Niedawno obchodziliśmy 1050. rocznicę chrztu Mieszka I, władcy, który dał początek polskiej państwowości. Organizatorzy oficjalnych obchodów zupełnie jednak zapomnieli, że rok 966 był nie tylko przyjęciem zachodniego chrześcijaństwa przez władcę i ludność ziemi będącej pod jego panowaniem. Było to również wejście w europejski krąg cywilizacyjny, którego tożsamość już wtedy wyraźnie się zaznaczała. Zapomina się niekiedy, że chrześcijaństwo – i to była jego ogromna kulturowa rola – było również świetnym pasem transmisyjnym przenoszącym na grunt kiełkującej Europy osiągnięcia greckiej i rzymskiej starożytności. Kanony piękna, honoru, racjonalnego myślenia, wzorce ustroju państwowego i dobrego rządzenia, ale także dobrego prawa jako podstawy stosunków społecznych, w tym jakże ważnej zasady dobrej wiary (bona fides), przyszły do nas stamtąd.
Polak Europejczyk
Chrześcijaństwo wraz z dziedzictwem Hellady i Rzymu jest cywilizacyjnym fundamentem Europy, łacińskiej Europy, którą od tamtego czasu współtworzymy. Jeszcze wtedy, w późnym średniowieczu, pojawiła się będąca cudem architektury gotycka katedra, a wraz z nią uniwersytet – jedno z największych osiągnięć naszej cywilizacji. Bez uniwersytetu nie byłoby późniejszego cudu Europy i kolejnych warstw, które składają się na jej kulturę i cywilizację, odrodzenia, oświecenia itd. Nie byłoby jej wyjątkowego rozkwitu i światowej ekspansji.
Europa od początku kształtowała duszę Polaków, ich kulturę i tożsamość. Związki polsko-europejskie były bardzo twórcze. Dokonywały się przez kontakt najpierw z bezpośrednimi sąsiadami od zachodu i południa, a potem z dalej leżącymi krajami – włoskimi, Francją, Niderlandami itd. Nie starczyłoby tu miejsca na nazwiska i wydarzenia, które poświadczają bogactwo tych związków. W sposób naturalny i oczywisty Polacy stawali się Europejczykami. Bycie Polakiem oznaczało bycie Europejczykiem. Nie było w tym żadnej sprzeczności, przeciwnie – były to dwa płuca tej samej tożsamości.
Czasem Polska odwracała się od Europy, rozluźniała łączące z nią związki, odrzucała twórcze wzorce kulturowe zapewniające rozwój społeczny i gospodarczy oraz polityczną stabilność i podmiotowość. Tak było jeszcze w średniowieczu, co doprowadziło do walk wewnętrznych i zaniku polskiej państwowości, którą odbudowywali dopiero Łokietek i Kazimierz Wielki. Tak było w późnym wieku XVII i XVIII, co I Rzeczpospolitą doprowadziło do upadku. Rzeczpospolitą, która przecież wcześniej, w czasach otwartości na Europę, była udanym przykładem państwa wielonarodowego, religijnie tolerancyjnego i promieniującego swą kulturą na otoczenie. Taka właśnie Polska była jedną z europejskich potęg. O jej tron ubiegali się przedstawiciele najlepszych rodzin królewskich i cesarskich Europy.
W czasach wewnętrznej degeneracji i odwrotu od Europy zagrożona była nie tylko polska państwowość, ale i tożsamość. Wtedy również, co zrozumiałe, silniej zaznaczał się czynnik geopolityczny. Silniejsi naszą słabością sąsiedzi wykorzystywali to przeciwko nam, wasalizując nas, pozbawiając terytorium czy powodując straty kulturowe i demograficzne. Odwrót od Europy zawsze źle się kończył dla Polski. Osobliwe jest przy tym to, że ci, którzy opowiadali się za osłabianiem więzi z Europą, sięgali po argumenty o polskiej wyjątkowości, o tym, że nie musimy się niczego od nikogo uczyć, bo sami wiemy najlepiej, że polski zaścianek nie potrzebuje sojuszników i przyjaciół, bo sam sobie poradzi. Historia i geopolityka, jak wiemy, źle się obchodzi z takimi politycznymi i kulturowymi zaściankami.