Lekcje od siódmej rano albo do dwudziestej, codziennie od sześciu do dziewięciu godzin, a potem dodatkowo praca domowa – w sieci zaroiło się od zdjęć planów lekcji, z których wynika, że szkoła trwa od rana do wieczora. Rodzice zwracają uwagę, że dzieci spędzają na nauce więcej czasu niż wynosi etat pracy dorosłego. Pedagodzy podkreślają, że zajęcia powinny rozpoczynać się od 9. rano, bo tak jest najlepiej dla rozwijającego się mózgu.
A dyrektorzy tłumaczą, że jest im przykro, ale innego wyjścia nie ma, bo i tak mocno się natrudzili, by plany zajęć ułożyć przy niedoborze kadr i sal lekcyjnych. Wiele szkół musi posiłkować się nauczycielami z innych placówek. Niedobory kadr są już tak duże, że bez tzw. nauczycieli objazdowych nie odbywałyby się lekcje informatyki, matematyki, fizyki czy chemii. Trzeba pamiętać, że w szkołach średnich wciąż uczy się podwójny rocznik. I naprawdę nie da się zrobić tak, by wszyscy uczniowie zaczynali zajęcia rano.
Z pomocą utrudzonym przychodzi minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek. „Bez wątpienia musimy popracować nad odchudzaniem podstawy programowej niektórych przedmiotów, żeby plan lekcji nie zakładał więcej niż sześć, siedem godzin w szkole" – zapowiedział i dodał, że o tym, jakie treści znikną z programu nauczania, zdecydują eksperci.
Czytaj więcej
Bez wątpienia musimy popracować nad odchudzaniem podstawy programowej niektórych przedmiotów - powiedział podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek.
Tu jednak rodzi się pewien niepokój. Po pierwsze, biorąc pod uwagę zakładaną przez ministra liczbę godzin, uczeń spędzałby w szkole od 30 do 35 godzin tygodniowo. Czyli niewiele mniej niż pełen etat. Po drugie – obecnie w klasie VII są 32 obowiązkowe godziny, a w klasie VIII – 31. Jeśli do tego dołożone zostaną zajęcia z wychowania do życia w rodzinie i religii, to wciąż wszystko będzie się mieściło w limicie wskazanym przez ministra.