Mija właśnie 35 lat od zakończenia strajków sierpniowych. To była najważniejsza bodaj cezura w powojennej historii Polski. Już na starcie mamy spór o ocenę porozumień i tożsamość „pierwszej Solidarności". Pryncypialni liberałowie ocenili sierpniowe porozumienie jako manifest socjalnoetatystyczny nie dający się pogodzić z pryncypiami pożądanych – kapitalistycznych –przemian. Na ogół to byli zresztą ludzie należący do „ruchu", więc ich krytyka była bardzo miarkowana. Wszak głównym rysem tamtego czasu była nieustająca konfrontacja „Solidarności" z reżimem komunistycznym. Po latach znaczna część osób z tego kręgu socjalną orientację sierpnia uznała za nieistotną, eksponując wyłącznie wolnościowy aspekt buntu.
Ówczesny obóz władzy interpretował porozumienia jako postulat mas oczekujących „reformy socjalizmu". Twierdzono oczywiście, że kierownictwo „Solidarności" (i politykierzy-doradcy) sprzeniewierzyli się tożsamości ruchu. Była to (jest) ocena fałszywa. Ruch „Solidarności" był antykomunistyczny. Owszem, nie został sformułowany ustrojowy postulat „demokratycznego kapitalizmu" i z pewnością nie stało się tak tylko z przyczyn taktycznych. Ale w porozumieniu zawarte są (poza kwestią prawa do strajku) trzy postulaty ustrojowe ewidentnie godzące w fundamenty porządku komunistycznego: powołanie niezależnego od władz partyjno-rządowych związku zawodowego, likwidacja (a w każdym razie radykalne ograniczenie) cenzury oraz eliminacja kadrowej nomenklatury. Towarzysze radzieccy trafnie oceniali, że w Polsce „socjalizm" jest zagrożony.