Kryzys, którego nie było?

Cały ten kryzys ekonomiczny został wymyślony po to, abyśmy zgodzili się na przelanie publicznych pieniędzy na konta prywatnych instytucji finansowych – pisze publicysta

Aktualizacja: 13.01.2010 19:32 Publikacja: 13.01.2010 19:16

Jarosław Makowski

Jarosław Makowski

Foto: Rzeczpospolita

Sporo ponad rok temu oglądaliśmy przerażeni, jak w pełnych grozy wystąpieniach i z zimnym potem na czole rekiny finansjery ogłaszały światowy kryzys finansowy i gospodarczy. Dziś ci sami ludzie, tyle że już uśmiechnięci i wyluzowani, zapewniają, iż – dzięki ich katorżniczej pracy i poświęceniu – sytuacja została opanowana. Nie grozi nam już ekonomiczne tsunami. Możemy spać spokojnie. Tak oto krezusi, znów pewni siebie, zapewniają, że globalna zapaść jest już passé. Teraz będzie tylko lepiej.

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/01/13/jaroslaw-makowski-kryzys-ktorego-nie-bylo/]wejdź do dyskusji - skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Cóż jednak takiego się stało, że otrąbiono koniec recesji? Czy zlikwidowano bezrobocie? Czy zmniejszyła się liczba slamsów? Czy zmniejszono obszary ubóstwa? Czy więcej ludzi może liczyć na pomoc medyczną albo edukację?

Ani początek ogłoszenia recesji, ani dziś otrąbianie jej końca nie mają znaczenia. To chwyt propagandowy mający uspokoić skołatane nerwy maluczkich. Ważne jest to, co stało się pomiędzy tymi globalnymi obwieszczeniami. Dlatego trzeba postawić trzy pytania: Kto wywołał kryzys? Jak doszło do operacji przejęcia publicznych pieniędzy przez prywatne instytucje finansowe? I kto przez ten rok stracił, a kto zyskał?

[srodtytul]Nowa klasa rządząca [/srodtytul]

Kto ponosi odpowiedzialność? Krótko: globalni finansiści, którzy stając się nową klasą rządzącą, dzielili i rządzili jak planeta długa i szeroka. Żyli w przekonaniu, że świat leży u ich stóp, a jedynym zajęciem, jakim oddawali się w czasie, kiedy nie grali na giełdach, zarabiając krocie, była niekończąca się orgia zaspokajania swoich najwymyślniejszych potrzeb. Polityka szybkiego zysku przy maksymalnym ryzyku pociągnęła za sobą także zmiany w mentalności światowej kadry finansowej. Protestancki etos pracy i uczciwości, który budował potęgę Ameryki, poszedł w zapomnienie. Dziś cnota, bez której praktykowania nowoczesny bankowiec nie wyobrażał sobie życia, to chciwość. Chciwość jest dobra.

Ale rękę do deregulacji rynku zaczynającego przypominać mętną wodę, w której doskonale poczuli się rozmaitej maści spekulanci, przyłożył też amerykański rząd. Szczególnie w osobie nieomylnego – jak do niedawna sądzono – byłego szefa Fedu Alana Greenspana. Dopiero zeznając przed Kongresem, czyli po tym, jak finansowe mleko się już rozlało, przyznał, że jego wiara w wolny rynek okazała się naiwna. Że inwestowanie i udzielanie kredytów wysokiego ryzyka, które – co prawda przynosiły szybkie zyski i dawały poczucie, że kapitalizm to najlepsza rzecz, jaka się człowiekowi przydarzyła na tym świecie – doprowadziły ostatecznie do finansowej zapaści.

Rynki nie mogły dalej działać na dotychczasowych zasadach, gdyż zaczęło na nich po prostu brakować pieniędzy. A gdzie znajdowały się pieniądze, skoro zabrakło ich w sejfach największych światowych banków i instytucji finansowych? Miało jej państwo, które z kolei zdobyło je, ściągając od nas podatki. Publiczne pieniądze okazały się więc dla finansistów nie tylko łakomym kąskiem, ale ostatnią deską ratunku, jeśli myśleli o przeżyciu. Rodziło się tylko jedno "ale" – jak położyć na nich łapę?

[srodtytul]Szok wśród klientów [/srodtytul]

Było jasne, że masy powstaną z kolan, kiedy faceci z Wall Street zażądają tych pieniędzy jak swoich. Trzeba było więc stworzyć choćby pozory, że przelewanie na konta prywatnych instytucji finansowych publicznych pieniędzy dokonuje się w imię "wyższej konieczności". Jak zatem doszło do operacji, która sprowadziła się do logiki "sprywatyzować zyski i uspołecznić straty"?

