Bodył: Ludzie głosują pilotami

Skoro widzowie muszą płacić abonament radiowo-telewizyjny, to należy im dać to, czego oczekują. Oferta medialna powinna być w jak największym stopniu dopasowana do ich potrzeb – pisze dziennikarz.

Aktualizacja: 03.03.2016 23:30 Publikacja: 02.03.2016 18:37

Bodył: Ludzie głosują pilotami

Foto: materiały prasowe

To zdumiewające, że są firmy, które absolutnie nie muszą liczyć się z klientami. Chodzi o polskie media publiczne. Wymyśliły sobie pojęcie „misji”, które de facto oznacza, że nie muszą brać pod uwagę potrzeb tych, od których biorą pieniądze. Czy można wyobrazić sobie lepszy biznes?



Zbędne programy

To proste i oczywiste dla wszystkich, którzy zajmują się mediami: gdzie są odbiorcy, tam i pieniądze. Dotyczy to telewizji, radia, prasy czy internetu, bo za widzami, słuchaczami czy czytelnikami idą reklamodawcy. Jeśli nie ma pieniędzy i trzeba wspomagać media groszem publicznym oznacza to, że tych odbiorców nie ma, bo oferta programowa jest dla nich nieatrakcyjna.



Obecnie sytuacja postawiona jest na głowie. Im mniej dana produkcja ma odbiorców, tym bardziej określa się ją jako „misyjną” i żąda się od wszystkich, także tych, którzy tego oglądać nie chcą, aby to finansowali.  Płacą więc oni za to, żeby móc czegoś… nie oglądać.



Faktycznie jedynym obiektywnym kryterium tego, czy dana audycja jest potrzebna jest oglądalność czy słuchalność. Ale powie ktoś, że „Domowe przedszkole”, Teatr Telewizji czy program rolniczy nigdy nie będą miały takiej oglądalności, co tzw. programy komercyjne. To zaś – doda – nie znaczy, że nie są potrzebne. Rzecz w tym, że nie mamy żadnego obiektywnego kryterium, pozwalającego nam odróżnić programy potrzebne od zbędnych.



Media publiczne są dla wszystkich, a każdy chce oglądać coś innego i co innego jest dla niego ważne. Jeden będzie chciał „Domowe przedszkole”, drugi w tym czasie wystawę rolniczą, trzeci koncert, a jeszcze ktoś Mszę św. Oczywiście nie da się dać wszystkiego, a kryteria selekcji będę subiektywne i arbitralne, jedni się z nimi zgodzą a inni je odrzucą. Dlatego jedynym sensownym kryterium jest ilość odbiorców - jeśli nie możemy każdemu dać tego, co ten by chciał, dajmy możliwie największej grupie to, czego chcą wspólnie.



Co prawda są również kryteria jakościowe, czyli najwyższa jakość, staranność, obiektywizm, profesjonalizm czy unikalność. Jednak problem polega na tym, że są one strasznie niewymierne. Przykładów nie trzeba szukać daleko, obecnie prawie każdy news zbiera skrajne oceny: dla jednych jest obiektywny i starannie zrealizowany, dla innych - skrajnie stronniczy i nieprofesjonalny. Tak naprawdę „pływamy”  – skazani jesteśmy na wielość różnych, często sprzecznych, opinii. Stąd jeszcze raz: jedynym obiektywnym kryterium pozostaje ilość odbiorców.

Idealny model dla tego zagadnienia znalazłem… w polskich szpitalach. Często w salach chorych są telewizory, które działają po wniesieniu opłaty – pacjenci muszą więc zapłacić za dostęp do telewizji i zwykle dzielą się równo tymi kosztami. Pytanie: jeśli na sali jest sześciu pacjentów, każdy zapłacił tyle samo (a dla czytelności przykładu nazwijmy to abonamentem), jedna osoba chce oglądać koncert fortepianowy (nazwijmy to „misją”), a pięć pozostałych – skoki narciarskie, to kto powinien korzystać z telewizora? Moim zdaniem, tych pięcioro chorych, bo jeśli zapłacili wszyscy po równo, to lepiej, żeby korzystało z tego pięć osób, a nie jedna.

 



Za co płacimy abonament

Zresztą, jak zauważyłem, chorzy mając realny wybór (jeden pilot na sześć osób) tak właśnie robią. Przekładając to na media publiczne wyglądałoby to tak, że telewizję oglądałaby jedna osoba, wmawiając pięciu pozostałym, że lepiej oglądać koncert, który jest bardziej wartościowy niż skoki narciarskie. W efekcie jedna osoba korzystałaby z tego, za co zapłacili wszyscy, a reszta z nudów szukałaby innego odbiornika, żeby zobaczyć to, co ich faktycznie interesuje.

