Ogon rządzi psem

Konserwatyzm ma prawo istnieć, pod warunkiem, że nie wtrąca się w czyjeś życie, gdy ktoś sobie tego nie życzy.

Publikacja: 14.02.2022 17:19

Ogon rządzi psem

Foto: Adobe stock

W sensie metaforycznym konserwatyzm jest jak ogon psa: zawsze w tym samym miejscu, zawsze powtarzalny w ruchach i zawsze zwraca uwagę, bo wyraża zadowolenie. Problem zaczyna się wtedy, gdy ogon popada w samozadowolenie i myśli, że jest ważniejszy od psa. Chce psem rządzić. A przecież nawet dziecko rozumie, że ogon nie jest psem. No i że pies bez ogona się obejdzie, chociaż nie musi, ale ogon bez psa już nie. Taki pies wabi się „Liberalizm" i – z pewnością ku ogromnemu zaskoczeniu konserwatystów – z ogonem jest bardzo kompletny, a może nawet ładniejszy.

Wygląda to mniej więcej tak jakby liberalizm – ten zdrowy, a nie zdeformowany – czyli maksymalna bezpieczna afirmacja wolności jednostki we wspólnocie, nosił w sobie wewnętrzny imperatyw: im więcej zawiera rożnych składników, a więc też konserwatyzm, tym jest dojrzalszy i bardziej może się doskonalić. Pod warunkiem, że ogon nie będzie aspirował do bycia psem. Po prostu ogony w przyrodzie są zbyt ograniczone w swoich możliwościach, są przeznaczone do spełniania określonych zdań – psia morda do jedzenia, picia, lizania, wąchania i szczekania, sierść do ogrzewania i wyrażania urody, a ogon sensu stricto do wyrażania emocji. Inaczej mówiąc liberalizm jest jak zbiór wszystkich możliwości, a każda możliwość w tym zbiorze – w tym poglądy konserwatywne – musi respektować prawa innych możliwości. Natomiast w zbiorze „konserwatyzm" nie ma miejsca na inne możliwości niż konserwatyzm i to wyłącznie tożsamy z sobą samym. To poważna i zasadnicza deformacja, która niszczy również ten sposób postrzegania porządku politycznego. Tylko wyjątkowy dureń albo polityczny łobuz może nie rozumieć, że jeden składnik nie może wyrażać całości. Tak jak każdy osobny składnik lekarstwa nie jest całym lekarstwem. Elementarna logika wyjaśnia co jest psem, a co ogonem.

Oczywistość konserwatyzmu

Konserwatyzm jest w liberalizmie czymś normalnym i ważnym, musi być brany pod uwagę, ponieważ są ludzie, którzy potrzebują wzmożonego poczucia religijności, tradycji, patriotyzmu, więzi rodzinnych czy narodowej tożsamości. Oczywiście nie zmienia to faktu, że inni obywatele, ci bez takiego wzmożonego poczucia, także mogą kochać tradycje, święta religijne, być oddanymi patriotami, cenić rodzinę i bronić kraju, gdy zajdzie potrzeba. Po prostu nie afiszują się z tym, co liberalizm im umożliwia. Natomiast konserwatyści mogą się afiszować do woli, ale tylko w swoim gronie i pod warunkiem, że nie atakują liberalizmu – swojego dobroczyńcy i strażnika normalności. Wtedy się nie deformują.

Konserwatyzm obiecuje świat bezpieczny, uporządkowany, zgodny z tradycjami, przesiąknięty głęboką religijnością, spojony przyjazną wspólnotą, ale też obowiązkami wobec rodziny i narodu. Jednostka podporządkowuje się w tym świecie grupie, która koniecznie musi być religijna, bo tylko wtedy zasady moralne mogą być realizowane, a wrodzone człowiekowi zło kontrolowane i eliminowane.

W myśleniu takim już u podstaw kryje się błąd. Człowiek, owszem, jest z natury egoistyczny, pyszny czy agresywny, bywa zły, ale pomiędzy „bywa" a „jest" rysuje się olbrzymia różnica. Dobro człowieka nie zależy od jego religijności i wiary, od tego czy jest niewierzący czy wierzący, a tak najczęściej konserwatyzm usiłuje stawiać sprawy. I w dodatku tego kłamstwa broni. Dawniej, gdy doświadczenia ustrojowe były mniejsze, konserwatyzm mógł wydawać się najbezpieczniejszym rozwiązaniem, ale dziś, gdy wiemy więcej, widać deformacje konserwatyzmu już na pierwszy rzut oka. Jedną z najbardziej ewidentnych jest uznawanie, że tylko religia stwarza bezpieczne warunki do rozwoju dobrego człowieka, społeczeństwa, narodu i świata.

