Ryszard Bugaj: Porzucone przesłanie „Solidarności"

Choć dzięki „Solidarności" Polska zdołała odesłać komunizm do lamusa historii, to system, który w jego miejsce się ukształtował, znacznie odbiega od solidarnościowego ideału – pisze ekonomista.

Aktualizacja: 29.08.2015 01:35 Publikacja: 27.08.2015 22:03

Ryszard Bugaj

Ryszard Bugaj

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Mija właśnie 35 lat od zakończenia strajków sierpniowych. To była najważniejsza bodaj cezura w powojennej historii Polski. Już na starcie mamy spór o ocenę porozumień i tożsamość „pierwszej Solidarności". Pryncypialni liberałowie ocenili sierpniowe porozumienie jako manifest socjalnoetatystyczny nie dający się pogodzić z pryncypiami pożądanych – kapitalistycznych –przemian. Na ogół to byli zresztą ludzie należący do „ruchu", więc ich krytyka była bardzo miarkowana. Wszak głównym rysem tamtego czasu była nieustająca konfrontacja „Solidarności" z reżimem komunistycznym. Po latach znaczna część osób z tego kręgu socjalną orientację sierpnia uznała za nieistotną, eksponując wyłącznie wolnościowy aspekt buntu.

Ówczesny obóz władzy interpretował porozumienia jako postulat mas oczekujących „reformy socjalizmu". Twierdzono oczywiście, że kierownictwo „Solidarności" (i politykierzy-doradcy) sprzeniewierzyli się tożsamości ruchu. Była to (jest) ocena fałszywa. Ruch „Solidarności" był antykomunistyczny. Owszem, nie został sformułowany ustrojowy postulat „demokratycznego kapitalizmu" i z pewnością nie stało się tak tylko z przyczyn taktycznych. Ale w porozumieniu zawarte są (poza kwestią prawa do strajku) trzy postulaty ustrojowe ewidentnie godzące w fundamenty porządku komunistycznego: powołanie niezależnego od władz partyjno-rządowych związku zawodowego, likwidacja (a w każdym razie radykalne ograniczenie) cenzury oraz eliminacja kadrowej nomenklatury. Towarzysze radzieccy trafnie oceniali, że w Polsce „socjalizm" jest zagrożony.

Skazani na porażkę

Jaka była tożsamość „pierwszej Solidarności"? Jeżeli tożsamość ruchu postrzegać przez pryzmat dominujących aspiracji mas członkowskich, to dostrzec trzeba przywiązanie do trzech pryncypialnych zasad: demokracji politycznej rozumianej na sposób republikański, sprawiedliwości społecznej oraz suwerenności państwa narodowego. Pierwsza „Solidarność" ceniła też zasadę kompromisu oraz – oczywiście – postrzegała Kościół jako ważną i przyjazną instytucję.

Nie ma powodu, by przyjmować, że tożsamość pierwszej „Solidarności" była nie do pogodzenia z procesem ustrojowej przebudowy rozumianej jako ustanowienie systemu demokratycznego kapitalizmu. Pojawiające się dzisiaj oceny (Jan Sowa „Inna Rzeczpospolita jest możliwa") głoszące, że aspiracją pierwszej „Solidarności" był... system komunistyczny rozumiany jako marksowska utopia gospodarki kolektywnej są zgoła absurdalne. Jednak zgodzić się trzeba, że socjalne i etatystyczne składniki tożsamości ruchu „Solidarność" były nie do pogodzenia z neoliberalnym modelem kapitalizmu propagowanym u schyłku lat 70. na Zachodzie. Generalnie jako ustrojowy ideał postrzegany był powojenny model systemu istniejący w krajach wysokorozwiniętych, obejmujący rozbudowane państwo opiekuńcze, skojarzone z gospodarka mieszaną (systemem regulowanego rynku).

Pierwsza „Solidarność" była skazana na porażkę. Zmiany odpowiadające jej aspiracjom – być może – mogłyby zostać zrealizowane, ale tylko pod warunkiem, że „na druga stronę" przeszłyby władze komunistyczne. Jak wiadomo, tak się nie stało. Komunistyczny aparat nigdy nie zaakceptował radykalnych przekształceń, a Wojciech Jaruzelski, wprowadzając stan wojenny, był z pewnością przekonany, że system komunistyczny można ocalić. I to przekonanie, a nie zagrożenie sowiecką interwencją, o tej decyzji przesądziło.

