No i cóż tam słychać, panie prezesie?
– Nie jestem prezesem.
– A ja sądziłem, że pan dyrektor jest prezesem.
– Nie jestem dyrektorem.
– Pan doktor wybaczy, ale przecież wiem, że pan piastował różne godności.
Aktualizacja: 14.12.2024 06:39 Publikacja: 21.06.2024 10:00
Jacek Bartosiak
Foto: PAP/Rafał Guz
No i cóż tam słychać, panie prezesie?
– Nie jestem prezesem.
– A ja sądziłem, że pan dyrektor jest prezesem.
– Nie jestem dyrektorem.
– Pan doktor wybaczy, ale przecież wiem, że pan piastował różne godności.
– Nie jestem doktorem.
– Przecież muszę do pana w jakiś sposób się zwracać!”.
Melchior Wańkowicz już chciał spuentować ten cudowny dialog cytatem z filozofa Franza Fiszera, który w analogicznej sytuacji huknął na rozmówcę: „Jak już chcesz mi dogodzić, to mów od razu – Panie Boże!”, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Pewnie z obawy przed zarzutem o erystyczny plagiat. A skoro już o tytułach i plagiatach mowa, to czas „przerwać milczenie” w kwestii najgłośniejszej afery akademicko-medialnej ostatnich tygodni.
Czytaj więcej
Kochanie i tworzenie to nic innego jak stan pogłębiającego się zdziwienia. Nie ufam maślanym oczom ani nadętym minom; tylko i wyłącznie rozdziawionym z niedowierzania gębom.
Przyznam się państwu, że wolałbym Jacka Bartosiaka nie znać ani nie lubić. Pisałoby mi się wówczas o sprawie jego doktoratu dużo lżej i pewnie zrobiłbym to już dawno temu. Jakby tego było mało, w kwestii akademickich stopni jestem absolutnym jaroszem, dumnym posiadaczem średniego wykształcenia. Do tego kompletnie nie znam się na całej tej geopolityce, nie odróżniam rimlandu od heartlandu, a „odwróconego Kissingera” od „podwójnego Nelsona”.
Niektóre rzeczy mówione i pisane przez Bartosiaka wywołują mój intuicyjny, czasem bardzo silny sprzeciw. Z innymi intuicyjnie się zgadzam. Ale przyjmuję, że zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku mogę się mylić. Natomiast co do jednej kwestii intuicja nigdy mnie jak dotąd nie zawiodła. Każe mi ufać ludziom, których pasją jest jakiś temat, rzecz lub sprawa. I omijać szerokim łukiem tych rozpalonych do czerwoności wyłącznie z powodu czyjegoś powodzenia lub sukcesu. Pasjonatów umniejszania cudzych zasług. Wspomniany Wańkowicz ukuł dla tej postawy bardzo precyzyjny neologizm; postawę taką nazwał „kundlizmem”. Przekonanie, że „jeśli naokoło będzie się spluwało, będzie się obniżało wszystko i wszystkich, jeśli poziom wszystkich w opinii się obniży, to moja małość zostanie wyżej o pół cala na tym pagórku, na który mozolnie się wdrapała”.
Szanuję Jacka Bartosiaka za pasję, którą potrafi zarażać innych; za to, że wyrywa swoich słuchaczy i czytelników ze stanu „idiotyzmu życia codziennego”. To całkiem sporo. A co do armii jego zaprzysięgłych wrogów, trudno jest mi się ustosunkować. Z kilkoma nielicznymi wyjątkami tych panów bowiem nie kojarzę. I wydaje mi się, że tu jest właśnie pies pogrzebany. Że ogromna część z nich uważa się za „Bartosiaków”, których świat jednak nie poznał; przyszli do swoich, a ci ich nie przyjęli. Przekonani są więc, że póki nie obalą tego „fałszywego proroka”, sami nie zostaną rozpoznani jako prorocy prawdziwi.
Czytaj więcej
Na pewno „wypadkiem”, ani tym bardziej „tragicznym”, nie jest to wszystko, co Izrael wyczynia w Strefie Gazy. Jak przed laty już stwierdził izraelski socjolog Baruch Kimmerling, „największym obozie koncentracyjnym w historii”. Od kilku miesięcy będącym w stanie rozmyślnej i metodycznie realizowanej likwidacji.
Najzabawniejsze jest jednak to, że „debartosiakizacja” życia publicznego miałaby polegać na odebraniu mu tytułu naukowego. To przekonanie rozmówcy Wańkowicza, że jeśli go jakoś nie „zatytułuje”, to w ogóle nie mają o czym ze sobą rozmawiać, a choćby i był jakimś radcą lub doradcą, bo inaczej okaże się nikim – jest cechą ludzi, z którymi naprawdę nie ma o czym gadać. A jeśli chodzi o tytuły naukowe – to naprawdę z rzadka bywają one dzisiaj dowodem lub miarą czegokolwiek.
Jeśli gdzieś kundlizm panuje niepodzielnie i absolutnie, jest powietrzem, którym się oddycha, regułą, do której każdy musi się dostosować, to jest nim właśnie uniwersytet. Generalna zasada (od której rzecz jasna istnieją wyjątki) jest taka, że im więcej literek i tytułów przed nazwiskiem, tym mniej warto się tym, co ich posiadacz ma do powiedzenia przejmować. A im niższy ten uniwersytecki pagórek, tym większa cholera bierze, kiedy ktoś wychynie ponad niego choćby o pół cala.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
No i cóż tam słychać, panie prezesie?
– Nie jestem prezesem.
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej” Grażyny Bastek jest publikacją unikatową. Daje wiedzę i poczucie, że warto ją zgłębiać.
Dzięki „The Great Circle” słynny archeolog dostał nowe życie.
W debiucie reżyserskim Malcolma Washingtona, syna aktora Denzela, stare pianino jest jak kapsuła czasu.
Jeszcze zima się dobrze nie zaczęła, a w Szczecinie już druga „Odwilż”.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
Cenię historie grozy z morałem, a filmowy horror „Substancja” właśnie taki jest, i nie szkodzi, że przesłanie jest dość oczywiste.
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej” Grażyny Bastek jest publikacją unikatową. Daje wiedzę i poczucie, że warto ją zgłębiać.
Dzięki „The Great Circle” słynny archeolog dostał nowe życie.
W debiucie reżyserskim Malcolma Washingtona, syna aktora Denzela, stare pianino jest jak kapsuła czasu.
Jeszcze zima się dobrze nie zaczęła, a w Szczecinie już druga „Odwilż”.
Cenię historie grozy z morałem, a filmowy horror „Substancja” właśnie taki jest, i nie szkodzi, że przesłanie jest dość oczywiste.
W „Pułapce na myszy” Agathy Christie aktorzy Ateneum pokazują, że umieją grać na różnych instrumentach równocześnie. Czy to jeden z najlepszych spektakli roku? Niewykluczone.
W pamięci historycznej zakorzenił się jako szczery Czech, patriota. Wojsko było jego domem i rodziną. Mieścił się w idei czeskiego mesjanizmu, narodu, który został wybrany przez Pana, aby naprawił chrześcijaństwo i pokonał Antychrysta
Ubieganie się o świadczenie było łatwe, proste i bez zbędnej biurokracji. Ludzie składali wnioski przez internet, otrzymywali informację, że zostały one przyjęte, i pytali w sieci: „Panie Marczuk, gdzie jest haczyk?”. A jego nie było - mówi Bartosz Marczuk, wiceminister rodziny w rządzie PiS.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas