Zamierzam uważnie śledzić proces, jaki Bogdan Rymanowski wytoczył Tomaszowi Lisowi za słowa na okładce „Newsweeka” o narażaniu przez tego pierwszego na śmierć tysięcy ludzi i określenie go „siewcą głupoty”. Będzie się podczas tego procesu toczyć gra o coś dużo więcej niż tylko kwestię dóbr osobistych dziennikarza Polsatu. Na sali sądowej rozstrzygnie się – nie waham się użyć tych słów – przyszłość polskiego dziennikarstwa. Tego powoli odchodzącego do lamusa zawodu, którego jednym z ostatnich przedstawicieli jest Rymanowski.

W ciągu ostatnich dwóch lat obejrzałem kilkanaście przeprowadzonych przez niego wywiadów poświęconych tematowi pandemii. I nie wiem, czy w którejkolwiek ze spraw, jakich dotyczyły te rozmowy, się z nim zgadzam. Nie mam pojęcia, czy jest „sanitarystą” czy „wolnościowcem”. Trudno mi określić jego stanowisko w kwestii lockdownu oraz przymusu szczepień. Wiem tylko, że mimo całego panującego wokół szaleństwa próbował zadawać pytania i zapraszać do rozmowy ludzi, którzy się ze sobą nie zgadzali. I miarą jego wiarygodności jest fakt, że trudno doprawdy orzec, do którego z nich było mu w tych rozmowach bliżej.

Czytaj więcej

Autorzy badania o amantadynie wprowadzają korektę. Tytuł wprowadzał w błąd

Tak czysto po ludzku rozumiem niechęć i złość, jaką wzbudza on wśród swoich niektórych nominalnych kolegów po fachu. To musi być strasznie trudne – patrzeć, jak ktoś wykonuje zawód, o jakim samemu niegdyś się marzyło, być może nawet w przeszłości nim parało. Ciężki fach dociekliwości, żmudną robotę polegającą na pozostawianiu w cieniu, zadawaniu pytań z nadzieją, że wśród feerii sprzecznych odpowiedzi zacznie układać się prawdziwy obraz rzeczywistości. I nawet wtedy nie być tym, który orzeka, wskazuje palcem i wydaje wyroki – cholernie niewdzięczny zawód, nic dziwnego, że tak wielu go w ostatnim czasie porzuca. Przyjmując rolę arbitrów, moralistów, politruków, a nierzadko donosicieli. „Uprzejmie donoszą” opinii publicznej, kim gardzić, kogo podziwiać, co myśleć i czego nie dostrzegać. Znaki zapytania zamienili na wykrzykniki i emotikony. I nie byłoby w tym nic aż tak strasznego, gdyby nie fakt, że wciąż domagają się, by nazywać ich dziennikarzami. Rymanowski, będąc tym, który uparcie trzyma się zasad swojego fachu, kłuje ich nie tylko w oczy, ale i sumienie. Trzymam kciuki, by robił to nadal. Najdłużej i najbardziej boleśnie jak tylko się da.