Marcin Święcicki: Reforma Unii Europejskiej jest w interesie Polski. Czas skończyć z unijnym liberum veto

Kto broni liberum veto na szczeblu unijnym, ten działa na rzecz osłabiania Unii, paraliżu i marginalizacji jej roli w świecie. Unia z liberum veto nie będzie ani sprawna, ani efektywna, ani demokratyczna – będzie sparaliżowana.

Publikacja: 21.11.2023 11:53

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Na kontynen

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Na kontynencie europejskim Niemcy są potęgą gospodarczą i ludnościową. Ale wspólnotę europejską powołano po to, aby niemiecką potęgę rozcieńczyć w paneuropejskich instytucjach

Foto: PAP/EPA

25 października Komisja ds. Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego przyjęła projekt rezolucji w sprawie zmiany traktatów. PE rozpatrzy propozycje Komisji na sesji plenarnej i zapewne skieruje do Rady Europejskiej. Po Radzie zmiany rozpatruje konwencja a zatwierdza jednomyślnie konferencja międzyrządowa. Ostatnim krokiem są ratyfikacje we wszystkich państwach członkowskich. Jesteśmy więc na samym początku żmudnej drogi reformy Unii, a ilość bzdur, które w tej sprawie wypowiedzieli już politycy PiS, sięgnęła kosmosu. Tymczasem kierunek zmian zaproponowanych przez PE na ogół dobrze służy interesom Polski i Europy.

Reforma Unii to umocnienie demokratycznych praw obywateli, więcej demokracji na szczeblu unijnym

Jak napisała Beata Szydło na X (dawniej Twitter): „Demokratyczne prawa mieszkańców krajów Unii zostaną zastąpione decyzjami brukselskiej Egzekutywy”. Jacek Saryusz-Wolski zaś straszy, iż „powstanie scentralizowane oligarchiczne państwo”. Tymczasem propozycje Parlamentu idą w odwrotnym kierunku.

Umocnione zostaną demokratyczne podstawy instytucji europejskich. Jedyna bezpośrednio wybrana instytucja przedstawicielska w Europie, Parlament Europejski, uzyska wreszcie prawo do inicjatywy ustawodawczej, wzmocniona zostanie jego rola w przyjmowaniu budżetu unijnego i w wyborze przewodniczącego Komisji. Prawo do europejskiej inicjatywy ustawodawczej uzyskają również parlamenty narodowe. Obywatele zdobędą możliwość decydowania o sprawach ogólnoeuropejskich w formie referendum.

W Radzie UE od dawna obowiązuje głosowanie większością kwalifikowaną, ale tylko w odniesieniu do części spraw, głównie gospodarczych. Rozszerzenie głosowania większością kwalifikowaną na kwestie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa nie pogarsza, ale poprawia standardy demokratyczne.

Czytaj więcej

Reformy przed poszerzeniem Unii Europejskiej. Czy Berlin chce Ukrainy w UE?

Dotychczasowa jednomyślność, czyli liberum veto, to najgorsza forma demokracji, która doprowadziła do upadku I Rzeczypospolitej – wielkiego mocarstwa w środku Europy. Na szczeblu europejskim potrzebujemy więcej demokracji, aby Unia Europejska mogła skutecznie odpowiadać na współczesne wyzwania gospodarcze, energetyczne, klimatyczne, migracyjne, aby stała się silnym partnerem wobec globalnych potęg: Rosji, Chin, wobec rządzonych przez autokratów Iranu czy Syrii, wobec demograficznej bomby w Afryce. Żadne państwo członkowskie Unii nie jest w stanie samodzielnie sprostać współczesnym zagrożeniom i wyzwaniom.