Piękno wiary i religii

Od razu trzeba wyraźnie podkreślić, że wielu ludziom potrzebna jest wiara i nie wyobrażają sobie życia bez religii. Dzięki temu pokonują strach i cierpienie w kontaktach ze wspólnotą religijną czy to katolicką, muzułmańską, czy jeszcze inną, odnajdują spokój i równowagę psychiczną. Religia pozwala takim ludziom pielęgnować tradycje i spełniać się. Daje także poczucie pewności, bo w to wierzą, że ich dusze zostaną zbawione i czeka je życie wieczne po śmierci. Poza tym religia, nauki określonego kościoła, porządkują poglądy takich ludzi, dają poczucie życia w jedynej prawdzie w odróżnieniu od wszystkich innych ludzi, zabezpieczają przed szeregiem postępowań uważanych przez nich arbitralnie za złe, czyli grzeszne. Atmosfera uroczystości kościelnych oraz rozmaite święta, same w sobie budujące niezapomniane tradycje, dodatkowo umacniają niezwykłość głębokiej wiary.

Jest tylko jeden ważny fakt – nie wszyscy ludzie mogą lub chcą wierzyć i nie wszyscy podzielają wiarę w wybrane religie. Po prostu są na świecie zarówno niewierzący, czyli ateiści, jak i wierzący. W dodatku ci ostatni są rozproszeni w wierze w dziesiątkach rozmaitych religii. Rodzi się zatem pytanie: co zrobić, żeby te kościoły, te wiary, mogły się spokojnie rozwijać, jeśli – co oczywiste – znajdują chętnych, a nie walczyły ze sobą na śmierć i życie, nie zatruwały życia wszystkim obywatelom, co w historii miało i nadal ma miejsce? Nawet najprostsza logika podpowiada, że wystarczy dać wierzącym poczucie bezpieczeństwa, ale też mocno określić granice ich funkcjonowania w państwie, aby zapanował podstawowy spokój społeczny. Wystarczy pilnować całkowitego rozdziału państwa od kościołów, pielęgnować racjonalny liberalizm, wolność i równość obywateli, aby nie dochodziło do konfliktów. Konserwatyzm, czyli zwykle wybór jednej religii jako tej „najlepszej", zawsze wywoływał, wywołuje i będzie wywoływał wojny. Po prostu ta forma ustrojowa – kiedyś z historycznej konieczności pomagająca scalać narody – jest dziś nieuprawnionym roszczeniem sobie prawa do rządzenia wszystkimi. Warto uświadamiać wierzącym i instytucjom kościelnym, że w ich interesie jest ciche, życzliwe i przyjazne otwarcie drzwi i cierpliwe czekanie aż ktoś w nie wejdzie z własnej woli. W demokracji jedyną formą indoktrynacji i zarazem sposobem przetrwania zinstytucjonalizowanej wiary – bez jakichkolwiek związków z polityką – mogą być tylko media religijne i zapraszanie do dołączenia do wspólnoty; w tym oczywiście mieszczą się działania demokratyczne, np. możliwość zgromadzeń, wizyty w domach, kampanie reklamowe, promowanie akcji charytatywnych czy szkoły wyznaniowe. Jednak pod jednym warunkiem: zero jakiejkolwiek nachalności, przymusu czy agresji światopoglądowej – tylko czysta miłość i dobro emanujące i ścigające ludzi do kościołów jak magnes. Tak wygląda konserwatyzm religijny w optymalnej postaci i bez deformacji. Wyłącznie takie rozumienie osadzenia religii w państwach i narodach, ocala zarówno wiarę, jak i kościoły, ocala zdrowy konserwatyzm. Tylko umysły albo wyjątkowo wrogie i nienawistne religiom, albo po prostu nieracjonalne, słabe czy też wręcz fanatyczne (a to raczej nie jest rekomendacja mądrości), tego nie rozumieją, przez co niszczą zainteresowanie ludzi uczestnictwem w religijnych wspólnotach. Takie umysły niszczą też zaufanie do instytucji kościołów chociażby – nawet z najlepszymi intencjami – wprowadzając religie do szkół. Innymi słowy, jeśli ktoś chce zniszczyć wiarę, to stawia – upraszczając – na konserwatyzm religijny, na przymus.

Wszystko w konserwatyzmie brzmi obiecująco, ale historia jasno pokazała, że takie utopijne i bezkrytyczne myślenie doprowadza do wojen, cierpienia i niesprawiedliwości na niewyobrażalną skalę. Konserwatyzm udowodnił, że po pierwsze nigdy nie uda się wprowadzić na świecie jego jednego modelu, po drugie tworzenie konserwatywnych państw narodowych oznacza wojny, i po trzecie człowiek zawsze będzie chciał rozwijać swoją indywidualność. Tę ostatnią tylko z własnej demokratycznej woli skłonny jest podporządkować wspólnocie. Innymi słowy obywatel chce być w społeczeństwie wolny i równy, nawet podświadomie chce po prostu zdrowego liberalizmu pod warunkiem, że również konserwatyzm z własnego wyboru niektórych ludzi znajdzie w tym liberalizmie swoje miejsce. Z tradycjami, religiami, obrzędami czy moralnością.

