Konrad Kołodziejski: Z Ameryką – tak. Przeciw Niemcom – nie

Strategia Putina zakładać będzie dalsze próby wbijania klina między sojuszników. Polska musi więc odpowiedzieć działaniem odwrotnym, czyli obroną integralności NATO ?– pisze publicysta.

Publikacja: 21.10.2014 02:00

W interesie Warszawy jest zacieśnianie więzi między Waszyngtonem a Berlinem – uważa autor. Na zdjęci

W interesie Warszawy jest zacieśnianie więzi między Waszyngtonem a Berlinem – uważa autor. Na zdjęciu: Barack Obama i Angela Merkel

Foto: AFP, Jewel Samad Jewel Samad

Czy Niemcy są naszym najbliższym sojusznikiem w Europie? Do niedawna mogłoby się wydawać, że tak, ale po agresji Rosji na Ukrainę oraz po ostatnich oświadczeniach rządu niemieckiego, który przyznał, że nie jest w stanie zrealizować wszystkich zobowiązań wobec sojuszników z NATO, wiarygodność Niemiec jako jednego z filarów bezpieczeństwa na kontynencie zmalała. Niemcy tłumaczą, że ich problemy mają wymiar wyłącznie ekonomiczny, chodzi o to, że w ostatnich kryzysowych latach zbyt mocno cięli wydatki na obronę. Złośliwi jednak twierdzą, że w rzeczywistości Berlin próbuje usprawiedliwić w ten sposób swoją ugodową politykę wobec Rosji.

Demokracje ?niegotowe na wojnę

W istocie, gdyby uwierzyć Niemcom, że mają dziś do dyspozycji raptem niecałą setkę zdolnych do lotu samolotów bojowych, to Polska jawi się na tym tle niemal jako równorzędna siła militarna. Ale w odróżnieniu od Niemców nie mamy na swoim terytorium rozbudowanej infrastruktury sojuszu ani znaczących sił amerykańskich, które mogłyby – w razie zagrożenia – wzmocnić obronę i odstraszyć agresora. Niemcy nie chcą też się zgodzić na to, aby część amerykańskich sił rozmieszczonych w Republice Federalnej przenieść do Polski. Powód? Oficjalnie znów ten sam. Nie należy drażnić Rosjan.

Jednocześnie zwolennicy „opcji amerykańskiej" (głównie część prawicy w Polsce) nie zauważają najwyraźniej, że i Amerykanom wcale się nie śpieszy do Polski. Nie jesteśmy raczej dla nich strategicznym sojusznikiem, tzn. takim, za którego warto umierać. Jednak trzeba przyznać, że Amerykanie rzeczywiście są zaniepokojeni agresywną polityką Kremla i z tego powodu nasze interesy wydają się bardziej zbieżne. Na razie jednak tę wspólnotę interesów dostrzegają przede wszystkim koncerny zbrojeniowe, które na polskim rynku upatrują potencjalnych zysków. To oczywiście ma swoje dobre strony, bo dzięki temu polska armia ma szanse się dozbroić, kupując nowoczesne systemy obronne, ale w dalszym ciągu nie daje odpowiedzi na podstawowe pytanie: czy w przypadku zagrożenia możemy liczyć na coś więcej?

Gdyby sięgnąć do historycznej perspektywy, obecna sytuacja przypomina nieco tę sprzed II wojny światowej, gdy Niemcy i Sowieci szykowali się do ataku, a zachodnie demokracje całkiem nieprzygotowane do wojny robiły wszystko, by nie drażnić agresorów i odwlec w czasie moment wybuchu konfliktu. Nie chcę oczywiście twierdzić, że w tej chwili zagraża Polsce i Europie konflikt na skalę II wojny światowej. Twierdzę jedynie, że demokracje z natury rzeczy nie uwzględniają zazwyczaj wojny w swoich planach budżetowych.

Dlatego kryzys ekonomiczny to z punktu widzenia Kremla doskonały moment na przetestowanie spójności NATO. Można być niemal pewnym, że strategia Putina zakładać będzie dalsze próby wbijania klina między sojuszników. Polska musi więc odpowiedzieć działaniem dokładnie odwrotnym, czyli obroną integralności NATO.

To jasne, że obecna postawa Niemiec nie ułatwia nam tego zadania. Warto jednak mieć świadomość, że jakiekolwiek inne koncepcje geopolityczne, budowa sojuszów dwustronnych, omijanie NATO itp., oznaczałyby w obecnej sytuacji katastrofę całego systemu bezpieczeństwa w Europie. Gdyby do tego doszło, putinowska Rosja osiągnęłaby swój strategiczny cel.

Oś Warszawa–Bukareszt?

Jedną z takich – pozornie atrakcyjnych – koncepcji przedstawił jakiś czas temu George Friedman, założyciel i dyrektor prywatnej wywiadowni Stratfor. W licznych wywiadach udzielanych polskim mediom, w tym „Rzeczpospolitej", Friedman nie pozostawiał wątpliwości, że Unia Europejska i NATO w obecnym kształcie wkrótce przestaną istnieć, a Niemcy podryfują w kierunku rosnącej w siłę Rosji. Niemiecko-rosyjskie porozumienie – niczym pakt Ribbentrop–Mołotow – dramatycznie zmieni naszą sytuację geopolityczną. Aby temu zapobiec, Friedman proponuje nam rozwiązanie, które – podobnie jak pakt Ribbentrop–Mołotow – również przerabialiśmy w naszej historii: sojusz polsko-rumuński.

