Czyli mojego Taty i mojej Mamy. Ojciec uwielbiał grzybówkę czystą czyli solo, Mama natomiast zawsze dodawała śmietany**.
10 dag grzybów rurkowych ususzonych na wiór* po całości wrzucić wieczorem do trzech litrów zimnej wody, pomieszać i zostawić na noc. Po śniadaniu dodać dobrą łyżkę (ćwierć kostki) szczerego masła, trzy cebule wielkości piłki tenisowej pokrojone w plasterki-ćwiartki (dość grubo – i tak się rozpadną), płaską łyżeczkę (od kawy) mielonego pieprzu, jeden liść bobkowy, ze dwie grzybowe kostki Knorra i jedną raczej czubatą łyżeczkę (od herbaty) soli kamiennej nie czyszczonej, po czym wszystko razem zagotować, a potem postawić na płytkę na mały gaz, koniecznie pod przykryciem, i niech powolutku pyrka dobre kilka godzin (nie sposób przedobrzyć), aż z początkowej objętości zostanie 3/4-2/3.
Taki wywar przelać przez durszlak do innego gara. Grzyby odstawić do ostygnięcia, a potem, po wyjęciu grzybów na talerz (otrząsnąwszy je pierwej wewnątrz durszlaka!) – przetrzeć w durszlaku pozostałości drewnianą pałką nad garem z wywarem; durszlak od razu umyć, wysuszyć i odwiesić/schować na miejsce.
Rzeczony wywar posmakować (zwłaszcza na drugi-trzeci smak), i ewentualnie doprawić (tylko sól, pieprz; przesolić i przepieprzyć łatwo – odsolić i odpieprzyć nie można, chyba że się...). Jeśli ktoś woli bardziej przefiltrowane od zawiesistszego, niech na koniec jeszcze raz przeleje cały uzyskany płyn przez bardzo drobne sitko stalowe do docelowego naczynia. To jest finałowa grzybówka.
Teraz są dwie szkoły, falenicka i otwocka, czyli mojego ś.p. Taty (Tadeusza) i mojej ś.p. Mamy (Jadwigi z Modrowskich). Ojciec uwielbiał grzybówkę czystą czyli solo, Mama natomiast zawsze dodawała śmietany**. Kwestia gustu, chtóren non disputandum est : -)