Musimy działać razem. Kto broni liberum veto na szczeblu unijnym, ten działa na rzecz osłabiania Unii, paraliżu i marginalizacji jej roli w świecie. Autokraci w Moskwie, Pekinie czy Teheranie cieszą się z tego, że Europa będzie słaba. Z powodu wymogu jednomyślności w polityce zagranicznej i obronnej Unia nie odgrywa istotnej roli w rozwiązywaniu konfliktów w jej bezpośrednim otoczeniu: w byłej Jugosławii, Syrii, Górnym Karabachu, Libii. Przez liberum veto zagrożona jest pomoc wojskowa i finansowa dla Ukrainy. Węgry już kilkakrotnie osłabiły, opóźniły i rozcieńczyły pomoc dla walczącego z rosyjską agresją naszego sąsiada. Sceptyczny wobec pomocy dla Ukrainy jest nowy rząd na Słowacji.

Tak jak Rosji carskiej zależało na utrzymaniu zasady liberum veto w Sejmie I Rzeczypospolitej, tak dziś Rosji Putina zależy na liberum veto w Radzie Europejskiej i Radzie Unii Europejskiej. Rosja nie chce silnej Unii, woli Europę rozbitą na indywidualne państwa, aby z niektórymi się poukładać, a inne zdominować.

Tak jak Rosji carskiej zależało na utrzymaniu zasady liberum veto w Sejmie I Rzeczypospolitej, tak dziś Rosji Putina zależy na liberum veto w Radzie Europejskiej

Unia z liberum veto nie będzie ani sprawna, ani efektywna, ani demokratyczna – będzie sparaliżowana. Do natury demokracji należy, że czasem można być przegłosowanym. I z tym trzeba nauczyć się żyć, jeśli zależy nam na utrzymaniu europejskiej wspólnoty.

Państwa narodowe nie znikają, tak jak i Unia nie zabierze nam pieniędzy z podatków

PiS trąbi, że zwolennicy rewizji traktatów dążą do likwidacji państw narodowych – utracimy niepodległość i staniemy się niemieckim landem. Zmiana sposobu podejmowania kolejnego pakietu decyzji z jednomyślności na kwalifikowaną większość nie oznacza, że znikają państwa narodowe, będą dalej istnieć. Premier czy ministrowie nadal będą reprezentowali Polskę w Radzie UE i Radzie Europejskiej, będą głosowali i podejmowali decyzje. Znika natomiast w wielu sprawach liberum veto. Trzeba będzie się dogadywać, mieć argumenty i zdolność przekonywania. Korzyści z usunięcia weta są oczywiste.

Po przejściu do głosowań kwalifikowaną większością Węgrzy nie będą już mogli blokować sankcji na Rosję i Białoruś czy opóźniać pomocy finansowej i militarnej dla Ukrainy. Luksemburg nie będzie mógł blokować podatków na wielkie korporacje zarejestrowane w ich kraju. Francja nie zablokuje rezolucji w sprawie Bliskiego Wschodu, która była jej nie na rękę. Słowacja nie powstrzyma kolejnych etapów rozpoczynających się wkrótce negocjacji akcesyjnych z Ukrainą, w czasie których każdy rozdział wymaga jednogłośnego przyklepania. Cypr, Malta, Rumunia też wetowały różne sprawy.

Czytaj więcej

Czy nowy polski rząd będzie reformować UE z Francją i Niemcami?

13 listopada premier powiedział w Sejmie, że zmiany odbiorą państwom narodowym „całe władztwo podatkowe”, co pozwoli Unii zabrać pieniądze do unijnego budżetu, z którego „ani euro, ani złotówka do nas nie wróci”. Bzdura. W rezolucji nie proponuje się zmiany kompetencji Unii w sprawach podatkowych. Władztwo podatkowe zostaje w kraju. Państwo polskie, samorządy lokalne, w tym nawet najmniejsze gminy nadal będą mogły uchwalać własne podatki (notabene, części składowe państw federalnych, jak np. landy niemieckie, stany w USA czy kantony w Szwajcarii, też mają władztwo podatkowe). Jedynie zmienia się sposób głosowania w sprawach podatkowych z jednomyślności na kwalifikowaną wzmocnioną większość, co ma ułatwić postęp w dwóch obszarach.