Budowa sojuszów dwustronnych i omijanie NATO oznaczałyby w obecnej sytuacji katastrofę systemu bezpieczeństwa w Europie

Oczywiście Polska i Rumunia nie  byłyby w stanie wspólnie przeciwstawić się dwóm potężnym wrogom, zatem sojusz ten powinien zostać uzupełniony o Turcję i pozostałe państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Całość zaś gwarantowałyby Stany Zjednoczone. Wszystko to – jako żywo – przypomina rok 1939. Mieliśmy wtedy i sojusz z Rumunią, i zachodnich gwarantów, byli też ci sami wrogowie. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy.

Załóżmy jednak teoretycznie, że polski rząd – ten lub inny – zaniepokojony wizją zbliżenia niemiecko-rosyjskiego, zaczyna pod auspicjami Stanów Zjednoczonych montować regionalny sojusz z Rumunią. I załóżmy, że udaje mu się porozumieć z Rumunią, odwołując się do wspólnych „walecznych" tradycji z okresu międzywojennego. Inne państwa do tego sojuszu raczej nie przystąpią. Węgry, bo współpracują z Putinem i są historycznie skonfliktowane z Rumunią, Czechy i Słowacja, bo nie postrzegają Polski jako lidera, a Bułgaria – bo nie ma interesu w konflikcie z Rosją.

Pozostaje więc sama Rumunia. Może jeszcze Turcja. Z obronnego punktu widzenia taki sojusz jest mało skuteczny, ponieważ te państwa ze sobą nie graniczą i żadne z nich nie ma wystarczającego potencjału, aby przerzucać wojska na wypadek konfliktu na terytorium drugiego.

Powiedzmy jednak, że pomimo tych niedogodności sojusz powstaje. Gwarantują go przecież potężne Stany Zjednoczone. Wszyscy dookoła natychmiast zdają sobie sprawę, że sojusz ten odgrywa rolę kordonu sanitarnego odgradzającego Rosję od Europy. To nic złego, NATO też pełni podobną funkcję. Jednak sojusz ten podważa również dotychczasową pozycję Niemiec skłonnych do bardziej ugodowej linii wobec Rosji. A to oznacza, że jego ostrze jest nie tylko antyrosyjskie, ale i – siłą rzeczy – antyniemieckie.

Co w takiej sytuacji robi rząd w Berlinie? Ano próbuje przerwać kordon i prędzej czy później podpisuje porozumienie o współpracy z Rosją. Porozumienie wymierzone przede wszystkim w Polskę. Bo Rumunia i Turcja leżą przecież daleko.

Inaczej mówiąc, podpowiadany nam przez Friedmana sojusz z Rumunią wprost prowadzi do spełnienia się najgorszego scenariusza, jakim jest zawarcie paktu niemiecko-rosyjskiego. Dlatego ostatnią rzeczą, jaką powinniśmy robić, jest wplątywanie się w jakieś egzotyczne alianse, które demontują NATO i ustawiają nas w roli przeciwnika Niemiec. Bo to jest po prostu jak proszenie się o duże kłopoty.

Strategiczny partner

Mówiąc w skrócie, zamiast sojuszu z Rumunią pod auspicjami Stanów Zjednoczonych lepszy jest dla nas sojusz z Niemcami pod auspicjami Stanów Zjednoczonych. Takim sojuszem jest właśnie NATO.

NATO stanowi najskuteczniejszą dotychczas zaporę przed agresywnymi zapędami Kremla. Pomimo buńczucznej retoryki Putin realnie obawia się sojuszu. Gdyby tak nie było, nie starałby się za wszelką cenę osłabiać NATO. Wie, że droga do Europy stanie przed nim otworem dopiero wtedy, gdy sojusz przestanie istnieć.

Sęk w tym, że Amerykanie mają coraz mniej ochoty łożyć pieniądze na bezpieczeństwo Europy. Służą temu ich wezwania do zwiększania budżetów obronnych państw członkowskich oraz nieformalne zapowiedzi, że będą traktować poważnie tylko tych sojuszników, którzy mają zdolności obronne. To brzmi jak ostrzeżenie, że NATO w obecnym kształcie przestaje Amerykę interesować.

Gdyby kiedyś doszło do marginalizacji NATO, Polska zostałaby zapewne zmuszona do wyboru swojego strategicznego partnera. Stanów Zjednoczonych albo Niemiec. Państwa naszego regionu: Czechy, Słowacja i Węgry, z dużym prawdopodobieństwem wybrałyby Berlin. A Polska?

Wybierając Amerykę, utrzymalibyśmy potężnego sprzymierzeńca, ale cofnęlibyśmy się geopolitycznie do 1939 roku. Osamotniona Polska otoczona przez nieprzychylnych sąsiadów i sojusznik daleko za morzem – mało pociągająca perspektywa. Niemcy byłyby bliższym sojusznikiem, ale niekoniecznie skłonnym do jakichkolwiek poświęceń – też dość marna opcja. Czy w którymś z tych przypadków czulibyśmy się bardziej pewnie i bezpiecznie niż dziś?

W tym kontekście oczywiste się staje, że idealnym rozwiązaniem jest dla nas jak najbliższa współpraca zarówno z Niemcami, jak i Stanami Zjednoczonymi. Ale dobrze pojęty interes Polski wskazuje, że nie powinna to być współpraca z jednymi przeciwko drugim. Najbezpieczniej byłoby bowiem, abyśmy nigdy nie musieli dokonywać wyboru z dwojga złego.

Autor jest publicystą, był m.in. zastępcą redaktora naczelnego „Dziennika"

Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
felietony
Życzenia na dzień powszedni