Nowa lewica za mgłą obietnic

Lewica deklaruje, że się zajmie zarówno mniejszościami, jak i pokrzywdzonymi przez transformację. Ale co ma wspólnego wielkomiejski gej z bezrobotnym z Polski B? – zastanawia się publicysta

Publikacja: 11.04.2008 03:00

Stara mądrość polityczna mówi, że rewolucja przychodzi wtedy, gdy jej postulaty już są zrealizowane. Buntują się bowiem nie ci, którzy są najbardziej uciskani, ale raczej ci, których sytuacja już się poprawiła i teraz żądają jeszcze większej poprawy. Tak też zdaje się być z zapowiedziami o odnowieniu polskiej lewicy.

Problem w tym, że SLD podjęło decyzję dwa lata za późno. Czas rządów prawicowej koalicji Jarosława Kaczyńskiego był momentem znacznie lepszym do konfrontacji poglądów. Na tle PiS – chętnie korzystającego z prawicowej retoryki, niestroniącego od poparcia Kościoła itp. – SLD mogło się pokazać jako prawdziwa lewica. Dziś jednak głównym przeciwnikiem jest Platforma Obywatelska. A kluczem do jej niesłabnącego powodzenia jest zręczne unikanie sporów ideowych. Choć to partia o rodowodzie konserwatywno-liberalnym, nie tylko w retoryce kampanii wyborczej, lecz również w codziennych działaniach, potrafi ona sprawiać wrażenie, że czas polityki opartej na silnych tożsamościach się skończył. Toteż dziś odróżnienie się od PO jest znacznie trudniejsze niż za czasów PiS. By wygrać, lewica będzie musiała udowodnić, że potrafi połączyć technokratyczną skuteczność z wyrazistą ideowością.

SLD pożegnało się z Partią Demokratyczną, pokazując przedwczesny koniec spóźnionego związku liberałów solidarnościowych z liberałami postkomunistycznymi. Winy za tę sytuację nie ponosi jednak wyłącznie Wojciech Olejniczak, który odrzucił współpracę z bohaterami walki o niepodległość. Także demokraci mieli problem ze zrozumieniem zmian, jakie zachodzą na lewicy, z przyjęciem, że Olejniczak chce wreszcie przestać się wstydzić za pezetpeerowską przeszłość swej partii i zbudować lewicę na wzór zachodni.

Tu jednak można zauważyć wiele paradoksów. Bo budowanie partii na podstawie europejskich schematów (zarówno prawicowych, jak i lewicowych) musi się w Polsce rozbić w zderzeniu z rzeczywistością społeczną. I nie chodzi mi wyłącznie o banały o deklarowanym przez polskie społeczeństwo przywiązaniu do konserwatywnych wartości. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by zauważyć, że mimo podobieństw polskie społeczeństwo nie jest zwykłym społeczeństwem zachodnim. Dlatego też niewielkie są szanse na proste przeszczepienie wzorów zachodnich.

Przed II wojną światową partie polityczne zwykle reprezentowały interesy klas: chłopów, robotników, ziemian czy mieszczaństwa. Dziś zaś, szukając szerokiego poparcia, partie wykraczają poza klasowe elektoraty. Wybory wygrywa nie ten, kto scementuje swoich wyborców, ale ten, komu uda się pozyskać najróżniejsze grupy społeczne.

Ale czy te elektoraty mogą się wykluczać? Według nowych projektów SLD winno się skupić na dwóch obszarach: socjalnym i obyczajowym. SLD deklaruje, że chce się zająć wykluczonymi i biednymi, wszystkimi tymi, którzy padli ofiarą transformacji. Pomijając fakt, że SLD było współautorem tej transformacji, większym problemem jest to, kim są ofiary transformacji. To emeryci i renciści, a więc również moherowe berety, bezrobotni, mieszkańcy popegeerowskich wsi czy też wyzyskiwani pracownicy. Dla tych grup hasła rewolucji obyczajowej są zupełnie niezrozumiałe – nawet jeśli nie zostaną one uznane za przejaw moralnego upadku, to na pewno nie będą przyjęte z wielkim zainteresowaniem. W sferze obyczajowej przedstawiciele tych grup są bowiem raczej konserwatywni.

Lewica pozwala państwu ingerować w sprawy ekonomiczne i socjalne, ale zabrania mu wtrącać się w sferę wartości

Jednocześnie główni beneficjenci obyczajowych eksperymentów są to mieszkańcy większych miast, dobrze wykształceni, radzący sobie w życiu. Lewicowa młodzież akademicka też nie pasuje do bezrobotnych, emerytów i rencistów. Cóż łączy te dwie grupy ludzi? Czy te elektoraty nie będą się znosić? Stereotyp wielkomiejskiego geja nie ma przecież nic wspólnego z bezrobotnym z Polski B.

Tu znów napotykamy sprzeczności. Lewica chciałaby bowiem zbudować państwo opiekujące się słabszymi (emeryci, renciści, bezrobotni). Równocześnie zaś to państwo ma stać się narzędziem do likwidowania kulturowych barier prowadzących do zniewolenia poszczególnych grup społecznych – do emancypacji.