Amerykanie, a w ślad za nimi obywatele innych demokratycznych państw bez walki oddali ciężko składane do wspólnej, państwowej kasy grosze. Dlaczego? Jak pamiętamy, sekretarz skarbu w rządzie G.W. Busha Henry Paulson pokazowo dopuścił do upadku Lehman Brothers – jednego z czołowych banków inwestycyjnych w USA. Upadek Lehmana miał wywołać szok pośród klientów wszystkich banków. I wywołał. Światowa publiczność, widząc, jak z dnia na dzień zamykany jest Lehman, miała zrozumieć (i zrozumiała!), że to rzeczywiście nie przelewki. Kryzys jest realny.

Kolejny ruch był prostą konsekwencją pierwszego i sprowadził się do następującego szantażu: "jeśli szybko nie wpompujemy publicznych pieniędzy do prywatnego sektora bankowego, globalnej gospodarce grozi katastrofa". Nim się obejrzeliśmy, amerykański rząd pod koniec prezydencji Busha przeznaczył na ratowanie prywatnych instytucji finansowych (AIG, Citi, Bank of America...) 700 mld USD publicznych pieniędzy. Oczywiście w kieszeni maluczkich nóż się otwierał wobec tego procederu, ale ostatecznie zgodzili się zacisnąć pasa w imię wyższego dobra wspólnego.

[srodtytul] Stan wyjątkowy [/srodtytul]

Przede wszystkim dlatego, że za sprawą polityków, przy niemałym współudziale mediów siejących grozę nadciągającej apokalipsy, wmówiono Amerykanom, że znajdują się w sytuacji, którą zwykło się określać stanem wyjątkowym. Sytuacja nie jest normalna, a więc normalne reguły działania i postępowania muszą zostać zawieszone. Co więcej, to druga już sytuacja w ostatniej dekadzie, kiedy amerykański rząd ogłasza stan wyjątkowy, przeprowadzając zarazem działania, które w normalnych warunkach nie mogłyby mieć miejsca.

Pierwszy raz stan wyjątkowy ogłoszono po ataku 11 września 2001 roku na Nowy Jork i Waszyngton. Neokonserwatywna administracja Busha przekonała przerażonych wówczas Amerykanów – i dużą cześć światowej opinii publicznej – że "wojna z terroryzmem" zmusza USA do tego, by do lamusa odesłać prawa obywatela, jeśli chce się chronić bezpieczeństwo (słynny Patriot Act). Że ścigając bin Ladena, można ignorować rezolucje ONZ, że można stosować tortury, jeśli tylko pomogą w zwalczaniu "faszystowskich islamistów", i że w końcu usprawiedliwione jest uderzenie prewencyjne, nawet jeśli kraj, który Ameryka zaatakowała, nie miał wobec niej żadnych wojowniczych zamiarów.

Innymi słowy: ogłoszenie stanu wyjątkowego sprawia, że wolni obywatele godzą się na rzeczy, na które w normalnych warunkach by się nigdy nie zgodzili. Strach jest silniejszy niż zdrowy rozsądek.

Jeśli wprowadzony przez administrację Busha, choć niewypowiedziany oficjalnie, stan wyjątkowy okazał się skuteczny przy okazji tzw. wojny z terroryzmem, to dlaczego nie powtórzyć tej operacji wobec grozy ekonomicznej apokalipsy? I tak się stało: globalny kryzys finansowy przedstawiano jako sytuację, wobec której należy zastosować niekonwencjonalne rozwiązania. Oczywiście dla dobra maluczkich zawieszono reguły sprawiedliwości i przyzwoitości.

W normalnych warunkach trudno byłoby znaleźć demokratycznie wybrany rząd, który na zabój biegnie ratować prywatne banki. Dodajmy, banki, które w większości popadły w tarapaty z chciwości i niefrasobliwości swoich szefów. Ale skoro mamy stan wyjątkowy, to nie można pozostać obojętnym. Trzeba zakasać rękawy.

[srodtytul]Beneficjenci zapaści[/srodtytul]

Tyle że kiedy nowy prezydent Barack Obama, idąc tu śladami Busha, prosił Kongres o akceptację kolejnych miliardów dolarów w ramach tzw. pakietu stymulacyjnego, kierownictwo AIG – mimo że firmie wciąż groziło bankructwo – przyznało dla swej kadry menedżerskiej 218 mln dolarów nagrody. To nie odosobniony przypadek. Analogicznie zachowali się menedżerowie z londyńskiego City.

Znane amerykańskie przysłowie mówi: "Jeśli ty jesteś winien komuś 1000 dolarów, to jest to twój problem. Jeśli jesteś winien bankowi 100 tys. dolarów, to też jest twój problem. Jeśli jednak winien jesteś bankowi 100 milionów dolarów, to jest to problem banku". A jeśli duży bank zaczyna mieć problemy, to jest to też problem państwa – czyli nas wszystkich. Tym bardziej, jeśli znajdujemy się w epicentrum stanu wyjątkowego. Mając jednak przystawiony tak fikcyjny nóż do gardła w postaci krachu światowej gospodarki, ludzie bez mrugnięcia okiem zgodzili się na rozwiązania, które miały niby ratować ich skórę.

I ostatnia sprawa: kto na kryzysie zyskał, a kto stracił? Mówi się, że kryzys uderzył w klasę zarządzającą finansami. Nic bardziej błędnego. To oni są beneficjanci tej zapaści. Zgoda, że tylko w tym roku w samych USA upadło już 115 banków. Ale co niektórzy koledzy bankowcy z nieskrywaną szczerością wyznają, że to selekcja naturalna, która i tak – wcześniej czy później – była nieodzowna. Sektor finansowy przypominał bowiem zatłoczoną kolejkę, więc przewietrzenie wyszło mu tylko na zdrowie.

Ponadto faceci z Wall Street dostali to, czego chcieli – czyli publiczne pieniądze. Dlatego dziś, w chwili, kiedy położyli już łapę na publicznej kasie, mogą ogłaszać z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, że recesja się zakończyła, a stan wyjątkowy zostaje odwołany. Uff, znów wszystko będzie jak dawniej. Paradoksalnie, przegranymi tego kryzysu nie są także ludzie biedni, wykluczeni, pozbawieni pracy. Sytuacja maluczkich w większości przypadków sprowadzająca się do wegetacji była tak samo zła przed ogłoszeniem kryzysu, jak zła jest teraz, kiedy obwieszczany jest jego koniec.

[srodtytul] Jezioro dla rekinów [/srodtytul]

Jednak największym paradoksem obecnego kryzysu jest to, że to wdowi grosz uratował sektor bankowy. Gdy rządy mają ratować zagrożone upadkiem zakłady pracy, a tysiące ludzi trafiają na bruk, rządy mówią, że nie będą dotować nierentownych zakładów. Kiedy trzeba było wyłożyć kasę na ratowanie upadających banków, nikt nie zadawał kłopotliwych pytań.

Neoliberałowie przekonali nas, że ludziom nie można dawać ryby na talerzu, ale wędkę, by sami mogli łowić. Dziś jednak widać, że sami łowić muszą tylko biedni. Rekinom finansjery demokratycznie wybrany rząd daje za darmo nie tylko wędkę, ale także przygotowuje zarybione jezioro, by mogli łowić w spokoju, popalając w tym czasie kubańskie cygara. Czy możemy się więc dziwić, że kryzys został właśnie odwołany, a stan wyjątkowy zawieszony?

Czy powinno nas zdumiewać, że takie banki jak Goldman Sachs, które uciekły ponoć spod gilotyny mającej zakończyć ich żywot, osiągną od dawna nienotowane zyski, a kadra zarządzająca już przyznaje sobie niebotyczne premie, gdyż bank oddaje zaciągnięte od państwa pieniądze? Pierwszy raz wygłaszany dziś bon mot, że znów będzie jak dawniej, brzmi naprawdę złowieszczo.

[i]Autor jest filozofem i publicystą. Stale publikuje m.in: w "Newsweeku", "Gazecie Wyborczej", "Res Publice Nowej"[/i]

Sporo ponad rok temu oglądaliśmy przerażeni, jak w pełnych grozy wystąpieniach i z zimnym potem na czole rekiny finansjery ogłaszały światowy kryzys finansowy i gospodarczy. Dziś ci sami ludzie, tyle że już uśmiechnięci i wyluzowani, zapewniają, iż – dzięki ich katorżniczej pracy i poświęceniu – sytuacja została opanowana. Nie grozi nam już ekonomiczne tsunami. Możemy spać spokojnie. Tak oto krezusi, znów pewni siebie, zapewniają, że globalna zapaść jest już passé. Teraz będzie tylko lepiej.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Opinie polityczno - społeczne
Edukacja zdrowotna, to nadzieja na lepszą ochronę dzieci i młodzieży. List otwarty
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Prawdziwy test dla Polski zacznie się dopiero po zakończeniu wojny w Ukrainie
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska