Rozumiem, że jeśli to im się powiedzie, USA stracą pozycję hegemona?
Dlatego już sam pomysł budowy takiego szlaku powoduje bardzo poważne napięcia w systemie atlantyckim, którego jesteśmy częścią. Paradoks polega na tym, że Polska, z powodów geograficznych, jest dla Chińczyków główną bramą do Europy. Jeśli Chinom uda się odwrócić znaczenie „lądu" i „morza", to wywrócony zostanie także niekorzystny dla nas dualizm gospodarczy, oczywiście kosztem zachodnich społeczeństw. Powstałaby wtedy zupełnie nowa architektura gospodarcza świata. Problem tylko w tym, że nie wiadomo, czy po drodze nie byłoby wojny. Między innymi stąd właśnie tytuł mojej właśnie wydanej książki: „Pacyfik i Eurazja. O wojnie".
Jakie Polska ma w tej chwili możliwości?
To napięcie, które wytwarza się na liniach starcia między Rosją a USA, niesie poważne zagrożenia dla naszej podmiotowości. Jesteśmy na odległej rubieży świata atlantyckiego, którego istnienie gwarantowane jest potęgą USA – a właśnie dokonuje się próba sił mocarstw. W podobnej sytuacji jest Ukraina, ale i kraje nadbałtyckie. Z wojskowego punktu widzenia stanowimy centrum grawitacyjne ewentualnego konfliktu. Bez terytorium Polski bowiem nie da się utrzymać linii komunikacyjnej do państw bałtyckich, bo flota amerykańska z powodu rozwoju tzw. technologii antydostępowych nie będzie wpływała na Bałtyk w razie wybuchu wojny. Moim zdaniem bez nas Amerykanie nie byliby w stanie pokonać Rosji w regionie, bo to Polska jest podstawą operacyjną jakichkolwiek działań i to my kotwiczymy wpływy USA na kontynencie. Pytanie tylko, czy wszystkim tak samo zależy na niepodległości państw bałtyckich...
Jak to?
Z jakiegoś powodu nie ma i wydaje się, że nie będzie w tych krajach znaczących sił amerykańskich. Wyraźnie widać, że Amerykanie bardzo chcą uniknąć poważnego zaangażowania wojskowego w państwach bałtyckich, więc chyba powinniśmy wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Mówiąc krótko, jest to dla Polski dość niebezpieczny moment.
Na ile powinniśmy angażować się w budowę Nowego Jedwabnego Szlaku, skoro pomysł ten tworzy tak wielkie napięcia w świecie atlantyckim? A może nie powinniśmy się tym martwić, tylko walczyć o jak najlepszą pozycję w nowym rozdaniu proponowanym przez Chiny?
Każdy przełomowy moment w rozgrywkach mocarstw jest dla nas ryzykiem, ale i szansą. W naszej sytuacji do dalszego rozwoju po strasznym XX wieku bezwzględnie potrzebujemy pokoju, ale jednocześnie dobrze by było, gdybyśmy znaleźli się w końcu w centrum systemu światowego handlu, a nie na jego peryferiach czy półperyferiach, gdzie jedynym naszym atutem jest tańsza siła robocza. Kusząca jest perspektywa, by znaleźć się wreszcie na głównym szlaku handlowym, gdzie dokonuje się samoczynna kumulacja ludzkiej aktywności i przedsiębiorczości, a za tym kapitału i dostępności pracy, gdzie powstają firmy, a ludzie chcą mieszkać, zarabiać i mieć dzieci. Niektórzy myśleli, że dołączenie po 1989 roku do świata Zachodu da nam wszystkie te możliwości. Niestety, nie jesteśmy w stanie nadrobić dystansu cywilizacyjnego, który dzieli nas od krajów rdzenia Starego Kontynentu, gdyż ich utrwalone przewagi były zbyt duże.
Zachód nie dał nam zbyt wiele, więc czas na Chiny?
