Jaka piękna katastrofa

Dziś się okazuje, że wieloletni polski opór wobec pomysłu na „Widoczny znak” miał sens, choć gdy Polacy zgłaszali wątpliwości, nie brano tego na poważnie – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 15.03.2010 02:58 Publikacja: 15.03.2010 00:22

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński kkam Kuba Kamiński Kuba Kamiński

Pełnomocnik rządu federalnego ds. kultury i mediów Bernd Neumann ma prawo być skonsternowany. Rada naukowa „Widocznego znaku” rozpada mu się w oczach. Centralna Rada Żydów w Niemczech zażądała zmian w koncepcji fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie i zagroziła bojkotem projektu „Widocznego znaku”. Salomon Korn, przedstawiciel społeczności żydowskiej we władzach fundacji, zapowiedział, że zawiesi swój udział, jeśli temat wypędzeń nie zostanie umieszczony w kontekście II wojny światowej oraz zbrodni narodowosocjalistycznych. – Nie chcemy służyć za alibi. Dla nas istnieją jasne granice – powiedział Korn, jednocześnie wyrażając zaniepokojenie brakiem rozliczeń udziału nazistów w powojennej działalności Związku Wypędzonych.

[srodtytul]Zamieszanie w „Widocznym znaku”[/srodtytul]

Ale „Widoczny znak” problemy trapią od dawna. Pierwsza dymisja z rady naukowej miała miejsce już w lipcu 2009 roku, gdy poznawszy skład tego gremium, odeszła prof. Claudia Kraft, znana i szanowana w Polsce badaczka dziejów Europy Środkowej. Z tym problemem dość szybko się jednak uporano. Do rady zaproszono Silvio Peritore z Centrum Dokumentacji i Kultury Niemieckich Sinti i Romów.

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/semka/2010/03/15/jaka-piekna-katastrofa/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

W grudniu ubiegłego roku z rady odszedł profesor Tomasz Szarota. W zeszłym tygodniu tak samo postąpiła profesor Kristina Kaiserova z Uniwersytetu Purkyniego w Usti nad Łabą, czeska badaczka powojennych losów Niemców z terytoriów sudeckich. Tym samym w radzie pozostał już tylko jeden cudzoziemiec – Węgier Krisztian Ungvary.

To nie wszystko – po ustąpieniu prof. Kaiserovej w proteście przeciwko atmosferze niechęci wokół „Widocznego znaku” do dymisji podała się Helga Hirsch, długo związana z inicjatywami szefowej Związku Wypędzonych Eriki Steinbach. A to oznacza już trzy wakaty w dziewięcioosobowej radzie naukowej „Widocznego znaku”.

Z perspektywy czasu wyraźnie widać, że rząd RFN popełnił błąd, lekceważąc ostrzeżenia prof. Kraft, a potem prof. Szaroty, którzy zwracali uwagę, iż radę zdominowali politycy, a nie uznani w środowisku historycy. Personalny spór o uczestnictwo Eriki Steinbach w radzie fundacji „Widocznego znaku” przysłonił kanclerz Angeli Merkel to, że cały ten projekt został fatalnie skonstruowany.

[srodtytul]Stare koleiny[/srodtytul]

Jak doszło do mianowania rady naukowej? To już tajemnica koalicji SPD – CDU/CSU, która rok temu wynegocjowała skład tego gremium. W radzie większość zdobyli mniej lub bardziej jawni zwolennicy niemieckiej chadecji i Związku Wypędzonych. To te środowiska przeforsowały na szefa rady 47-letniego profesora Manfreda Kittela z Katedry Historii Najnowszej monachijskiego Instytutu Historii Wspólczesnej, wykładowcę uniwersytetu w Ratyzbonie.

Kittel deklarował na początku, że rozwieje aurę nieufności, jaka nagromadziła się wokół „Widocznego znaku”. Kokietował, że uczy się już języka polskiego. Ale po lipcowym ogłoszeniu składu rady zapadła cisza. Prof. Szarota mówił niedawno, że przez całą drugą połowę 2009 roku Kittel nie dawał znaku życia. O rozmaitych ustaleniach polski uczony dowiadywał się albo z mediów, albo od niemieckich kolegów. W taki też sposób dowiedział się, że szefem rady został mianowany polityk CSU Hans Maier, a jego zastępczynią wspomniana już Helga Hirsch, osoba z bardzo świeżym naukowym tytułem doktora.