Cień dawnego ruchu

Po 13 grudnia 1981 roku zarówno w obozie władzy jak i w ruchu „Solidarność", zaszły istotne zmiany. Przede wszystkim „Solidarność" przestała być ruchem masowym, a jej politykę wyznaczały przekonania aktywistów, których znaczna część znalazła się pod intelektualnym wpływem dominujących wówczas na zachodzie nurtów i środowisk neoliberalnych. Margaret Thatcher po roku 1980 z impetem demontowała brytyjskie państwo opiekuńcze, prywatyzowała i deregulowała. Analogiczne kroki podejmował Ronald Reagan. Ale ci politycy byli zarazem skonfrontowani z Rosją, która była gwarantem komunistycznego porządku w Polsce. Jednocześnie po roku 1980 (i niepowodzeniach „reform") do świadomości aparatu komunistycznego w Polsce stopniowo docierało przekonanie, że może on swoje interesy zabezpieczyć skutecznie i mniej ryzykownie, zawierając z „Solidarnością" historyczny kompromis. Obydwa te procesy torowały drogę do Okrągłego Stołu.

Układ zawarty przy Okrągłym Stole wyznaczał potencjalnie ścieżkę ewolucji ustrojowej, która miała zapewnić powstanie systemu demokratycznego kapitalizmu, ale w wariancie charakterystycznym dla powojennej Europy. Ten wybór nie był konsekwencją zabiegów „strony partyjno-rządowej". Przeciwnie, niektórzy reprezentanci establishmentu komunistycznego wyrażali rozczarowanie nie dość radykalną rynkową orientacją „strony społeczno-solidarnościowej". Przesądziła obawa, że przemiany jednostronnie rynkowe zrodzą opór wracającej na scenę legalnej „Solidarności".

Rychło okazało się jednak, że „Solidarność" wróciła na scenę jako swój cień. Z kolei przegrane z kretesem przez PRL-owskie elity wybory parlamentarne w 1989 roku stanowiły ważny czynnik popychający członków komunistycznego establishmentu w kierunku oportunistycznej strategii dostosowawczej. Poparli przekształcenia radykalnie rynkowe, ponieważ ich pozycja startowa była uprzywilejowana. Ale wyborowi wariantu zmian radykalnych sprzyjała przede wszystkim intelektualna atmosfera tamtego czasu – bezwzględnie dominowały neoliberalne dyrektywy. Również porozumienie z zachodnimi partnerami było uwarunkowane wyborem tej drogi. Nowe i stare siły polityczne (za wyjątkiem nielicznych dysydentów) zgodnie porzuciły więc porozumienie Okrągłego Stołu. Po wyborach z 4 czerwca zawarte zostało niepisane porozumienie elit ponad głowami społeczeństwa. Zgodzono się na szybkie ustanowienie ustrojowych reguł wolnorynkowego kapitalizmu. Ustawy składające się na „plan Balcerowicza" parlament uchwalił w niespełna dwa tygodnie. PRL-owska większość Sejmu kontraktowego w pełni zaakceptowała neoliberalną strategię zmian.

Kucharz u Balcerowicza

Elity dawnej opozycji były w ogromnej większości przekonane, że neoliberalny wybór jest najlepszy i bezalternatywny. To przekonanie w jakiejś mierze żywiły również elity postkomunistyczne. Dodatkowo wsparcie dla radykalnych przemian sprzyjało ochronie ich interesów: proces „uwłaszczenia nomenklatury" (zapoczątkowany u schyłku okresu komunistycznego) był kontynuowany i niemal nikt z ludzi władzy dawnego systemu nie poniósł za swoje czyny odpowiedzialności. Prawicowe środowiska narzekały na „brak rozliczenia", ale nie kontestowały przemian ustrojowych. Ci postrzegani jako lewica („laicka") nigdy w kwestiach społecznych i gospodarczych nie wykrystalizowali swojej lewicowej tożsamości, a od roku 1990 stanowili składnik bloku neoliberalnego. Jacek Kuroń, człowiek o lewicowej wrażliwości społeczne, podjął się roli kucharza u Leszka Balcerowicza.

Ustrojowe przemiany w gospodarce (realizowane z masowym zaangażowaniem kapitału zagranicznego), zaowocowały odrzuceniem systemu nakazowo-rozdzielczego i – co za tym idzie – generalną poprawę mikroefektywności. Polska na tle innych krajów postkomunistycznych uzyskała znacznie wyższą (choć nie rewelacyjną) stopę wzrostu. To sukces, który nie może jednak przesłaniać negatywnych aspektów transformacji.