Problem w tym, że dziś w Polsce często niewłaściwie stawiamy ten problem. To nie jest tak, że będziemy albo z USA czy Zachodem, albo z Chinami. Przykład powinniśmy brać z sojuszników Stanów Zjednoczonych położonych w strefie Azji i Pacyfiku. Dla tych państw Chiny są kluczowym partnerem gospodarczym, ale nie zmienia to ich pozycji jako sojuszników USA. My też powinniśmy z Chinami robić interesy, przyciągać do siebie chiński biznes, oczywiście na mądrych i korzystnych dla nas zasadach. Ale powinniśmy zarazem pamiętać, że jeszcze przez długie dziesięciolecia oddziaływanie kapitałowe Pekinu nie będzie miało większego znaczenia dla bezpieczeństwa Polski. Do tego pamiętajmy, że w końcu sami Amerykanie handlują z Chińczykami na niebagatelną skalę.
Ale sam pan mówił, że dalszy rozwój Nowego Jedwabnego Szlaku może skutkować wojną.
Ten projekt jest docelowo dużym zagrożeniem dla całego świata atlantyckiego, w ogóle świata pokolumbijskiego. Jednak na razie nie wiadomo, czy ten szlak w ogóle powstanie. My na współpracy z Chinami możemy dobrze zarobić, zrealizować potrzebne inwestycje, może nawet poprawić swoją słabszą pozycję negocjacyjną w Europie. Dzięki kontaktom z Chinami zyskujemy szersze pole manewru, a w naszej sytuacji geopolitycznej, w której to pole manewru mamy naprawdę niewielkie, jest to niebywale kusząca perspektywa. Chiny są supermocarstwem gospodarczym i moglibyśmy dzięki nim spróbować odwrócić pewne niekorzystne relacje, jakie mamy choćby z Niemcami, którzy cały czas dbają o to, by mieć nad nami przewagę organizacyjno-kapitałową.
Czyli?
Spójrzmy choćby na drogi budowane z pieniędzy unijnych. W interesie naszych zachodnich sąsiadów zawsze był równoleżnikowy rozwój sieci komunikacyjnej w naszym kraju, by niemiecki kapitał mógł jak najlepiej penetrować nasz rynek. Gospodarka niemiecka jest uzależniona od eksportu, więc dla niej ważne jest, by wszystkie rynki położone na Wschodzie jak najlepiej chłonęły jej produkty, a podwykonawcy ze Wschodu dostarczali swoje usługi składające się na ich wysokomarżowe produkty eksportowe. Problem w tym, że dla nas korzystniejsze byłoby zapewne południkowe ułożenie głównych szlaków, bo dawałoby to nam szanse na kumulację i pracę polskiego kapitału.
W jaki sposób drogi biegnące z północy na południe pomogłyby nam się rozwijać?
Pamiętajmy, że dawniej główne szlaki handlowe pomiędzy Europą a Azją szły przez Konstantynopol. Zresztą dlatego właśnie w tym miejscu to miasto zostało założone. To tamtędy szedł też stary Jedwabny Szlak, który dalej rozdzielał się także w kierunku Polski. Dawny handlowy Szlak Kazimierzowski przebiegał od Bałtyku przez Wołoszczyznę, Grody Czerwieńskie, Pokucie, a wykorzystując połączenie czarnomorskie, do Bizancjum i dalej na wschód. Zanim opanowano żeglowanie po Atlantyku, handel poza basenem Morza Śródziemnego opierał się na szlakach lądowych przemierzanych wołami i końmi. I wtedy, gdy szlaki przebiegały przez środek Polski, byliśmy w lepszej sytuacji geopolitycznej, czyli mieliśmy dostęp do zasobów pomnażających naszą siłę i kontrolowaliśmy linie komunikacyjne dające ten dostęp, co jest kwintesencją geostrategii. Dlatego zbudowanie południkowego szlaku, łączącego nas z Bałkanami, południową Europą i Turcją, a dalej z basenem Morza Czarnego, mogłoby znowu otworzyć przed nami możliwości rozwoju. Musimy zrozumieć, że w naszym interesie jest handel północ–południe, obok oczywiście handlu wschód–zachód. I wszystko to przez terytorium Polski! Problem w tym, że byłoby to sprzeczne z interesem Niemiec.
