Gluzowie (Zbyszek - politechnik informatyk, Alicja – uniwersytecka polonistka) przyciągając kolejne przypływy podobnie wrażliwych entuzjastów rzucali wyzwanie historykom. Na wzór poli-techniki laboratorium Karty stawało się naturalnym środowiskiem poli-historów. Poza i ponad doktoratami, nie tylko publikacjami i dyskusjami Karta i dsh stawały się „metrem z Sevres", narzucając co najmniej normę zmniejszania zanieczyszczania naturalnego środowiska pamięci.
Nie przypadkiem wybrzmiał francuski metr. Wszak swego czasu Zbyszek mianował mnie ambasadorem Karty w tym kraju dość wybiórczej Pamięci (dyplom w domowym archiwum). Godzi się przypomnieć homofonicznie jego pisownię maître, słownikowo mistrz, znany też we włoskiej wersji maestro, uosobienie dyrygenckiej maestrii, oraz w niemieckiej maister, synonimie rzetelnego gospodarowania i samorządności. Oba pasują jak ulał do Gluzy. W realiach francuskich maître przynależy ekskluzywnie notariuszom i adwokatom jako szczególnym osobom zaufania publicznego, którą de facto jest Zbigniew Gluza, zarazem maestro i maister.
Tu należy wspomnieć dramatyczny moment z mimowolnym udziałem Rzepy i t. zw. listy Wildsteina. Przypadek zdarzył, że widziałem na ekranie podenerwowanego Zbyszka dowodzącego czystości „swoich teczek" (wówczas w godnym towarzystwie jeszcze bardziej zdenerwowanej p. Jadwigi Staniszkis) właśnie w imię nieskazitelności osoby zaufania publicznego. Miał rację, i to rację Stanu właśnie: gdyby Gluza zawiódł, naruszono by jakiś – może jedną z ostatnich - fundamentów mitycznej „Solidarności". Zbyszek nie zawodził. Człowiek – Instytucja. Jest. Trwa. Jak Bartoszewski, dla pokolenia wojennego.
Jednym z parametrów Jego niezawodności jest zachowanie podmiotowej polityczności w połączeniu z krytycznie życzliwą niezależnością względem polityków m. in. dzięki którym jednak możliwe było comiesięczne i ponad ćwierćwiekowe utrzymanie Ośrodka i jego programowych ambicji, wypłacanie pensji itd. Niejedna rada towarzyszyła niedawnemu trzydziestoleciu Karty w kolejnym dramatycznym momencie zmagań z wyrachowanym pragmatyzmem decydentów bardziej niż neoliberalnie „agresywnym" rynkiem, który – chociażby zarobkami – wsysa już przyuczonych czeladników. Po prawdzie, jak tu radzić komuś kto i tak haruje 24 godziny na dobę i wiosłuje do wyczerpania, aby nie utonąć. I żyć sto lat, co mu 15 maja wyśpiewa chór przyjaciół.
A jednak... Zachowanie przebogatej substancji Karty jest dla wszystkich zainteresowanych przejawem i wyzwaniem racji Stanu. Jednym z (ustawowych ?!) umocowań byłoby, moim zdaniem, statutowe partnerstwo publiczno - prywatne Instytutu Pamięci Narodowej, w którym mieściłyby się samodzielne podmioty takie jak Ośrodek Karta. Przecież od zarania – tj. od sejmowych dyskusji nad projektem ustawy Gluza był - niestety, do czasu – jednym z oczywistych promotorów (tu moje sformułowanie) Państwowej Instytucji Pamięci, co nie jest tożsame z urzędową Pamięcią Narodową. Nie tylko dla mnie i nie tylko wówczas ten do bólu niezależny tytan pracy zespołowej był jedynym kandydatem na znakomitego szefa takiej Instytucji.