Od kilku miesięcy zwracałem uwagę, że obecna kampania prezydencka w Stanach Zjednoczonych, ze względu na pogarszającą się formę prezydenta Joe Bidena, będzie dotyczyć przede wszystkim przyszłości politycznej obecnej wiceprezydent USA. Nie znaliśmy jej w Polsce. Na znali jej też tak naprawdę Amerykanie. Ale już w pierwszym, niezwykle udanym przemówieniu, Kamala Harris pokazała siłę.
Dlaczego do tej pory była nieustannie chowana w drugim szeregu administracji Joe Bidena? Czemu tak rzadko eksponowano ją nawet w ramach typowo reprezentacyjnych obowiązków drugiej osoby w państwie? Wielu z nas nigdy nie słyszało jej głosu i sposobu mówienia, a zapewniam, że jako osoba, która połowę swojego dorosłego życia była otoczona Amerykanami, jestem zachwycony jej ciekawą mieszanką akcentów i melodyjnością głosu. W jej sposobie mówienia pobrzmiewa nuta jamajskiej hybrydy angielskiego, zapewne odziedziczona po ojcu, zmieszana z lekką intonacją rodem z Indii – ojczyzny jej matki. To wszystko ze słonecznym akcentem kalifornijskim tworzy ciekawy bukiet. Do tego pani wiceprezydent mówi tak wyraźnie, że nawet cudzoziemcy nie mają najmniejszego problemu ze rozumieniem jej słów.