W wyborach prezydenckich z całego serca życzyłem zwycięstwa Bronisławowi Komorowskiemu, ale z szacunkiem i uwagą wysłuchałem przemówienia Andrzeja Dudy wygłoszonego w trakcie zwycięskiego dla niego wieczoru wyborczego. Było to dobre przemówienie, w którym przyszły prezydent zapowiadał działanie na rzecz odbudowania wspólnoty Polaków.
Oburzająca diagnoza
Rzeczywiście jest to jedno z najpoważniejszych zadań stojących nie tylko przed przywództwem państwa, ale całym narodem. Polacy są głęboko podzieleni w ocenie stanu kraju i jego najnowszej historii. W sprawach publicznych nie mają też wspólnych autorytetów. Nawet uroczystości z okazji świąt narodowych są okazją do demonstrowania politycznych podziałów.
Byłoby więc ze wszech miar słuszne, aby przyszły prezydent Polski podjął działania na rzecz odbudowania narodowej wspólnoty Polaków. Niezależnie od intencji Andrzeja Dudy nie będzie to jednak możliwe, jeśli wyraźnie się nie zmieni linia polityczna Prawa i Sprawiedliwości. Jak można odbudować poczucie wspólnoty Polaków, gdy liderzy tego ugrupowania głoszą, że Polska jest kondominium niemiecko-rosyjskim, i to znajdującym się w ruinie, a prezydent Lech Kaczyński zginął w wyniku rosyjskiego zamachu, w którym maczali też palce jego polscy adwersarze spod znaku PO? Gdy stawia się taką diagnozę stanu Polski, zrozumiałe staje się śpiewanie w trakcie uroczystości religijnych i narodowych: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie...". Olbrzymia część narodu takiej diagnozy nigdy nie zaakceptuje i będzie na nią reagować z oburzeniem.
Prawdą jest, że w kampanii wyborczej Andrzej Duda, chociaż obraz sytuacji społeczno-gospodarczej kraju przedstawiał w czarnych barwach, nie poruszał tematów należących do żelaznego repertuaru Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza. Pokazał inne, znacznie bardziej przyjazne oblicze PiS. Jednak wyborcy, którzy mu zaufali, podjęli ryzykowną inwestycję. Zawierzyli słowom i obrazowi kandydata na prezydenta, niewiele o nim wiedząc.
Powrót IV RP
Prawdziwy sprawdzian, kim jest on naprawdę jako polityk, nastąpi jesienią po wyborach parlamentarnych. Może się wówczas okazać, że prezydent Andrzej Duda wybił się na niepodległość, będzie rzeczywiście zabiegać o to, aby stać się prezydentem wszystkich Polaków i wpłynąć na ewolucję swego macierzystego ugrupowania w kierunku większego umiaru i szacunku dla polskiej państwowości kształtowanej od 1989 roku. To pozytywny scenariusz.
Jednak bardzo prawdopodobny jest także inny – negatywny: uznanie przez prezydenta – z przekonania czy z powodu braku własnej silnej indywidualności – dotychczasowej hierarchii w jego politycznym obozie. Oznaczałoby to całkowitą dominację Jarosława Kaczyńskiego nie tylko nad PiS, ale zapewne w państwie, gdyż to PiS po zwycięstwie Andrzeja Dudy jest zdecydowanym faworytem wyborów parlamentarnych. To zwycięstwo doda prezesowi tej partii wielkiej energii w kampanii parlamentarnej, w której prezydent będzie zapewne apelował do rodaków, aby wybrali większość parlamentarną umożliwiającą mu zrealizowanie jego obietnic wyborczych.