Kłopot z myśleniem „parasolowym"

Konserwatyści sobie z tym nie radzą od samego początku. Z tego powodu dochodzi do wielu deformacji. Dla każdego kto chodził do szkoły powinno być wiadome, że myślenie racjonalne wnika z umiejętności całościowego oglądu zjawiska, z tworzenia najpierw jakby z góry – mówiąc metaforycznie – swoistego „parasola" dla rozumowania, a nie skupianiu się na szczegółach i na tej tylko wybiórczej podstawie – bez logicznej analizy większości dostrzeżonych faktów – budowania obrazu całości. Nawet detektywi w filmach i powieściach kryminalnych, rozumując od szczegółu do ogółu (indukcyjnie) robią to po to, żeby mieć jak najszybciej całościowy, „parasolowy" obraz przestępstwa. Przykładem tego może być chociażby postponowanie konkretnego polityka z powodu, np. mandatu za przekroczenie prędkości czy przyłapanie go z kochanką. Osobnik myślący „bez parasola" fałszywie postrzega rzeczywistość, wyolbrzymia źdźbło do rozmiarów belki w oku, i w dodatku jest tak ograniczony lub cyniczny, że przedstawia swoje działania jako przekonujący argument. Domniemania i prawie maniakalna podejrzliwość wobec mało znaczących szczegółów, co widać chociażby na twitterze, deformują zdolność rozsądnej oceny sytuacji, wzmacniając głupotę polityczną.

Łączy się z tym kolejna deformacja – manipulowanie agresją. Każdy głupi wie, że są dwa rodzaje agresji: uzasadniona i nieuzasadniona. Ta pierwsza, gdy się bronimy, i ta druga, gdy atakujemy, napadamy na kogoś psychicznie i fizycznie. Natomiast nawet w miarę inteligentni ludzie udają, że nie widzą lub nie dostrzegają manipulacji nagminnie stosowanej w propagandzie konserwatywnej. Propaganda ta nazywa agresją obronę przed atakiem. Konserwatyści na zasadzie psiego ogona wprowadzają swoje ograniczone prawa, atakują obywateli inaczej myślących, niszczą wolność i równość, np. zmuszając szkolnictwo do wprowadzenia do programu lekcji religii, co nie jest żadną wiedzą, lecz wyłącznie prywatną wiarą człowieka (zainteresowani sami dobrowolnie mogliby pójść do swojej wspólnoty na takie lekcje) lub pozbawiając kobiety decyzji w sprawach własnego ciała, atakując integralność drugiego człowieka. A kiedy ktoś się przed tym atakiem broni, konserwatyści nazywają to obłudnie agresją, np. wtargnięcie do kościołów. Można zapytać wprost: to po co kościoły wtrącają się do życia świeckich? Dlaczego to one atakują niewierzących obywateli, wprowadzając swoje religijne prawa do prawa ogólnonarodowego? Tak właśnie wygląda bardzo wyrafinowana i zakłamana propaganda konserwatywna, deformacja piękna konserwatyzmu, znającego swoje miejsce w demokracji, tak wygląda zmuszanie psa, żeby słuchał ogona i wmawianie ludziom, że to normalne.

Konserwatyzm ma prawo istnieć jako element wolności i równości pod warunkiem, że nie wtrąca się w czyjeś życie, gdy ktoś sobie tego nie życzy. Jeśli konserwatyzm to robi, to uprawia polityczny bandytyzm, który można nazwać bezrozumnym atakiem od środka na personalizm, w tym chrześcijański. Tak swoi fundamentaliści atakują własne wspólnoty religijne i państwa.

Jacek Dąbała jest profesorem, medioznawcą i audytorem jakości mediów (Dabalamedia.com), pisarzem, scenarzystą i byłym dziennikarz radiowo-telewizyjnym. Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa, Mediów i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikuje w Polsce i na świecie, ostatnio „Medialne fenomeny i paradoksy".

W sensie metaforycznym konserwatyzm jest jak ogon psa: zawsze w tym samym miejscu, zawsze powtarzalny w ruchach i zawsze zwraca uwagę, bo wyraża zadowolenie. Problem zaczyna się wtedy, gdy ogon popada w samozadowolenie i myśli, że jest ważniejszy od psa. Chce psem rządzić. A przecież nawet dziecko rozumie, że ogon nie jest psem. No i że pies bez ogona się obejdzie, chociaż nie musi, ale ogon bez psa już nie. Taki pies wabi się „Liberalizm" i – z pewnością ku ogromnemu zaskoczeniu konserwatystów – z ogonem jest bardzo kompletny, a może nawet ładniejszy.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Każdy może być Marcinem Kierwińskim. Tak zmieniła się debata
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Emmanuel Macron w swych deklaracjach jawi się jako wizjonerski lider Europy
Opinie polityczno - społeczne
Michał Matlak: Czego Ukraina i Unia Europejska mogą nauczyć się z rozszerzenia Wspólnoty w 2004 r.
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię