Kiełbasa wyborcza zjada naszą przyszłość

Polscy politycy doszli do perfekcji w wykorzystaniu środków publicznych, by utrzymać się u władzy.

Publikacja: 27.06.2023 03:00

Kiełbasa wyborcza zjada naszą przyszłość

Foto: Fotorzepa/ Michał Kolanko

Czy politycy w Polsce myślą długofalowo? Spójrzmy na sposób finansowania tzw. 13. i 14. emerytur. Nie są to w istocie emerytury, a dodatki wypłacane seniorom po to, żeby mogli przeżyć, ponieważ świadczenia wypłacane przez ZUS im nie starczają. A nie starczają m.in. dlatego, że Prawo i Sprawiedliwość, chcąc wygrać wybory w 2015 roku, obiecało, że obniży wiek emerytalny do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. PiS dotrzymuje słowa, więc dziś przeciętna kobieta spędzi na emeryturze 24 lata, zaś mężczyzna 14. Wspaniała jesień życia, kłopot w tym, że przy tak długim okresie pozostawania bez pracy odłożonych w ZUS pieniędzy starczy na niewielkie świadczenia.

Luki trzeba więc łatać słynnymi „trzynastkami” wprowadzonymi zapewne całkowicie przypadkowo w 2019 roku i wypłaconymi tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, a także wprowadzonymi dwa lata później „czternastkami”, które, jak każda dobra prowizorka, okazały się świadczeniem stałym. Żeby nadmiernie nie nadwerężać budżetu państwa, postanowiono pożyczyć – częściowo na wieczne nieoddanie – pieniądze na ten cel z Funduszu Rezerwy Demograficznej. Oznacza to, że emeryci korzystają dziś ze środków przeznaczonych na zasypywanie dziury w finansach ubezpieczeń społecznych, kiedy dzisiejsi trzydziesto- i czterdziestolatkowie będą kończyć pracować.

Czytaj więcej

Demokracja wisi na USA

Skąd wtedy weźmiemy pieniądze na świadczenia? Może z wyższych podatków, może z wyższych składek, a może w ogóle nie weźmiemy, tylko podniesiemy wiek emerytalny do 80 lat – i będziemy mieć problem z głowy. Dzisiejsi decydenci zapewne będą wtedy korzystać z zasłużonej emerytury i nie będą tym sobie zaprzątać głowy. A będzie, prawdopodobnie, jeszcze trudniej ze znalezieniem środków, bo PiS już obiecuje Solidarności wprowadzenie emerytur stażowych, które obniżą efektywny wiek emerytalny do ok. 53 lat w przypadku kobiet i 58 w przypadku mężczyzn. Byłby to poziom najniższy w Europie.

Bieda w szkolnictwie

Przez ostatnie trzy dekady politycy doszli do perfekcji w optymalnym wykorzystaniu środków publicznych w celu utrzymania się u władzy. Żadne wielkie reformy, programy i inwestycje nie działają na wyobraźnię wyborców tak, jak pieniądze do ręki, wręczone najlepiej krótko przed głosowaniem. W tej konkurencji najlepiej wypada rządzący obecnie PiS, którzy zamiast rozwiązywać problemy systemowo, próbuje je zasypywać wręczanymi ludziom pieniędzmi.

Sensowne podwyżki dla nauczycieli? Po co, nie są licznym elektoratem. Bunt belfrów ostudzi, być może, nagroda z okazji rocznicy powstania Komisji Edukacji Narodowej w wysokości 1125 zł. Dostaną ją ci, którzy jeszcze uczą, przesiani doborem pozytywno-negatywnym: którzy przy obecnych marnych zarobkach czują autentyczne powołanie lub nie mogliby liczyć na lepszą posadę. O głosy rodziców czwartoklasistów zabiega się za pomocą laptopów, choć jak mi powiedział jeden z nich, woleliby częściej widzieć papier toaletowy w szkolnej toalecie.

Czytaj więcej

Stefan Sękowski: Tu nie będzie rewolucji

Sprawę rodziców, którzy nie chcą czekać, aż system naprawi się sam z siebie, załatwi podwyżka 500+, dzięki której jeszcze więcej rodziców będzie mogło przenieść swoje pociechy do szkół prywatnych (w kończącym się roku szkolnym w placówkach niepublicznych uczyło się prawie dwa razy więcej dzieci niż dziesięć lat temu), uczyć je w domu (w 2015 roku 5 tys. uczniów edukacji domowej, obecnie ponad 42 tys.) lub opłacić im korepetycje.

