Jacek Bartosiak bez wątpienia osiągnął sukces, sukces biznesowy. Na straszeniu wybuchem wojny, której datę co jakiś czas przesuwa, zbudował swoje małe „geopolityczne imperium”. I choć na początku, jak pisze Jan Maciejewski w magazynie „Plus Minus”, faktycznie można było Bartosiaka chwalić za sprawienie, że tematy międzynarodowe trafiły pod strzechy, to z czasem stał się ofiarą swojego własnego sukcesu.
Zarzucanie krytykom Jacka Bartosiaka „kundlizmu” po prostu nie przystoi
Z kolejnymi sprzedanymi książkami rosło ego Jacka Bartosiaka i poczucie nieomylności. Alergiczna wręcz reakcja na nawet najbardziej merytoryczną krytykę stała się jego znakiem rozpoznawczym. Inną typową dla niego taktyką były wezwania do debaty, a potem jej unikanie. Gdy proste recepty skomplikowanych zagadnień, chwalenie szkodliwej dla Polski koncepcji koncertu mocarstw i podważanie skuteczności NATO zaczęły zastępować rozważania o stosunkach międzynarodowych, Bartosiaka zaczęli krytykować eksperci.
Czytaj więcej
Najzabawniejsze jest to, że „debartosiakizacja” życia publicznego miałaby polegać na odebraniu mu tytułu naukowego.
I to, że Jan Maciejewski nie zna ich nazwisk, nie zmniejsza ich dorobku i wiedzy o świecie popartej latami badań w terenie. Pisanie w ich kontekście o „kundlizmie” po prostu nie przystoi.
Dlaczego plagiatu nie można przemilczeć
Popularność nie oznacza, że idzie za nią jakość. Harlekiny też przeczytało więcej osób niż „Dżumę” Alberta Camusa. To jednak nie sukces Jacka Bartosiaka tak denerwuje, a jego pycha, wyniosłość, wrzucanie szkodliwych treści do debaty o świecie, a przede wszystkim przekonanie o wybitności niepoparte naukowym dorobkiem. Chyba że uznamy za taki dorobek jego tajne „kontakty w Pentagonie", którymi tak lubi się chwalić.