A Niemcy są ważniejszym partnerem Stanów Zjednoczonych...
Ale Niemcy prowadzą w regionie własną, coraz bardziej niezależną politykę. Zresztą po Brexicie przywództwo Berlina w Europie będzie coraz wyraźniejsze. Dlatego Amerykanom może zależeć, by wspierać nas kosztem Niemiec. Polska staje się coraz silniejsza, coraz bardziej nas stać, by wspierać wojskowo-strategiczną obecność amerykańską w regionie, a co za tym idzie, stabilizować wpływy dominującego mocarstwa morskiego. Przy odpowiednim rozegraniu tej sytuacji możemy wiele wygrać.
Chyba w ogóle im bardziej będzie się rozpadać Unia Europejska, tym ważniejszym partnerem dla Stanów Zjednoczonych będzie Polska.
Tak, ale druga strona tego medalu jest taka, że im będziemy ważniejsi dla Amerykanów, tym większe będzie niebezpieczeństwo, że staniemy się ofiarą coraz większego napięcia między USA a Rosją. W tym zakresie nie ma prostych i łatwych decyzji. Jednocześnie nie mamy tu zbyt dużego pola manewru, bo chyba nic nie możemy zrobić, by Unia Europejska przestała się rozpadać. Jej rozpad następuje po szwach konstytucyjnych i ekonomicznych: państwa nie chcą uzgodnić, kto rządzi. Problem w tym, że dobra pogoda się skończyła, a na złą pogodę potrzebny jest lider, a nie ma zgody, by tym liderem były Niemcy. Na południu panuje dziś gigantyczne strukturalne bezrobocie, na skalę tego z wielkiej depresji lat 30. XX wieku, a północ się wzmacnia kosztem południa.
Dla nas lepsza będzie Unia pod wyraźnym przywództwem Berlina czy brak Unii?
Unia wiąże siły Niemiec, rozpraszając je na mitygowanie interesów wszystkich mniejszych graczy. Bez Brukseli Niemcy z pewnością prowadzić będą ostrzejszą politykę, nastawioną jeszcze bardziej na realizację własnych interesów narodowych, szczególnie na naszym kierunku – wschodnim. A my pozostaniemy z tym problemem sami. Powiedzmy sobie szczerze, będzie nam bardzo trudno stawić czoła niemieckiej polityce, bo to, że niemieckie koncerny mają wpływ na niemieckich polityków, to nie jest żadna teoria spiskowa. A z potężną niemiecką gospodarką trudno konkurować. Skoro gospodarka niemiecka uzależniona jest od eksportu, to państwo będzie mogło chcieć otwierać dla niej zagraniczne rynki za wszelką cenę. To oczywiście jest daleko idąca hipoteza, ale niedawna próba utrzymania za wszelką cenę wspólnej waluty, by gospodarka niemiecka pozostała wysoce konkurencyjna, nie może raczej napawać nas optymizmem.
Będzie wojna?
Rywalizacja w Eurazji o to, kto ustala reguły gry, już trwa. W przypadku USA i Chin niedługo może przerodzić się ona w wojnę handlową, czym grozi Donald Trump. Zresztą czym są sankcje nałożone na Rosję? Historia uczy, że wojna handlowa oraz rywalizacja o to, kto ustala reguły gry, często prowadzą do wojny pomiędzy mocarstwami. W obliczu trwającej już rywalizacji zachowania dotychczasowych sojuszników USA – Turcji i Filipin – położonych tak jak my na odległych od USA rubieżach, są w tym kontekście bardzo niepokojące...
—rozmawiał Michał Płociński
Jacek Bartosiak jest doktorem nauk społecznych, adwokatem, Senior Fellow w Potomac Foundation w Waszyngtonie, ekspertem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego i Fundacji Pułaskiego. Jest znawcą geopolityki, geostrategii i nowoczesnej sztuki wojennej
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95