Po pierwsze, wspólny rynek wymaga pewnej synchronizacji podatków Obecnie tylko w akcyzie i podatku VAT mamy elementy zsynchronizowane. Wzmocniona większość oznacza cztery piąte państw i co najmniej 50 proc. ludności. Nawet jeśli bardziej sharmonizowane podatki, uda się uchwalić, to nadal będą one wpływać do narodowych budżetów, tak jak dzieje się to teraz. Trzeba jedynie pilnować, aby nie przesadzić, aby możliwa była w pewnym zakresie konkurencja podatkowa. Wzmocniona kwalifikowana większość gwarantuje, że nie wpadniemy w jakąś podatkową urawniłowkę.

I druga sprawa. Środki własne Unii. Budżet unijny, czyli zaledwie 1 proc. jej PKB (a w przyszłości może i 2 proc., jeśli zaczniemy tworzyć elementy wspólnej obrony), miał być finansowany ze środków własnych Unii; to jest od dawna zapisane w traktatach, ale w praktyce ponad 70 proc. wpływów unijnego budżetu pochodzi z wpłat budżetów narodowych. Odejście od jednomyślności w sprawach podatkowych ułatwi wprowadzenie ogólnoeuropejskich podatków, które uwolnią budżety narodowe od ciężaru wpłat do budżetu Unii.

Są różne propozycje ogólnounijnych podatków. Premier Morawiecki z przerażeniem mówił w Sejmie o podatku od samochodów z silnikiem spalinowym. A kiedyś sam zapowiadał, że zastąpi w Polsce auta spalinowe elektrykami. Obietnic nie dotrzymał i może dlatego zmienił front o 180 stopni i teraz broni spalinowych śmierdziuchów.

Inne, rozpatrywane ogólnoeuropejskie podatki, to opłaty od śladu węglowego w towarach importowanych, od wielkich korporacji cyfrowych, od transakcji finansowych. Ekologiczne podatki mogą nas obciążyć, ale zyskamy na czystszym środowisku. Nie chodzi tu o wielkie sumy.

Europejska Unia Obronna wzmocni bezpieczeństwo Polski

Premier Morawiecki ostrzegał w Sejmie, że będą mogli zabronić nam rozwijać nasze zdolności obronne, bo to „prowokuje Rosję”. Może i coś takiego usłyszał od swej przyjaciółki, Marine Le Pen, która w rosyjskim banku brała pożyczki na kampanię wyborczą, ale rezolucja niczego podobnego nie przewiduje.

Powołana zostanie Europejska Unia Obronna oraz europejskie oddziały szybkiego reagowania. Europejska Agencja Obrony otrzyma upoważnienia do bezpośrednich zakupów uzbrojenia w ramach przyznanego jej budżetu. Do wspólnych zadań Unii dopisano obronę przed cyberatakami, szantażem energetycznym, kampaniami dezinformacyjnymi. Do traktatów zostaną wpisane dwie nowe zasady: agresja na jedno państwo członkowskie uznawana będzie za atak na wszystkie państwa członkowskie oraz że każde państwo członkowskie będzie zobowiązane do udzielenia pomocy zaatakowanemu krajowi Unii.

Unia obronna wzmocni więc bezpieczeństwo Polski i całego kontynentu. Wbrew enuncjacjom premiera, w rezolucji nie proponuje się likwidacji narodowych armii. Wśród celów Unii dopisano: „strategiczna autonomia”. Rozpętała się burza, że to może oznaczać wyrzucenie amerykańskich wojsk z Europy. Tymczasem Josep Borrell – wysoki przedstawiciel Unii ds. zagranicznych i bezpieczeństwa – jak i Guy Verhofstadt, jeden z raporterów proponowanej rezolucji, wielokrotnie podkreślali, że europejska armia ma być wzmocnieniem europejskiego filaru NATO. Notabene, śp. prezydent Lech Kaczyński mówił o stworzeniu 100-tysięcznej armii europejskiej. Czuł intuicyjnie, że to jest nam potrzebne. Wolny świat będzie bezpieczniejszy, jeśli będzie miał dwa fortepiany, na których może zagrać: i NATO, i Europejską Unię Obronną. Strategiczna autonomia Unii to druga polisa bezpieczeństwa, a nie antyamerykańska wrzutka Wspólne zdolności obronne, o które zabiegali już ojcowie założyciele, opłacą się i ekonomicznie, i z punktu widzenia bezpieczeństwa.

Czytaj więcej

Eugeniusz Smolar: Polska-Niemcy. Będzie lepiej, też dla UE, ale…

Europa potrzebuje samodzielnych zdolności do reakcji obronnej również z uwagi na stanowisko USA. W Stanach od stuleci obecne są ciągoty izolacjonistyczne. Donald Trump ma wątpliwości, czy NATO jest w ogóle potrzebne. USA stale wzywają europejskich sojuszników, aby się lepiej uzbroili. Nie są zachwycone tym, że Unia jest tak słaba, że do rozwiązania każdego konfliktu militarnego w jej bezpośrednim sąsiedztwie musi zapraszać Amerykanów. Chodzi o wojnę w byłej Jugosławii, powstanie w Libii czy wojnę w Syrii, a ostatnio o pomoc dla Ukrainy.

Poza tym mamy w NATO Turcję, która chodzi własnymi drogami, a artykuł 5. wymaga jednomyślności członków paktu. USA ostatnio zwracają się w kierunku Azji, gdzie asertywne Chiny i Korea Północna zagrażają demokratycznym sąsiadom. Dlatego Europa nie może zdawać się wyłącznie na parasol amerykański.

Ojcowie założyciele Unii byli federalistami

Projekt rezolucji zakłada przesunięcie do wyłącznej kompetencji Unii spraw ochrony środowiska i bioróżnorodności oraz negocjacji w sprawach klimatycznych, zaś do kompetencji dzielonych kwestie: energetyczne, ochrony zdrowia, szczególnie zagrożeń ponadgranicznych, edukacji (głównie w sprawach uznawania dyplomów i kwalifikacji), ochrony granic oraz parę innych. Powyższe zmiany wymagają dyskusji. Czy na przykład wszystkie kompetencje w ochronie środowiska wymagają przeniesienia na szczebel unijny?

Jednocześnie ułatwione mają być działania narodowych parlamentów i Trybunału Sprawiedliwości UE, mające na celu egzekwowanie zasady pomocniczości. Wzmocnienie instrumentów ochrony pomocniczości jest ważne, aby Komisja Europejska nie rozpędza się z centralistycznymi rozwiązaniami tam, gdzie narodowe czy regionalne regulacje wystarczą.

Jednym z argumentów przeciwników głosowań większościowych i większej roli PE jest twierdzenie, że trzeba powrócić do korzeni, bo ojcowie założyciele byli za Europą ojczyzn, za współpracą międzyrządową opartą o jednomyślność. To nieprawda. Wszyscy ojcowie założyciele wprowadzali instytucje ponadnarodowe, w których część decyzji przyjmuje się większością głosów (często kwalifikowaną) w odróżnieniu od przedwojennej Ligi Narodów, która była organizacją międzyrządową, wymagała jednomyślności i dlatego poniosła fiasko – nie uratowała Europy przed II wojną światową. W deklaracji Schumana dwa razy mówi się o federacji. Europejska Wspólnota Węgla i Stali dostała kompetencje w sprawach poziomu produkcji, kierunków sprzedaży, cen i ceł na węgiel, żelazo i stal, a rządy krajowe, w tym niemiecki, musiały jej decyzje wykonywać.

Wzmocnienie instrumentów ochrony pomocniczości jest ważne, aby Komisja Europejska nie rozpędza się z centralistycznymi rozwiązaniami tam, gdzie narodowe czy regionalne regulacje wystarczą

Schuman i de Gasperi, obaj kandydaci na świętych, byli orędownikami powołania Europejskiej Wspólnoty Politycznej i Europejskiej Wspólnoty Obronnej, które to inicjatywy szły dalej w tworzeniu ponadnarodowych struktur niż obecne propozycje „federalizacji” Unii. Obie inicjatywy upadły we francuskim Zgromadzeniu Narodowym w 1954 roku głosami komunistów i gaulistów.

Były niuanse. Altiero Spinelli chciał odgórnie narzucić Europie federalną konstytucję, państwa narodowe uważał za źródło nieszczęść. Schuman i Monnet byli za federalizmem rozwijanym segmentami, doceniali znaczenie i historyczne zakorzenienia państw narodowych; ich koncepcja okazała się skuteczniejsza, ale wymaga następnych kroków.

Polska niemieckim landem?

Politycy PiS twierdzą, że po zmianie traktatów Polska stanie się niemieckim landem. Tymczasem impuls do reformy dał Emmanuel Macron, który zainicjował Konferencję o przyszłości Unii. Dlaczego Macron i Francuzi chcą zamienić Francję w niemiecki land, tego pisowscy agitatorzy nie tłumaczą. Na kontynencie europejskim Niemcy są potęgą gospodarczą i ludnościową. Ale wspólnotę europejską powołano po to, aby niemiecką potęgę rozcieńczyć w paneuropejskich instytucjach.

Niemcy nie mogą mieć więcej jak jednego komisarza, w PE obowiązuje zasada degresywnej proporcjonalności, czyli najludniejszy kraj ma najmniej przedstawicieli w proporcji do ludności – Niemcy mają 96 deputowanych, a gdyby ich liczba była proporcjonalna do liczby ludności, to powinni ich mieć 133. W Radzie mają jeden głos, tak jak Malta czy Cypr, a jedynie przy głosowaniu, w którym liczy się również ludność, ich głos więcej waży niż mniej ludnych państw. W Europejskim Banku Centralnym mają taką samą siłę głosu, co Francja, Hiszpania, Włochy i Holandia, a do rezygnacji ze swej ukochanej marki zostali zmuszeni, kiedy starali się o przyłączenie NRD. Wreszcie, od zawsze są największym płatnikiem do unijnego budżetu.

Kto chce powrotu do silnych narodowych państw w Europie, których Unia by nie ograniczała, ten właśnie sprzyja potencjalnym niemieckim tęsknotom za panowaniem nad Europą

Kto chce powrotu do silnych narodowych państw w Europie, których Unia by nie ograniczała, ten właśnie sprzyja potencjalnym niemieckim tęsknotom za panowaniem nad Europą. Dla Polski lepiej z Niemcami i Francuzami, a w przyszłości i Ukrainą, budować potęgę Europy niż cofać ją do Europy konkurujących ze sobą ojczyzn bez żadnego efektywnego mechanizmu roztrzygania spornych spraw. Na 27 państw członkowskich Polska jest piąta, jeśli chodzi o liczbę ludności. Jesteśmy więc raczej dużym krajem w Unii, a nie małym.

Państwo to tylko jeden ze szczebli zarządzania sprawami wspólnymi. W polskim przypadku takimi szczeblami są: gmina, powiat, województwo, państwo narodowe i Unia Europejska. Gospodarkę przekazaliśmy Unii co najmniej w 50 proc. Polska już nie jest suwerenna w sprawach polityki handlowej, dyrektyw o standardach rynkowych, polityki antymonopolowej, rolnej itp. Straciliśmy suwerenność narodową, ale uczestniczymy w suwerenności europejskiej. Premier i ministrowie reprezentują nas w Radzie Europejskiej i Radzie UE, mamy komisarza i parlamentarzystów. Dyrektywy trzeba konsultować z parlamentami narodowymi, które mogą wstrzymać pracę nad nimi. Zachowujemy wreszcie najważniejszy atrybut suwerenności: możemy wyjść z Unii, kiedy chcemy, naszą własną decyzją. W tym sensie suwerenność narodowa jest pierwotna a europejska pochodna.