Lewica zdaje się mówić – niech każdy żyje według własnego schematu moralnego, niech nikt nikomu nie narzuca żadnych wzorców etycznych, które są źródłem nierówności, dyskryminacji czy zniewolenia. Ale w sferze ekonomicznej uznaje obywateli za osoby nie w pełni odpowiedzialne za swój los, za zbiorowisko ludzi, którym trzeba pomóc. Innymi słowy lewica pozwala państwu ingerować w sprawy ekonomiczne i socjalne, zabraniając mu jednocześnie wtrącać się w sferę wartości.

Skoro można ograniczać wolność jednostki w sferach ekonomicznych i socjalnych, dlaczego nie uznamy, że również w sferze moralnej należy jej pomóc, wychować, zaszczepić pewien system wartości, który pomoże jej żyć, tak jak pomaga opieka społeczna? Warto dodać, że prawica – konserwatywna obyczajowo, lecz liberalna ekonomicznie – popełnia dokładnie ten sam błąd, tyle że na odwrót.

Wydaje się, że odnowa lewicy będzie raczej dążyła do umocnienia lewicowej tożsamości i światopoglądu. Przecież w 2005 roku PiS wygrał wybory pod hasłem społecznego solidaryzmu, a PO wygrało ostatnie wybory, nie dzięki, lecz raczej pomimo swego liberalnego projektu, który skrzętnie schowano pod obietnicami podniesienia pensji budżetówce.

Ale skręcając w socjalne lewo, lewica wpadnie w pułapkę zastawioną przez Andrzeja Leppera, ostatniego przed SLD polityka, który domagał się podniesienia płac minimalnych. Również w sferze światopoglądowej lewica wikła się w sprzeczności. Z jednej strony zdaje się twierdzić, że polskie społeczeństwo wcale nie jest tak konserwatywne, jak zwykło się mówić – lewicowcy lubią podkreślać, jak wiele dzieci rodzi się poza małżeństwami, ile jest rozwodów, ile wolnych związków, a ile singli, by pokazać, że chrześcijańska tożsamość Polaków to przeszłość. Z drugiej strony wciąż na to społeczeństwo narzekają, że nie jest ono dość europejskie, otwarte i postępowe. Co rusz się okazuje, że Polacy nie tylko antysemityzm, ale również seksizm, kseno- i homofobię wyssali z mlekiem matki.

Dla prawicy idealnym przeciwnikiem byłby LiD. Z praw biologii wynika bowiem, że elektorat postkomunistyczny będzie się kurczył. Prawicy na rękę byłoby również powstanie lewicy radykalnie antykapitalistycznej i antykonserwatywnej w sferze obyczajowej. Pewnie szybko nie zyska ona dużego elektoratu.

Ale dla Polski najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby powstała normalna lewica, która prowadziłaby do konkurencji na rynku idei. Zmuszała do odpowiedzi na dawno niesłyszane pytania: jak wygląda prawicowość i lewicowość w konkretnych ustawach.

Konserwatyzm kojarzy się z polityką historyczną, muzeami i trochę ze szkolnictwem. A jaka będzie lewicowa polityka historyczna? Edukacja? Służba zdrowia? Jak pogodzić rolę związków zawodowych z nowoczesnym kapitałem? Jak realizować socjalne postulaty lewicy, gdy społeczeństwo staje się coraz bardziej zmodernizowane?

Odpowiedzi na te pytania są ważne nie tylko dla lewicy. Są ważne dla całej sceny politycznej, dla Polski. Problem w tym, jak przekuć hasła polityczne w konkretne rozwiązania instytucjonalne. A to jest zadanie dla lewicy, prawicy i całej polskiej polityki.

Autor jest publicystą, redaktorem naczelnym „Nowego Państwa”, prowadzi program „Tygodnik Polski” w TVP Info

Stara mądrość polityczna mówi, że rewolucja przychodzi wtedy, gdy jej postulaty już są zrealizowane. Buntują się bowiem nie ci, którzy są najbardziej uciskani, ale raczej ci, których sytuacja już się poprawiła i teraz żądają jeszcze większej poprawy. Tak też zdaje się być z zapowiedziami o odnowieniu polskiej lewicy.

Problem w tym, że SLD podjęło decyzję dwa lata za późno. Czas rządów prawicowej koalicji Jarosława Kaczyńskiego był momentem znacznie lepszym do konfrontacji poglądów. Na tle PiS – chętnie korzystającego z prawicowej retoryki, niestroniącego od poparcia Kościoła itp. – SLD mogło się pokazać jako prawdziwa lewica. Dziś jednak głównym przeciwnikiem jest Platforma Obywatelska. A kluczem do jej niesłabnącego powodzenia jest zręczne unikanie sporów ideowych. Choć to partia o rodowodzie konserwatywno-liberalnym, nie tylko w retoryce kampanii wyborczej, lecz również w codziennych działaniach, potrafi ona sprawiać wrażenie, że czas polityki opartej na silnych tożsamościach się skończył. Toteż dziś odróżnienie się od PO jest znacznie trudniejsze niż za czasów PiS. By wygrać, lewica będzie musiała udowodnić, że potrafi połączyć technokratyczną skuteczność z wyrazistą ideowością.

Pozostało 83% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: W sprawie immunitetu Kaczyńskiego rację ma Hołownia, a nie Tusk
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Demokracja w czasie wojny. Jak rumuński sąd podważa wiarygodność Zachodu
Opinie polityczno - społeczne
Franciszek Rzońca: Polska polityka wymaga poważnych zmian. Jak uratować demokrację nad Wisłą?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?