Misja mediów publicznych tak naprawdę polega na „wyjęciu” danej produkcji spod kryterium liczebności odbiorców. Realizuje się dany program nie przejmując się tym, czy dotrze do takiej liczby widzów czy słuchaczy, która zapewniłaby jego finansowanie. Dotyczy to publicznych (państwowych) mediów: Polskiego Radia, TVP a także Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który finansuje filmy z pieniędzy publicznych. 




Moja myśl jest bardzo prosta: skoro ludzie muszą płacić abonament, to powinni za to dostać to, czego oczekują, powinno to być w jak największym stopniu dopasowane do ich potrzeb.



Skąd wiadomo czego odbiorcy oczekują? Ze słupków oglądalności, słuchalności czy box office’u. Ludzie głosują pilotami, uszami, nogami i własnymi pieniędzmi, co oczywiście jest starannie mierzone, więc nie jest żadną tajemnicą, jakich produkcji ludzie chcą, a jakich nie.



Najlepiej widać to na przykładzie PISF i finansowanych przez niego filmów, bo mamy dostęp do twardych danych, ile publicznych pieniędzy wydano na poszczególne produkcje, oraz ilu widzów z tych dzieł skorzystało.



I tak dla przykładu "Sanctuary” obejrzało w sumie… 700 widzów (dofinansowanie 1 mln 650 tys.),  "Ixjanę" niecały… tysiąc (dofinansowanie 1 mln 800 tys. zł), a „Hiszpanka” miała około 58 tys. widzów. Dużo? „Bogów” tylko w pierwszym tygodniu projekcji obejrzało ponad 200 tys. osób. Czyli mamy taką sytuację, że 38 mln osób w Polsce zrzuciło się, żeby 700 osób mogło sobie zobaczyć film i wydano miliony złotych na to, żebyśmy tych filmów mogli sobie… nie obejrzeć! Taki właśnie jest efekt, jeśli o realizacji filmu decydują nie widzowie, dla których jest on w końcu robiony, ale urzędnicy, którzy bawią się naszymi pieniędzmi.



Identycznie wygląda to w przypadku mediów państwowych. „Misyjne” produkcje trzeba zasilać pieniędzmi z zewnątrz, bo są na tyle nieatrakcyjne dla widza, że ci ich po prostu nie chcą oglądać i dlatego całkiem zwyczajnie się to nie opłaca.



„Misja” mediów publicznych przypomina sytuację, kiedy na nowym osiedlu mieszkańcy mają zdecydować, jaki obiekt sportowy mają sfinansować. Oczywiście większość chciałaby boisko piłkarskie, ale oto zarząd osiedla stawia kort do squasha. Bo to bardziej elegancki sport od plebejskiej piłki nożnej, modny, ekskluzywny, zresztą jest dwóch gentelmanów, którzy go uprawiają i potrafią przekonać do tego resztę. W rezultacie wszyscy mieszkańcy fundują rozrywkę dwóm osobom, kompletnie nic z tego nie mając, bo jak chcą pograć w nogę, to albo nie mają gdzie i rezygnują albo idą do kolegów z innych osiedli.



Ale są przynajmniej dwa powody, dla których warto mieć media, które ogląda nawet garść widzów: propaganda i pieniądze. Media państwowe zawsze były, są i będą tubą propagandową władzy: zawsze jest się gdzie pokazać i, co równie ważne, nie pokazywać politycznego konkurenta. Mamy swoisty rytuał: opozycja zarzuca rządzącym, że zawłaszczyli media, a po zmianie władzy role się odwracają  – ci, co krytykowali - zawłaszczają a ci, co zawłaszczyli - krytykują. A najbardziej smutne jest to, że po ćwierćwieczu demokracji nawet nie trzeba jakoś tego specjalnie uzasadniać, bo to „oczywista oczywistość”. Wystarczy dobra pamięć.



Drugi powód jest być może nawet ważniejszy – pieniądze, które trafiają do konkretnej kieszeni. Tak jak w przykładzie z filmami – mimo, że okazały się one klapami, nikt nikomu głowy w PISF nie urwał a do czyjeś kieszeni te miliony złotych trafiły. 



Rezygnacja z jedynego obiektywnego kryterium ilości odbiorców jest idealną sytuacja dla każdego producenta, gdyż wtedy tracimy możliwość kontroli, czy faktycznie dostaliśmy to, czego oczekiwaliśmy za nasze pieniądze. Pozostaną jedynie kryteria subiektywne, bardziej lub mniej pseudo-intelektualny bełkot, którym da się uzasadnić wszystko. Argument, ze geniusz twórcy był taki wielki, że nikt tego nie jest w stanie pojąć i dlatego nie znalazł się nikt, kto by chciał z tak wielkim dziełem obcować, działa zawsze i nie sposób go obalić.



