Potem zatrzymam się na aktualnej scenie, politycznej w Polsce, na której – moim zdaniem – nic ostatnio nie wskazuje na możliwość, a niewiele na chęć, osiągnięcia zgody. W trzeciej części mego wystąpienia trzeba będzie zastanowić się nad tym, czy i jaką rolę w tej sytuacji „pata politycznego” może i powinien odegrać Kościół, a w czwartej wreszcie to samo pytanie trzeba będzie postawić dziennikarzom. Nie muszę dodawać, że 20-minutowa refleksja pozwala jedynie zarysować złożony problem zgody politycznej, a przez nią w jakimś stopniu narodowej, w dzisiejszej Polsce. Nie wątpię, że to co powiem sprowokuje Państwa do dalszych przemyśleń i komentarzy, choć zapewne zabraknie nam czasu, by je w pełni przedstawić w trakcie obecnego, świątecznego przecież, spotkania.
Jak rozumiem zgodę?
Oto pierwszy z brzegu przykład: ks. Przemysław Śliwiński zwrócił się do mnie – w imieniu Księdza Kardynała Kazimierza Nycza i własnym – o przedstawienie tu małego referatu, a ja wyraziłem na to zgodę. Wyraziłem zgodę, czyli wyraziłem gotowość swego aktywnego udziału w tegorocznym spotkaniu Księdza Kardynała z dziennikarzami. Zgoda oznacza więc wstępną aprobatę do podjęcia współpracy z kimś innym. Współpraca z kolei odwołuje nas do jakiegoś dobra, które razem mamy realizować, czyli do dobra wspólnego, w najszerszym tego słowa znaczeniu. Zgoda na taką współpracę zakłada, że obie strony tego układu (w naszym przykładzie: Ksiądz Kardynał i ja) uznają to dobro za dostatecznie ważne i cenne, by jego realizacji wspólnie trud poświęcić. W naszym przypadku nie było potrzeby poprzedzać tej zgody dłuższą wymianą zdań, ale nierzadko zgoda osiągnięta być może tylko na drodze długiego niekiedy i niełatwego dialogu dotyczącego warunków, bez obustronnej aprobaty których o zgodę trudno. Wśród tych warunków dwa zdają się szczególnie ważne. Po pierwsze, obie strony muszą – w sposób wolny, z własnego przekonania – uznać to dobro wspólne za warte realizacji, za bardziej cenne, niż koszty z tym związane. Po drugie, obie strony muszą mieć do siebie zaufanie, wierzyć w swoją uczciwą, dobrą wolę. Konieczność respektowania pierwszego warunku, nazwijmy go „obiektywnym uzasadnieniem zgody”, wydaje się oczywista; nikt rozsądny nie wyrazi zgody na udział w dziele, które sam uznaje za bezsensowne lub niewarte wkładanego weń wysiłku. Drugi warunek – „subiektywne uzasadnienie zgody” – tak oczywisty nie jest. Ileż to razy próbuje się osiągnąć kompromis w spornej sprawie odwołując się do argumentu siły, a nie do siły argumentu – w przekonaniu, że „druga strona” wcale nie dba szczerze o dobro wspólne, tylko o własny wąsko pojęty interes. Ale właśnie: możemy tu mówić nie tyle o zgodzie, ile raczej o kruchym na ogół kompromisie, prowokującym „przegraną stronę” do podjęcia działań odwetowych w sprzyjających okolicznościach. Tym się więc różni zgoda od takiego kompromisu. Oczywiście bywa i tak, że kompromis jest efektem zgody, gdy obie strony, ufające nawzajem w swoją dobra wolę, znajdują rozwiązanie konfliktu na drodze obustronnie akceptowanych ustępstw, usprawiedliwionych w świetle wspólnego dobra, które jest celem uczestniczących w sporze stron.
Oto więc pierwsza sytuacja, którą trzeba od zgody odróżnić: na miano zgody nie zasługuje kompromis osiągnięty na drodze wymuszenia na „drugiej strony” ustępstw, których ta „strona” w gruncie rzeczy nie aprobuje i którą podejrzewa się chętnie o brak dobrej woli. Zgodę odróżnić też trzeba od tak zwanego „świętego spokoju”, za którym kryje się na ogół po prostu obojętność wobec tego dobra, które ktoś uważa za warte realizacji. Nie ma kłótni – ale nie ma też współpracy. Ten, komu zależy na „świętym spokoju” powiada: „Rób swoje, ja nie będę protestował, ale na mój udział nie licz. Nie obchodzi mnie to, co ciebie tak obchodzi”. Takiej postawy także nie chcę nazywać zgodą, nawet jeśli zawiera się w niej gotowość powstrzymania się od działań utrudniających realizację tego dobra, które niedoszły partner dialogu uznaje za warte zachodu. Zgoda w znaczeniu, o które tu chodzi, nastawiona jest na przyszłość, na ochronę lub budowanie jakiegoś dobra, które tylko na drodze współpracy może zostać osiągnięte. O zgodzie mówi się też – po trzecie – w sferze czysto teoretycznych dyskusji: zgadzam się lub nie zgadzam na czyjeś poglądy, stanowisko, siłę argumentów itp. To sensowny kontekst terminu „zgoda”, ale w tę sferę proponuję tu nie wchodzić; propozycja podjęcia tematu „Zgoda” na dzisiejszym spotkaniu nie wyrasta raczej z kontekstu dyskusji toczonych przez ludzi nauki, ale z przekonania, że nam dziś o zgodę w sferze życia publicznego bardzo trudno. I czas przejść do tej sfery.
Pat polityczny
Zacznę od wyrażenia swego stanowiska, które nie jest zbyt oryginalne, ale jest moje. Otóż uważam, że w sferze publicznej, a zwłaszcza w płaszczyźnie politycznej, nie tylko nie ma atmosfery dialogu prowadzącego do osiągnięcia zgody, ale łatwo zaobserwować silne postawy anty-dialogowe, uniemożliwiające osiągnięcie zgody, która – przypominam – nie jest ostatecznym celem dialogu politycznego, ale pierwszym jego krokiem otwierającym perspektywę budowania wspólnego dobra. Spór toczący się pomiędzy ugrupowaniami politycznymi obfituje nade wszystko w oskarżenia kwestionujące dobrą wolę „strony przeciwnej”, a z ludźmi złej woli nie ma sensu toczyć dialogu. Termin „przeciwnik polityczny” bliski jest terminowi „wróg”, a z wrogiem się walczy, a nie próbuje się dojść z nim do zgody.