Stara mądrość polityczna mówi, że rewolucja przychodzi wtedy, gdy jej postulaty już są zrealizowane. Buntują się bowiem nie ci, którzy są najbardziej uciskani, ale raczej ci, których sytuacja już się poprawiła i teraz żądają jeszcze większej poprawy. Tak też zdaje się być z zapowiedziami o odnowieniu polskiej lewicy.
Problem w tym, że SLD podjęło decyzję dwa lata za późno. Czas rządów prawicowej koalicji Jarosława Kaczyńskiego był momentem znacznie lepszym do konfrontacji poglądów. Na tle PiS – chętnie korzystającego z prawicowej retoryki, niestroniącego od poparcia Kościoła itp. – SLD mogło się pokazać jako prawdziwa lewica. Dziś jednak głównym przeciwnikiem jest Platforma Obywatelska. A kluczem do jej niesłabnącego powodzenia jest zręczne unikanie sporów ideowych. Choć to partia o rodowodzie konserwatywno-liberalnym, nie tylko w retoryce kampanii wyborczej, lecz również w codziennych działaniach, potrafi ona sprawiać wrażenie, że czas polityki opartej na silnych tożsamościach się skończył. Toteż dziś odróżnienie się od PO jest znacznie trudniejsze niż za czasów PiS. By wygrać, lewica będzie musiała udowodnić, że potrafi połączyć technokratyczną skuteczność z wyrazistą ideowością.
SLD pożegnało się z Partią Demokratyczną, pokazując przedwczesny koniec spóźnionego związku liberałów solidarnościowych z liberałami postkomunistycznymi. Winy za tę sytuację nie ponosi jednak wyłącznie Wojciech Olejniczak, który odrzucił współpracę z bohaterami walki o niepodległość. Także demokraci mieli problem ze zrozumieniem zmian, jakie zachodzą na lewicy, z przyjęciem, że Olejniczak chce wreszcie przestać się wstydzić za pezetpeerowską przeszłość swej partii i zbudować lewicę na wzór zachodni.
Tu jednak można zauważyć wiele paradoksów. Bo budowanie partii na podstawie europejskich schematów (zarówno prawicowych, jak i lewicowych) musi się w Polsce rozbić w zderzeniu z rzeczywistością społeczną. I nie chodzi mi wyłącznie o banały o deklarowanym przez polskie społeczeństwo przywiązaniu do konserwatywnych wartości. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by zauważyć, że mimo podobieństw polskie społeczeństwo nie jest zwykłym społeczeństwem zachodnim. Dlatego też niewielkie są szanse na proste przeszczepienie wzorów zachodnich.
Przed II wojną światową partie polityczne zwykle reprezentowały interesy klas: chłopów, robotników, ziemian czy mieszczaństwa. Dziś zaś, szukając szerokiego poparcia, partie wykraczają poza klasowe elektoraty. Wybory wygrywa nie ten, kto scementuje swoich wyborców, ale ten, komu uda się pozyskać najróżniejsze grupy społeczne.