Pracownicy, którzy stanowili trzon ruchu „Solidarności", w swej masie także należą do beneficjentów przekształceń, ale ich korzyści są relatywnie skromne. Poziom płac podstawowych grup pracowniczych rósł dużo wolniej niż dochód narodowy. Drastyczna jest różnica tempa wzrostu płac i tempa wzrostu wydajności. Grupy pracownicze doznały też najsilniej skutków relatywnie słabej ochrony socjalnej, a także postępującego (szczególnie w ostatnich kilku latach) demontażu kodeksowej ochrony pracy.

Trudno jednoznacznie ocenić konsekwencje przekształceń w zakresie edukacji czy ochrony zdrowia. Głównymi beneficjentami korzyści materialnych, jakie przyniosła transformacja stali się natomiast przedsiębiorcy (także zamożni rolnicy) oraz „profesjonaliści", a przede wszystkim zagraniczni inwestorzy.

Konsekwencją asymetrycznego podziału korzyści jest duży wzrost nierówności dochodowych i szybko postępujący wzrost nierówności majątkowych. Wszystko wskazuje też na to, że silne już są podziały klasowe (rozumiane nie w sensie marksowskim, ale jako stratyfikacja dochodów i trwałe zróżnicowanie kulturowe). Liberalna zasada „równego startu" jest już z pewnością iluzoryczna. Niesie to negatywne następstwa dla gospodarki, bo przesądza o niskim poziomie kapitału społecznego i bardzo zwiększa ryzyko politycznej niestabilności.

Trzeba też dostrzec inne negatywnie konsekwencje zrealizowanych przekształceń. Strukturalne cechy rynku pracy przesądzają, że w długim okresie płace rosną wolno, a ponieważ nierówności dochodowe są wysokie, to w rezultacie dynamika popytu krajowego jest relatywnie niska, co wydaje się stanowić barierę ograniczającą wzrost produkcji. Całkowite otwarcie gospodarki na przepływy towarów i kapitałów sprzyjało modernizacji technologicznej i ułatwiło opanowanie inflacji, ale rezultatem jest też kontrola zagranicznych podmiotów nad znaczną większością dużych przedsiębiorstw. Oczywiście „zagranica" pobiera wysokie wynagrodzenie z tytułu zaangażowanego kapitału. Ukształtowała się peryferyjna struktura gospodarki i trafna jest ocena, że gospodarka znalazła się w „pułapce średniego rozwoju".

Niezdolni do zmian

Nie ma podstaw do jednostronnie negatywnej oceny polskiej transformacji, ale z całą pewnością nie przebiegała ona według optymalnego scenariusza, a negatywne uwarunkowania stają się coraz istotniejsze. Z trzech (wzajemnie ze sobą powiązanych) przyczyn, korekta ładu ustrojowego i głównych linii polityki społeczno-gospodarczej napotyka jednak na ogromne trudności. Przekształcenia po roku 1990 przesądziły o powstaniu grupy beneficjentów, którzy uzyskali przywileje i silną pozycję w strukturach władzy. Ponadto trzeba pamiętać, że prawie wszystkie główne partie (UD/UW nie istnieje, ale znaczna część jej działaczy zasiliła PO) ponoszą odpowiedzialność za dotychczasowy przebieg transformacji (w ograniczonym stopniu dotyczy to także PiS). Jak na dłoni widoczne jest to na przykładzie systemu podatkowego czy kwestii reformy ubezpieczeń społecznych. Istotnym czynnikiem jest też stan świadomości społecznej. Wieloletnia medialna presja (szczególne „zasługi" ma na tym polu „Gazeta Wyborcza") okazała się skuteczna. Spora część (szczególnie młodych wykształconych) uznała neoliberalną utopię za dyrektywę możliwą do realizacji. Większość Polaków jest przekonana, że podatki są wysokie (i godzą głównie w zamożnych), choć jest to ewidentnie niezgodne z faktami. Wielu wierzy, że bez negatywnych następstw można je zasadniczo zmniejszyć i uprościć.

