Przez długi czas zachodziłem w głowę, co mógł mieć na myśli Jarosław Kaczyński, gdy w RMF mówił, że rząd nie może obniżyć opodatkowania paliw, ale że on by apelował do różnych podmiotów gospodarczych, żeby w obliczu galopujących cen powściągnęły swoją chęć zarabiania. Nie chodziło o pierwszą część wypowiedzi – tu wszystko jest jasne. Socjalistyczny rząd PiS uważa, że ludziom nie można zostawić więcej pieniędzy, bo są one potrzebne w budżecie, żeby je następnie ludziom rozdać. Ale o co chodzi z tą zachłannością podmiotów gospodarczych?

Najpierw pomyślałem o Orlenie. To producent zdecydowanej większości paliw sprzedawanych na polskim rynku, obojętnie pod jakim szyldem działa stacja. Orlen ma swoje marże, z których spokojnie mógłby zejść. Tu jednak coś mi się nie zgadzało. Przecież Naczelnik nie apelowałby do Daniela Obajtka za pośrednictwem radia. Po prostu wezwałby go do siebie i nakazał obniżkę. To jednak też się raczej nie wydarzyło i nie wydarzy, bo nasz narodowy państwowy czempion jest traktowany jako rezerwuar pieniędzy na przedsięwzięcia specjalne, na które składamy się wszyscy, tankując na niemal dowolnej stacji.

Łukasz Warzecha

Autor jest publicystą „Do Rzeczy”

Dopiero po kilku dniach doznałem olśnienia: mówiąc o zachłanności podmiotów gospodarczych, prezes miał na myśli cwaniaków, czyli ajentów sieci stacji i ich marże. Dlaczego nie wpadłem na to od razu? Bo w przeciwieństwie do Naczelnika ja coś tam jednak ze spraw gospodarczych kojarzę i wiem, że w cenie litra benzyny marża stacji ma marginalny udział. Bywa nawet czasem zerowa, a w najlepszym wypadku sięga kilku groszy, podczas gdy lwią część stanowią VAT (a im droższa benzyna, tym wyższe wpływy z tego podatku, choć można by go bez problemu obniżyć), akcyza (owszem, jej minimalny poziom jest narzucany przez UE, ale w przypadku benzyny jest to mimo wszystko o kilka groszy ponad minimum), opłata paliwowa oraz opłata emisyjna. To nie pazerni właściciele stacji żerują na klientach, ale pazerne państwo.

Podejrzewam, że Jarosław Kaczyński wini przede wszystkim przedsiębiorców nie tyle nawet z socjalistycznego nawyku, ile ze zwykłej niewiedzy o strukturze ceny paliwa. Ta wiedza ulotniła się z umysłu prezesa PiS, a jednak kiedyś tam była. Konkretnie w roku 2011, kiedy występował z rekwizytem w postaci kanistra, na którym zaznaczono zielonym kolorem cenę litra benzyny z rafinerii, a czerwonym – podatki, które są do tej podstawy doliczane. Wtedy też prezes PiS ogłaszał, że do obniżenia opodatkowania potrzeba „odwagi i odpowiedzialności”. Lecz cóż – wówczas podatki były niesłuszne, platformerskie, dziś są słuszne, pisowskie. A kto jeździ samochodem, ten cwaniak.