To nie przypadek, że mający do dyspozycji wiele gimnazjalnych garniturów z nieodłącznymi krótkimi spodenkami Angus Young wybrał w Warszawie 4 lipca ten w biało-czerwonym, a wręcz biało-amarantowym kolorze, w jakim utrzymane są barwy polskiej flagi.
To prawda – od poprzedniego koncertu w Polsce minęła dekada i liderowi AC/DC nie ubyło lat, co potwierdzała nieskrywana siwizna długich włosów, a jednak Angus przyjechał w lepszej fizycznej formie niż poprzednio. A może z większą determinacją niż w 2015 r. Jako sześćdziesięciolatek nie chciał może już udawać młodzieniaszka i zrezygnował w wielu przypadkach ze swoich słynnych ekstatycznych przebieżek z „kaczym krokiem” inspirowanych stylem Chucka Berry’ego, ale jakże zwielokrotnionym i przyspieszonym. Teraz zaś można było odnieść wrażenie, że powrócił na stadiony świata, by udowodnić sobie i wszystkim, że jeszcze może zagrać pełnowymiarowy, ponaddwugodzinny show. Fani, którzy widzieli zeszłoroczne występy potwierdzili, że warszawski koncert miał więcej energii niż choćby ten w Sewilli.
Czytaj więcej
Już 4 lipca da jedyny w Polsce koncert AC/DC, legenda rock and rolla, promująca album „Power Up”...
Angus Young i AC/DC dali w Warszawie świetny show
Dostaliśmy wszystko, co było i jest specjalnością Angusa: ekstatyczne solówki grane w biegu oraz z gitarą na biodrze, a także wyskoki z uniesionym Gibsonem w finale utworów. Wykonując każdego rock and rolla, Young przebierał nogami, nie mogąc ustać w miejscu, choć czas w miejscu nie stoi, dlatego widać było, zwłaszcza na telebimach i zbliżeniach twarzy, że Young gra z niejakim wysiłkiem. Nie było wątpliwości, że chce zrobić wszystko, by odrodzić się w swojej najwyższej formie i radości muzykowania, którą widzieliśmy momentami w postaci frywolnego uśmiechu satysfakcji, potwierdzającego „Yes, I Can”.
Wtórował mu Brian Johnson, który po odzyskaniu słuchu jest nie do zdarcia. Warszawski wieczór zaś muzycy rozpoczęli „If You Want Blood (You've Got It)”, po czym wizualizacje „Back in Black” pokryły się czernią. Grupa po raz pierwszy w Warszawie zagrała dwie kompozycje z najnowszej płyty „Power Up” – „Demon Fire” i „Shot in the Dark”, ale najważniejsze były klasyki – „Thunderstruck”, „Have a Drink on Me” i „Hells Bells” z nieodłącznym dzwonem ponad sceną.