Historyczny deficyt NFZ

Podobnie wygląda sytuacja z opieką zdrowotną. Jeszcze w 2021 roku NFZ zaliczył najwyższą nadwyżkę w historii (ponad 10 mld). W tym roku szykuje się mu najwyższy deficyt, od kiedy istnieje (11,5 mld zł). Jak do tego doszło, i to w zaledwie dwa lata? Jedną z przyczyn jest to, że politycy PiS przerzucili nań konieczność płacenia m.in. za darmowe leki dla osób powyżej 75. roku życia, ciężarnych, za ratownictwo medyczne czy część leczenia specjalistycznego (wcześniej płacił za to budżet państwa).

Dodatkowo NFZ wpłaca pieniądze na Fundusz Przeciwdziałania COVID-19, który zajmuje się tak odległymi od zdrowotności problemami, jak dopłaty do węgla. Efekty widać nie tylko w bilansie, konsekwencje ponosi każdy, kto ustawia się w coraz dłuższych kolejkach do specjalistów. I tu będzie gorzej, bo PiS chce Funduszowi dorzucić kolejne koszty: darmowe leki dla osób powyżej 65. roku życia (także w ramach wspomagania ich domowych budżetów w kontekście niskich emerytur) i osób niepełnoletnich.

W świetle najnowszej nowelizacji budżetu deficyt wyniesie w tym roku 92 mld zł. Prezenty oraz obietnice wyborcze kosztują nas coraz więcej. I są przejadaniem naszej przyszłości. Żeby dziś opłacić pomysły polityków, wykorzystujemy środki, które do tej pory odkładaliśmy na czasy, kiedy liczba osób na emeryturze oraz tych pracujących się zrówna. Pandemię przeszliśmy z jednym z najgorszych w Europie wskaźników, jeśli chodzi o liczbę nadmiarowych zgonów na 1 mln mieszkańców oraz z ogromnym długiem zdrowotnym.

Osoby, które teraz zbyt późno dowiadują się o tym, że są chore np. na raka, są ofiarami także niedoinwestowania opieki zdrowotnej, z której politycy właśnie wypompowują środki. Zamiast wydawać pieniądze na gadżety, należałoby przeprowadzić bardziej systemowe zmiany w szkolnictwie i przeprowadzać bardziej sensowne inwestycje (w tym w nauczycieli), bo niedoborów w tym zakresie nie uzupełnimy.

Uleganie festiwalowi obietnic będzie skutkowało problemami na dekady – którymi dzisiejsi politycy się nie przejmują, bowiem, parafrazując Johna Maynarda Keynesa, „na dłuższą metę wszyscy będziemy w opozycji”. Warto, żeby wyborcy już w trakcie kampanii starali się wskazywać politykom, że ich preferencje co do tematyki są zupełnie inne i bardziej długofalowe.

Czy politycy w Polsce myślą długofalowo? Spójrzmy na sposób finansowania tzw. 13. i 14. emerytur. Nie są to w istocie emerytury, a dodatki wypłacane seniorom po to, żeby mogli przeżyć, ponieważ świadczenia wypłacane przez ZUS im nie starczają. A nie starczają m.in. dlatego, że Prawo i Sprawiedliwość, chcąc wygrać wybory w 2015 roku, obiecało, że obniży wiek emerytalny do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. PiS dotrzymuje słowa, więc dziś przeciętna kobieta spędzi na emeryturze 24 lata, zaś mężczyzna 14. Wspaniała jesień życia, kłopot w tym, że przy tak długim okresie pozostawania bez pracy odłożonych w ZUS pieniędzy starczy na niewielkie świadczenia.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
analizy
Atak na premiera Słowacji to niebezpieczny sygnał dla Polski. Robert Fico to początek
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Izraelscy jastrzębie przegrywają z amerykańskimi demokratami
Opinie polityczno - społeczne
Radosław Sikorski: Reakcje na moje exposé potwierdzają to, co mówiłem o PiS
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Dlaczego premier Donald Tusk nie lubi Brytyjczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Czy branża hodowlana jest równie groźna dla klimatu jak przemysł i transport?