Ma to swój wymiar praktyczny. Wyobraźcie sobie dowolną, „misyjną” produkcję (np. cykl pt. „Budowle sakralne południowo-wschodniej Polski”), emitowaną np. we wtorki przed południem. Kto to obejrzy w telewizji? Nikt. I o to chodzi, bo ważne jest co innego - kolejne odcinki trafiają na antenę, nikt ich nie ogląda, ale firma zarabia. Jeśli ktoś będzie chciał przerwać tę szopkę, wystarczy podnieść krzyk, że to zamach na „misję” telewizji, którą próbuje się zastąpić „tanią komercję”. Gdzie w tym wszystkim widz? Nigdzie. On ma tylko płacić.



Przemysł pogardy

Dlatego, w mojej ocenie, prawdziwą „misję” w Polsce realizują… tzw. media komercyjne. One, z definicji, żeby przeżyć, muszą zagospodarowywać możliwie największą część społeczeństwa, tak, żeby jak najwięcej zarobić na reklamach. Mówiąc wprost: w „mediach komercyjnych” o tym, co będzie emitowane decydują widzowie (za pomocą pilotów), w mediach publicznych widzom wmawia się, co powinni oglądać. „Media komercyjne” bez odbiorów nie istnieją, media państwowe – jak najbardziej. Ponieważ mają zapewnione finansowanie „z zewnątrz” mogą dalej funkcjonować, mimo, że media bez odbiorców są martwe i niepotrzebne.



Warto zauważyć przy okazji olbrzymi „przemysł pogardy” wobec odbiorców „mediów komercyjnych”. Kiedyś usłyszałem takie znamienne zdanie: „Jeżeli to oglądalność będzie najważniejsza, to będziemy mieli w mediach tylko disco polo i ‘M jak Miłość’”, co było wyznacznikiem absolutnego dna. Rzecz w tym, że słuchacze takiej muzyki i wielbiciele perypetii Mostowiaków (a jednych i drugich można liczyć w milionach) uważają… dokładnie odwrotnie. A skoro w takim samym stopniu te media finansują, to mają takie same prawo dostępu do nich.



Disco polo jest zresztą doskonałą ilustracją stosunku mediów publicznych do społeczeństwa. Ma ono olbrzymią rzeszę fanów, a mimo to w mediach publicznych nie istnieje. Czyli miłośnicy tej muzyki płacić abonament muszą, ale swojej ulubionej muzyki nie posłuchają, bo media publiczne arbitralnie uznały, że disco polo jest złe i trzeba wykluczyć je ze swojej oferty. I tak to publiczne media ze sporą częścią społeczeństwa (któremu przecież rzekomo mają służyć) nie chcą mieć nic do czynienia.



Jak będą wyglądać media państwowe, według tych zmian jakie już zaszły i  zapowiedzi kolejnych? Z pieniędzy publicznych, czyli naszych, powstaną produkcje „misyjne”, czyli takie, których normalne nikt nie chce oglądać. To bardzo dobra wiadomość dla wszystkich „mediów komercyjnych”, bo to właśnie do nich „odpłyną” odbiorcy w poszukiwaniu atrakcyjnej dla siebie oferty programowej. Oczywiście w tej chwili podaż programów jest tak duża, że każdy widz jest w stanie znaleźć coś dla siebie i budowanie czy próba stworzenia mediów, które nie będą wychodziły naprzeciw potrzeb widzów, jest skazane na porażkę.



Oczywiście jedynym sensownym rozwiązaniami jest prywatyzacja mediów państwowych, gdyż tylko „media komercyjne” faktycznie wypełniają  „misję”, służąc całemu społeczeństwu w ten sposób, że muszą emitować programy atrakcyjne dla możliwe największej liczby osób. A więc możliwie największa część społeczeństwa czerpie z tego korzyść. Kolejnym plusem tego rozwiązania jest to, że skończy się zawłaszczenie mediów publicznych przez polityków, nad czym wszyscy biadolą, ale nikt z tym nic nie robi.



Jeszcze raz: ludzie głosują pilotami i portfelami i nie da się ich zmusić, żeby nagle zaczęli oglądać czy słuchać to, czego życzy sobie jakakolwiek władza.

Skądinąd nie rozumiem i nikt nie potrafi mi wyjaśnić, jak to jest, że mamy pełne prawo wyboru tych, którzy rządzą, a odbiera się nam prawo decydowania o tym, co chcielibyśmy mieć w publicznym, czyli naszym, radiu czy telewizji (zwłaszcza wobec obecnej narracji podkreślającej „podmiotowość narodu”). A przecież każdy z nas ma doskonałe narzędzie, dzięki któremu może bez problemu i na bieżąco wyrazić swoją wolę – pilota telewizyjnego.

 



Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?