Profesora Szarotę zbulwersował też pierwszy projekt wystawy „Spojrzenie na innych”. Miał on nosić podtytuł „Utrata stron ojczystych w związku z II wojną światową”. Najbardziej znamienne było użycie określenia „Heimat”, które wskazywało, że głównym tematem prezentacji może być opowieść o utracie stron ojczystych przez Niemców w języku Eriki Steinbach.

Po ustąpieniu profesora Szaroty Manfred Kittel nadrabiał miną. Deklarował, że podejmie działania na rzecz pozyskania innego eksperta z Polski. Minęły trzy miesiące i Kittel nie tylko nie znalazł następcy, ale i sam stał się obiektem kontrowersji.

[srodtytul]Kłopotliwe fakty[/srodtytul]

W lutym 2010 roku poważne pismo historyczne „Zeitschrift für Geschichtswissenschaft” zamieściło tekst badacza dziejów ziomkostw Kurta Nelhiebela o historycznych krętactwach, jakich dopuszcza się Kittel w swych pracach naukowych. Nelhiebel przypomniał, jak szef „Widocznego znaku” zawyżał dane na temat ilości niemieckich ofiar deportacji i głosił wątpliwą tezę o przemilczaniu zbrodni na wypędzonych w latach 70. i 80.

Jeszcze bardziej dotkliwe dla Kittela były informacje ujawnione w lutym tego roku przez tygodnik „Spiegel”. Okazało się, że patronował on powstaniu specjalnego opracowania, zleconego przez rząd RFN, mającego rozstrzygnąć, czy po wojnie w ziomkostwach dominowali dawni naziści. Podwładny Kittela z Instytutu Historii Współczesnej w Monachium Matthias Lempart rozgrzeszył byłych członków NSDAP i SS z pierwszego kierownictwa Związku Wypędzonych. Uznał, że ich akces do partii nazistowskiej był skutkiem oportunizmu, a nie wiary w nazistowską ideologię. Na dodatek podkreślał, że „brali oni udział w odbudowie kraju i sprawdzili się w ustroju demokratycznym”.

Dziś się okazuje, że wieloletni opór wobec szefowej ziomkostw miał sens, choć gdy Polacy zgłaszali wątpliwości wobec inicjatywy „Widocznego znaku”, nie brano ich poważnie.

Kładziono je raczej na karb polskiej „obsesji” na punkcie Eriki Steinbach. Ale czy w ten sam sposób da się zbyć obawy przedstawicielki Czech i niemieckich Żydów? Czy można jeszcze twierdzić, że wypędzenia to temat tabu, skoro powstało już wiele filmów na ten temat, a w każdej większej niemieckiej księgarni jest osobna półka z literaturą na ten temat?

[srodtytul]Zmarnowany czas[/srodtytul]

Niemiecki rząd długo lekceważył krytykę wobec Kittela i całej konstrukcji „Widocznego znaku”. A i teraz zdaje się być zaskoczony falą dymisji. Na dodatek gdy pękła wielka koalicja SPD – CDU/CSU, niemiecka lewica wróciła do trzeźwej refleksji, że akurat przy tak drażliwym projekcie polityka nie może dominować nad wiedzą historyczną. Że „Widoczny znak” się nie uda, jeśli nie zdobędzie choćby minimum zaufania ze strony sąsiadów. Oznacza to, że „Widoczny znak” musi realnie zostać podporządkowany Niemieckiemu Muzeum Historycznemu, a nie politykom.

Dziś wiarygodność Manfreda Kittela jest zerowa. Związek Wypędzonych zaś skompromitował się próbami podporządkowania sobie tej inicjatywy. Teraz Bundestag musi zadecydować, co zrobić z gruzowiskiem po tak efektownej katastrofie. Tylko po co było marnować ostatnie siedem lat?

Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku