Należy dołożyć wielkich starań, by nie paść ofiarą rosyjskiej inwazji. Równie ważne jest jednak, byśmy nie padli ofiarą wojennej histerii. Stan zagrożenia wywraca priorytety państwa do góry nogami i zmienia relacje z obywatelami. Gorączkowe przygotowania do wojny mogą wzmocnić naszą siłę militarną, lecz osłabić lub wręcz zrujnować naszą siłę społeczną, twórczą, moralną i instytucjonalną.

Putin nie miał powodów, by się bać naszych, ukraińskich czy NATO-wskich czołgów. Największym zagrożeniem dla jego władzy była prężność naszych przedsiębiorstw i bakcyl wolności płynący z Zachodu. Siła naszych praw czy wartości nie zatrzyma rosyjskich czołgów, lecz bez praw i wartości będziemy jak putinowska Rosja. Dlatego nasze wysiłki do wzmocnienia obronności nie mogą być tylko sprowadzone do większych budżetów militarnych, centralnie sterowanej gospodarki i obywatelskiej dyscypliny. W obliczu zagrożenia potrzebujemy silnej władzy, lecz siła nie jest zależna tylko od muskułów, ale również od wiedzy, wyobraźni i zaufania społecznego. Zaufanie przedsiębiorstw i obywateli trudno zbudować bez poszanowania prawa, podziału władzy, wolności mediów i transparentności. Sejmowa dyskusja nad ustawami o obronie ojczyzny i o pomocy uchodźcom pokazała, że nie ma w tych sprawach jedności. A to dopiero początek długiej i trudnej drogi.

Zwiększenie wydatków na obronę oznacza cięcia w innych sektorach lub inflację. Zakończenie sporu z UE może ból tych cięć złagodzić, ale ważne jest, byśmy od dziś zaczęli wydawać pieniądze rozsądnie. Oznacza to rozmowę z tymi, którzy się na sprawach znają lepiej niż politycy, czyli z lekarzami, nauczycielami lub samorządowcami. Należy skończyć z polityczną manipulacją w szkołach i szpitalach, by zacząć wreszcie odbudowywać sektor publiczny od dołu, a nie od góry. W wojsku też potrzebujemy rozsądku i umiaru, bo współczesna obrona wymaga nie tylko gorącego patriotyzmu, lecz też wiedzy technicznej, infrastruktury gospodarczej oraz współpracy międzynarodowej.

W sprawach publicznych najlepszy wgląd w sytuację mają często burmistrzowie. Nie można ich traktować jak politycznych przeciwników tylko dlatego, że reprezentują inny poziom władzy niż ten kontrolowany przez obecny rząd. Większość uchodźców ukraińskich jest w dużych miastach i tam trzeba znaleźć sposób na ich zakwaterowanie, pracę, wykształcenie i opiekę zdrowotną. Burmistrzowie są zazwyczaj bliżej obywateli niż ministrowie, więc łatwiej im stymulować oddolną inicjatywę. Nasze miasta są też częścią światowej sieci miast szukających wspólnie dróg do lepszego życia. W poniedziałek śledziłem obrady kilkudziesięciu europejskich burmistrzów zwołanych przez prezydent Gdańska Aleksandrę Dulkiewicz, by wzmocnić pomoc Ukrainie. To był pokaz solidarności, wiedzy i zaangażowania, jaki trudno znaleźć na poziomie europejskich państw. Spójności, rozsądku i siły narodu nie tworzy jedno prezydenckie przemówienie, lecz codzienny dialog, instytucje państwa i wspólny zestaw wartości.

Autor jest profesorem na uniwersytetach w Wenecji i Oksfordzie