewaczych, festiwalowych duetów z oficerami armii demonstracyjnie szykującej się do eksterminacji Polaczków, boją się ukrócić przyjacielską, wolną turystykę z obwodem Królewiec, choć wkrótce może ona zaowocować obroną praw uciśnionych człowieków z pierwszego, lepszego Białegostoku. Siedzą pod miotłą i udają, że ich nie ma wobec kabaretowego serialu kiwania egocentrycznej, pustej Europy przez Frau Anielę. Nie kwapią się jakkolwiek odparować bezczelną uzurpację Frau Kanzlerin, choć dawno minął na to czas najwyższy. Dobrze im z niemiecką śliną na gębie.
Czort wie, czy oni do końca rzeczywiście nie dopuszczą do założenia sklepów na wzór tych, w których zapatruje się naród rosyjski, by walczyć o prawa człowieków z Ukrainy. Polacy w te pędy, wzorem bojowej, ruskiej kamandy, zakupiliby środki umożliwiające ratunek. Za własne pieniądze, nie oglądając się na rozpirzone na to budżety. Taki handel mógłby nawet ożywić gospodarkę, ale nań się nie zanosi. Widać, prawo do jedynie skutecznej, zbrojnej obrony własnej w dalszym ciągu mają mieć tutaj tylko oni, postkomunistyczne zombie, bandyci, oraz złodzieje samochodów z amatorami Daewoo na czele.
Oni przygotowują się na ciężkie czasy według własnych potrzeb. Po latach zaciskania szczęk, gdy na chińskim podkoszulku byle Polaczek mógł obnosić dumną kotwicę, nadszedł właśnie kres samowoli jej fanów. Zastrzeżenie znaku Polski Walczącej – buntowniczej kotwicy -zawisło w powietrzu leniwej kanikuły. Zespół spolegliwych operatorów guzików do głosowania sprawnie uwinął się z tym problemem. Kibol narodowy ani się nie obejrzał, gdy ograbiono go z symbolicznej, bo symbolicznej, ale zawsze broni. Taki rewanżyk sejmowego matołectwa. Odtąd w krainie narodowych katastrof przystoi buntować się tylko w ramach procedur i statystyk.