W wieczór wyborczy szczerze podziwiałem wicepremiera Tomasza Siemoniaka, który z kamienną twarzą dowodził, że Ewa Kopacz jest znakomitym przywódcą i zmiana na czele Platformy Obywatelskiej nie jest potrzebna. Wygłaszanie publicznie jawnych niedorzeczności bez mrugnięcia powieką wymaga wyższego kunsztu.
Bo przecież dla każdego przytomnego obserwatora musi być oczywiste, że porażka PO jest całkowita: Platforma przegrała z PiS nie tylko procentowo, ale także we wszystkich grupach wiekowych – wśród najmłodszych była dopiero czwarta! Przegrała też w większych ośrodkach, dotychczas stojących murem za Platformą, oraz wśród osób z wyższym wykształceniem. Fraza „młodzi, wykształceni, z większych ośrodków", opisująca dotąd klasycznego leminga, czyli bezmyślnego wyborcę PO, musi chyba odejść do lamusa.
Dla każdego przytomnego obserwatora jest oczywiste, że osobista odpowiedzialność za taki stan rzeczy spada na dwie osoby: Donalda Tuska i Ewę Kopacz. A może nawet bardziej na tego pierwszego, bo to on namaścił na swoją następczynię liderkę tak niezdarną i tak słabą intelektualnie, że byłoby dziwne, gdyby poradziła sobie z wyznaczonym jej zadaniem.
Lecz – jak to zwykle bywa – można uznać, że szklanka jest do połowy pusta, ale może być też do połowy pełna. Czy bowiem faktycznie wynik PO jest tak fatalny, wziąwszy pod uwagę okoliczności? Zsumujmy czynniki, które działały przeciwko rządzącej partii – w skrócie, bo na pełną listę nie starczyłoby całej gazety.
Wszystkie afery Platformy
Mamy zatem za sobą osiem lat fatalnych rządów, podczas których PO nie tylko nie spełniła wyborczych obietnic – w tym najważniejszych, takich jak obniżka podatków czy redukcja aparatu urzędniczego – ale nierzadko działała wręcz przeciwko własnym wyborcom. Twórcy stracili 50 proc. kosztów uzyskania przychodu, przedsiębiorcy byli szczuci urzędami skarbowymi (słynna narada wiceministra Jacka Kapicy z naczelnikami urzędów skarbowych), raczkująca klasa średnia nie dostała żadnej pomocy w związku z kryzysem kredytów denominowanych we franku, za to zafundowano jej wyższy VAT i skasowano ulgi podatkowe. Kierowcom przykręcono śrubę jak nigdy dotąd, nie zrealizowano planów informatyzacji administracji, państwo nie stało się przyjazne. Władza odnosiła się ze skrajną arogancją do przejawów obywatelskiej aktywności, mających swoje źródło wśród ludzi będących jej potencjalnymi wyborcami – bo tak przecież było z akcją „Ratuj maluchy" sprzeciwiającą się posyłaniu sześciolatków do szkół.
Dodajmy do tego wszystkie afery odchodzącej władzy: hazardową, podsłuchową, zegarkową, związaną z Amber Gold czy katarskim inwestorem dla polskich stoczni. A dalej arogancką, niedbałą i chaotyczną kampanię Bronisława Komorowskiego, która stała się wstępem do porażki w wyborach parlamentarnych. Potem rosnącą liczbę wpadek, potknięć, wtop będących udziałem polityków PO – szczególnie po wyjeździe Donalda Tuska – znajdujących odbicie w dziesiątkach tysięcy złośliwych memów krążących po sieci. Wreszcie niezliczoną liczbę niedźwiedzich przysług, jakie Platformie zrobili jej ochoczy pomocnicy w rodzaju Tomasza Lisa czy Tomasza Karolaka.
Podsumujmy to wszystko i dorzućmy jeszcze wiele innych elementów, tworzących obraz minionych ośmiu lat, a wówczas możemy sobie zadać pytanie: jak to możliwe, że po tym wszystkim partia Ewy Kopacz dostała około 23 proc. głosów? Jak to możliwe, że udało jej się przekroczyć magiczną granicę 20 proc. i że nie wylądowała na poziomie 19, 17, a może i 15 proc.?