Marek Migalski: konieczna zmiana ordynacji do Parlamentu Europejskiego

Polska powinna być jednym okręgiem wyborczym – tak jak większość państw unijnych w tej elekcji. Czas znieść progi i zmienić metodę liczenia głosów.

Publikacja: 05.06.2024 04:30

Polska ma najgorsze zasady wyłaniania posłów do europarlamentu – premiują one duże ugrupowania, a mn

Polska ma najgorsze zasady wyłaniania posłów do europarlamentu – premiują one duże ugrupowania, a mniejszym partiom dają jeszcze mniejsze możliwości. Na zdjęciu: wyborcza noc w PE po głosowaniu w 2019 r.

Foto: PIETRO NAJ-OLEARI/PE

Polska ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego jest najgorszą ze wszystkich spośród 27 państw członkowskich Unii. Widzą to już chyba nawet osoby mało interesujące się polityką. Należałoby ją jak najszybciej zmienić, choć zapewne nigdy się tak nie stanie, bowiem obecna jest w interesie największych partii i ich liderów. Oraz – przynajmniej w jego opinii – elektoratu.

Polska ordynacja wyborcza wzmacnia duże partie i uderza w małe

Reformę należałoby rozpocząć od dwóch najprostszych i najbardziej oczywistych spraw – zniesienia progów wyborczych oraz zmiany metody liczenia głosów. Obowiązkowe progi oraz metoda D’Hondta są uzasadnione w przypadku elekcji do parlamentów krajowych, bowiem poprzez eliminację mniejszych ugrupowań oraz zwiększenie reprezentacji największych ułatwiają formowanie stabilnego rządu. Ale takiej potrzeby nie ma w przypadku eurowyborów – nic nie przeszkadzałoby, gdyby partie, które uzyskały 2 lub 4 procent głosów, mogły mieć – odpowiednio – jednego lub dwóch reprezentantów w Brukseli i Strasburgu. Podobnie w przypadku metody liczenia głosów – dlaczego musimy dowartościowywać największe partie, jeśli można byłoby zastosować metody bardziej oddające rzeczywisty rozkład głosów, jak na przykład metodę Hare’a-Niemeyera (dziś obowiązuje jedynie w drugiej części podziału mandatów pomiędzy poszczególnych polityków w ramach jednego ugrupowania)?

Czytaj więcej

Zuzanna Dąbrowska: Strefa buforowa na granicy z Białorusią. Prezent dla cudzego elektoratu

Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje, dlaczego polska ordynacja zawiera elementy wzmacniające duże podmioty, a uderza w małe, jest oczywista – bo taka jest wola najsilniejszych graczy. Gdyby bowiem wprowadzić rozwiązania, które proponuję, to właśnie ci najsilniejsi mogliby stracić po jednym, dwa mandaty.

Prowadzenie kampanii demoralizuje kandydatów i wyborców

Kolejnym rozwiązaniem do zmiany jest podział Polski na okręgi. Są to całkowicie sztuczne twory, żyjące tylko przez kilka tygodni kampanii, po czym umierające na kolejne pięć lat. Istnienia owych 13 okręgów nic nie uzasadnia, a potworki w stylu okręgu dolnośląsko-opolskiego czy lubusko-zachodniopomorskiego są jedynie efektem radosnej twórczości ustawodawcy sprzed lat. Najgorsze jednak jest to, że prowadzenie kampanii demoralizuje zarówno kandydatów, jak i wyborców, bowiem posłowie do PE nie mają prawie żadnych narzędzi, żeby w Brukseli „załatwić” coś dla swego regionu. Tak to nie działa, natomiast wymogi rywalizacji są takie, że zmuszają polityków do opowiadania bajek, co też oni przez pięć lat nie zrobią dla swych wyborców. Ponadto obecnie rozdział mandatów pomiędzy okręgami jest ruchomy i na przykład my na Śląsku nie mamy pojęcia, czy do Strasburga wyślemy sześciu czy ośmiu eurodeputowanych. Całkowity absurd.

Polska powinna być jednym okręgiem wyborczym – tak jak zdecydowana większość państw unijnych w tej elekcji. Pozostaje jedynie rozstrzygnąć, czy lepsza byłaby lista zamknięta czy otwarta. Już tłumaczę różnicę. W tym pierwszym przypadku każdy z komitetów prezentowałby listę 53 polityków, a wyborcy głosowaliby poprzez postawienie krzyżyka przy liście. Na tym ich rola kończyłaby się. Do PE wchodziliby pierwsi na liście, czyli jeśli na przykład jakaś partia zdobyłaby 10 proc. głosów, to do Brukseli pojechałaby pierwsza piątka umieszczona na najwyższych miejscach partyjnej listy, a jeśli otrzymałaby 20 proc., to koło 10–11 szczęśliwców w najwyższych miejsc pakowałoby się na pięć lat do pracy w PE. I tak dalej.

Czytaj więcej

Łukasz Warzecha: afera nakrętkowa – symbol sklerozy Unii Europejskiej

Lista otwarta miałaby natomiast tę modyfikację, że wyborca mógłby na liście wybranej przez siebie partii wskazać kogoś konkretnego, na przykład znajdującego się na tyle listy lub w jej środku. Musiałby zatem, podobnie jak obecnie, oddać głos preferencyjny na konkretnego kandydata wśród 53 zaproponowanych przez centralę partyjną. Mandat obejmowaliby ci, którzy dostaliby najwięcej głosów – czyli jeśli komitet otrzymałby 10 proc., to do europarlamentu wchodziłoby pięciu kandydatów z największą liczbą oddanych na nich głosów.

Krzykacze mają największą szansę

Osobiście opowiadam się na listą zamkniętą, ponieważ gwarantuje ona, że do Brukseli trafialiby najbardziej merytoryczni i najlepiej przygotowani politycy, a nie – jak obecnie – najczęściej przesiadujący w studiach telewizyjnych oraz najbardziej chamscy i głośni. Praca w PE wymaga zupełnie innych umiejętności niż hejtowanie w mediach społecznościowych i lansowanie się przy byle okazji w kraju. Powinni ją wykonywać ludzie znający języki, prawo międzynarodowe, dobrze poruszający się na unijnych salonach, lubiący mrówczą robotę. Dziś jest dokładnie odwrotnie – największe szanse na mandat mają najwięksi krzykacze. Dzieje się tak ze szkodą dla nas wszystkich.

Czy wierzę, że zaproponowane zmiany zostaną wprowadzone w życie? Oczywiście, że nie. Zniesienia progów i zmiany metody liczenia głosów nie chcą duże partie, a wprowadzenia listy krajowej nie chcą wyborcy (zwłaszcza w wersji zamkniętej, bo to – w ich oczach – ograniczałoby prawo do swobody wyboru). I tak właśnie sojusz polityków i elektoratu skutecznie uniemożliwia wprowadzenie koniecznych i korzystnych dla kraju reform.

Witajcie, Państwo, w Polsce. 

Polska ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego jest najgorszą ze wszystkich spośród 27 państw członkowskich Unii. Widzą to już chyba nawet osoby mało interesujące się polityką. Należałoby ją jak najszybciej zmienić, choć zapewne nigdy się tak nie stanie, bowiem obecna jest w interesie największych partii i ich liderów. Oraz – przynajmniej w jego opinii – elektoratu.

Polska ordynacja wyborcza wzmacnia duże partie i uderza w małe

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Magdalena Louis: W otchłań afery wizowej nie powinno się wrzucać całego szkolnictwa wyższego
Opinie polityczno - społeczne
Mirosław Żukowski: Nie spodziewajmy się, że igrzyska olimpijskie cokolwiek zmienią
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Niemiecka bezczelność nie zna granic
Opinie polityczno - społeczne
Michał Urbańczyk: Kamala Harris wie, jak postępować z takim typem człowieka jak Trump
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Opinie polityczno - społeczne
Michał Wojciechowski: Drogi do sprawnego państwa