Racjonalna systemowa korekta jest tyleż konieczna, ile mało prawdopodobna. Zamrożenie sceny politycznej oznacza, że partie i znani „aktorzy" sceny życia publicznego powinni dokonać programowego zwrotu. Ten proces nawet się zaczął, ale nie może się on dokonać bez destrukcji - i tak nikłej - ich wiarygodności. Ten zwrot nie jest też wolny od ryzyka. Zignorowanie interesów grup uprzywilejowanych (do których należy znaczna część politycznych aktywistów) i przekonań neoliberalnych „etosowców" zwiększa groźbę porażki w wyborczej rywalizacji. To z pewnością istotna przyczyna, dla której Platforma (choć porzuciła pryncypialne dyrektywy neoliberalne) nie jest zdolna przedstawić propozycji spójnego, odnowionego programu, a w zamian premier Ewa Kopacz manifestuje „troskę" o zwykłych ludzi w pociągach PKP. Mało wiarygodne są też enuncjacje znanych ideowych i politycznych przyjaciół PO. Głośne w ostatnich tygodniach wypowiedzi Marka Belki i Andrzeja Olechowskiego (wcześniej Jana Krzysztofa Bieleckiego) i niektórych prorządowych ekonomistów (np. Jakuba Borowskiego) zawierają trafne diagnozy i rozsądne sugestie. Rzecz w tym, że krytykują cechy systemu, który z zapałem kształtowali. Marek Belka to przecież polityk, który ubiegał się w 2005 o mandat z ramienia partii demokraci pl. Anadrzej Olechowski to jeden z tenorów PO, która przedstawiła absurdalny postulat podatkowy 3x15.

Bielecki, Belka, Olechowski nie zamierzają jednak uznać swojej współodpowiedzialności za niedobre cechy obecnego systemu. Olechowski twierdzi zgoła, że wszystko przebiegało optymalnie, ale teraz trzeba przestawić zwrotnice.

Również politycy PiS nie bardzo są zdolni do przedstawienia spójnego programu. Radykalne powiększenie kwoty wolnej od podatku czy obniżenie w jakiejś formie wieku emerytalnego są możliwe i celowe, ale trudno te pomysły zrealizować, jeżeli nie wzrosną (dziś bardzo niskie) obciążenia podatkowe zamożnych podatników i nie zostaną wyrównane (ustalone w proporcji do rzeczywistych dochodów) daniny na rzecz ubezpieczeń. PiS obawiając się jednak utraty poparcia krajowych środowisk biznesowych i wyborców wiejskich sugeruje, że poprawi sytuację tych „na dole" i nie ograniczy przywilejów tych „na górze". Nic dziwnego, że nie brak obserwatorów przewidujących powtórkę z „solidarnej Polski", czyli porzucenie po wyborach głoszonego programu.

Elity oderwane od społeczeństwa

Z perspektywy ponad 30 lat detaliczna ocena gdańskich porozumień (i polityki „pierwszej Solidarności") nie ma sensu. Można i warto zapytać, czy charakter i rezultat transformacji odpowiada tamtym oczekiwaniom i generalnej programowej orientacji tamtego ruchu. Nikt (nawet SLD), historycznego buntu solidarnościowego nie ocenia krytycznie – to by było politycznie niepoprawne. Jednak wielu historycznych liderów tamtego ruchu z jego przesłania wybiera tylko to, co im odpowiada. W ich perspektywie to, co się dokonało po 1990 jest pasmem sukcesów, a krytykami są populiści i frustraci. Tymczasem, choć dzięki „Solidarności" Polska (i nie tylko) zdołała odesłać komunizm (choć nie jego animatorów) do lamusa historii, to system, który w jego miejsce się ukształtował znacznie odbiega od solidarnościowego ideału. Jest wiele niesprawiedliwości, a rozwój jest gospodarczy zagrożony.

„Solidarnościowe" przesłanie zostało przez dużą część elity tego ruchu porzucone. Wielu „wdrapało się na górę i wciągnęło za sobą drabinę". Nie pierwszy to w historii przypadek alienacji elit. A jednak szkoda, że tak się stało, bo „rewolucja Solidarności" formowała postulaty racjonalne i realne.

Autor jest politykiem i ekonomistą. Był twórcą i przewodniczącym Unii Pracy, posłem na Sejm trzech kadencji

analizy
Donald Trump już wstrzymuje pierwszą wojnę. Chyba
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Bezpieczeństwo, Europo! Co to znaczy dla Polski?
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: „W tym roku Ukraina przestanie istnieć”, czyli jak Putin chce pokroić Europę
Opinie polityczno - społeczne
Poważne konsekwencje udzielenia gwarancji bezpieczeństwa premierowi Izraela
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: W wyborach prezydenckich ni czarnych koni, ni czarnego łabędzia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego