Rezygnacja z jedynego obiektywnego kryterium ilości odbiorców jest idealną sytuacja dla każdego producenta, gdyż wtedy tracimy możliwość kontroli, czy faktycznie dostaliśmy to, czego oczekiwaliśmy za nasze pieniądze. Pozostaną jedynie kryteria subiektywne, bardziej lub mniej pseudo-intelektualny bełkot, którym da się uzasadnić wszystko. Argument, ze geniusz twórcy był taki wielki, że nikt tego nie jest w stanie pojąć i dlatego nie znalazł się nikt, kto by chciał z tak wielkim dziełem obcować, działa zawsze i nie sposób go obalić.
Ma to swój wymiar praktyczny. Wyobraźcie sobie dowolną, „misyjną” produkcję (np. cykl pt. „Budowle sakralne południowo-wschodniej Polski”), emitowaną np. we wtorki przed południem. Kto to obejrzy w telewizji? Nikt. I o to chodzi, bo ważne jest co innego - kolejne odcinki trafiają na antenę, nikt ich nie ogląda, ale firma zarabia. Jeśli ktoś będzie chciał przerwać tę szopkę, wystarczy podnieść krzyk, że to zamach na „misję” telewizji, którą próbuje się zastąpić „tanią komercję”. Gdzie w tym wszystkim widz? Nigdzie. On ma tylko płacić.
Przemysł pogardy
Dlatego, w mojej ocenie, prawdziwą „misję” w Polsce realizują… tzw. media komercyjne. One, z definicji, żeby przeżyć, muszą zagospodarowywać możliwie największą część społeczeństwa, tak, żeby jak najwięcej zarobić na reklamach. Mówiąc wprost: w „mediach komercyjnych” o tym, co będzie emitowane decydują widzowie (za pomocą pilotów), w mediach publicznych widzom wmawia się, co powinni oglądać. „Media komercyjne” bez odbiorów nie istnieją, media państwowe – jak najbardziej. Ponieważ mają zapewnione finansowanie „z zewnątrz” mogą dalej funkcjonować, mimo, że media bez odbiorców są martwe i niepotrzebne.
Warto zauważyć przy okazji olbrzymi „przemysł pogardy” wobec odbiorców „mediów komercyjnych”. Kiedyś usłyszałem takie znamienne zdanie: „Jeżeli to oglądalność będzie najważniejsza, to będziemy mieli w mediach tylko disco polo i ‘M jak Miłość’”, co było wyznacznikiem absolutnego dna. Rzecz w tym, że słuchacze takiej muzyki i wielbiciele perypetii Mostowiaków (a jednych i drugich można liczyć w milionach) uważają… dokładnie odwrotnie. A skoro w takim samym stopniu te media finansują, to mają takie same prawo dostępu do nich.
Disco polo jest zresztą doskonałą ilustracją stosunku mediów publicznych do społeczeństwa. Ma ono olbrzymią rzeszę fanów, a mimo to w mediach publicznych nie istnieje. Czyli miłośnicy tej muzyki płacić abonament muszą, ale swojej ulubionej muzyki nie posłuchają, bo media publiczne arbitralnie uznały, że disco polo jest złe i trzeba wykluczyć je ze swojej oferty. I tak to publiczne media ze sporą częścią społeczeństwa (któremu przecież rzekomo mają służyć) nie chcą mieć nic do czynienia.
Jak będą wyglądać media państwowe, według tych zmian jakie już zaszły i zapowiedzi kolejnych? Z pieniędzy publicznych, czyli naszych, powstaną produkcje „misyjne”, czyli takie, których normalne nikt nie chce oglądać. To bardzo dobra wiadomość dla wszystkich „mediów komercyjnych”, bo to właśnie do nich „odpłyną” odbiorcy w poszukiwaniu atrakcyjnej dla siebie oferty programowej. Oczywiście w tej chwili podaż programów jest tak duża, że każdy widz jest w stanie znaleźć coś dla siebie i budowanie czy próba stworzenia mediów, które nie będą wychodziły naprzeciw potrzeb widzów, jest skazane na porażkę.
Oczywiście jedynym sensownym rozwiązaniami jest prywatyzacja mediów państwowych, gdyż tylko „media komercyjne” faktycznie wypełniają „misję”, służąc całemu społeczeństwu w ten sposób, że muszą emitować programy atrakcyjne dla możliwe największej liczby osób. A więc możliwie największa część społeczeństwa czerpie z tego korzyść. Kolejnym plusem tego rozwiązania jest to, że skończy się zawłaszczenie mediów publicznych przez polityków, nad czym wszyscy biadolą, ale nikt z tym nic nie robi.
Jeszcze raz: ludzie głosują pilotami i portfelami i nie da się ich zmusić, żeby nagle zaczęli oglądać czy słuchać to, czego życzy sobie jakakolwiek władza.
Skądinąd nie rozumiem i nikt nie potrafi mi wyjaśnić, jak to jest, że mamy pełne prawo wyboru tych, którzy rządzą, a odbiera się nam prawo decydowania o tym, co chcielibyśmy mieć w publicznym, czyli naszym, radiu czy telewizji (zwłaszcza wobec obecnej narracji podkreślającej „podmiotowość narodu”). A przecież każdy z nas ma doskonałe narzędzie, dzięki któremu może bez problemu i na bieżąco wyrazić swoją wolę – pilota telewizyjnego.