Większa ochrona wartości europejskich

W rezolucji potwierdza się, że walutą Unii jest euro, co też wywołało furię w PiS. Jacek Saryusz-Wolski twierdzi, że przyjęcie euro równa się utracie suwerenności państwowej. Wynika z tego, że 20 państw utraciło już suwerenność a my jesteśmy ostatnimi, którzy jeszcze jej bronią. Tymczasem każdy wie, że Polska zobowiązała się do przyjęcia euro w traktacie akcesyjnym, zatwierdzonym w ogólnopolskim referendum, w którym 13,5 mln Polaków było za, a tylko niecałe 4 mln przeciw. Wpuszczą nas do strefy euro, gdy spełnimy kryteria konwergencji, więc ta sprawa będzie jeszcze długo się ciągnąć.

Wobec Polski i Węgier Komisja wszczęła postępowanie z artykułu 7. Traktatu o UE z tytułu podejrzenia o systematyczne naruszanie wartości europejskich zapisanych w art. 2. Ale sprawy się zacięły, bo decyzja o zagrożeniu dla wartości europejskich wymaga czterech piątych głosów Rady, a decyzja o sankcjach – jednomyślności.

Czytaj więcej

Prawo UE przed prawem krajowym. Ważna decyzja w Parlamencie Europejskim

Rezolucja przewiduje uproszczenie procedury w taki sposób, by sprawy o naruszenie europejskich wartości Rada od razu kierowała do TSUE, które rozstrzygnie, czy naruszenie nastąpiło i jakie ewentualnie kary nałożyć. Ułatwi to nadzorowanie państw członkowskich z punktu widzenia przestrzegania artykułu 2., na przykład prawa do niezawisłego sądu.

PiS się takiemu rozwiązaniu sprzeciwia, bo pseudoreformy Ziobry są dla niego ważniejsze niż jakieś tam europejskie wartości. Niektórzy politycy PiS w ogóle kwestionują istnienie wspólnych europejskich wartości. Nie chcą pamiętać, jak wiele o nich i wspólnej Europie mówił święty Jan Paweł II.

Na straży tych wartości stoją TSUE, Komisja Wenecka, Komisja Europejska, Rada Europy. Wyniki ostatnich wyborów w Polsce potwierdziły, że większości Polaków bliżej do europejskich wartości wyznawanych przez Brukselę i Strasburg niż przez Ziobrę i Kaczyńskiego.

Autor

Marcin Święcicki

Przewodniczący Forum Ruchu Europejskiego. Był ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, prezydentem Warszawy (1994-1999), posłem na Sejm kilku kadencji, doradcą prezydenta Litwy do spraw reform gospodarczych (1999-2000), dyrektorem do spraw gospodarczych i środowiska w OBWE (2002-2005) oraz rzecznikiem praw przedsiębiorców w Ukrainie (2019-2021)

25 października Komisja ds. Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego przyjęła projekt rezolucji w sprawie zmiany traktatów. PE rozpatrzy propozycje Komisji na sesji plenarnej i zapewne skieruje do Rady Europejskiej. Po Radzie zmiany rozpatruje konwencja a zatwierdza jednomyślnie konferencja międzyrządowa. Ostatnim krokiem są ratyfikacje we wszystkich państwach członkowskich. Jesteśmy więc na samym początku żmudnej drogi reformy Unii, a ilość bzdur, które w tej sprawie wypowiedzieli już politycy PiS, sięgnęła kosmosu. Tymczasem kierunek zmian zaproponowanych przez PE na ogół dobrze służy interesom Polski i Europy.

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Emmanuel Macron w swych deklaracjach jawi się jako wizjonerski lider Europy
Opinie polityczno - społeczne
Michał Matlak: Czego Ukraina i Unia Europejska mogą nauczyć się z rozszerzenia Wspólnoty w 2004 r.
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej