Decentralizowanie słabego i zepsutego państwa przypomina budowanie kapitalizmu w Afryce. Liberalizowanie gospodarki i tworzenie wolnej konkurencji pozornie daje wszystkim równe szanse. W rzeczywistości jednak prowadzi do tego, że wąska grupa wpływowych watażków i plemiennych przywódców w krótkim czasie – dzięki przewadze politycznej i brutalnej sile – skupia w swych rękach większość zasobów, przez co – zgodnie z kapitalistycznymi ideałami, w akompaniamencie deklaracji o zbawiennej roli wolnego rynku i jego demokratycznych efektach – staje się bogaczami, zniewalając wszystkich innych.
Fałszywą decentralizację można też porównać do budowania liberalnej demokracji w państwie, w którym właśnie upadł totalitaryzm. Uznanie równych praw politycznych dla wszystkich sił i partii, równy polityczny start – bez rozbicia sieci powiązań dawnego aparatu partyjnego czy też służb specjalnych – bardzo szybko wykrzywi liberalną demokrację w oligarchiczny twór – pełen jednak zaklęć o wolności, równości i prawach człowieka.
Decentralizację ogólnie można uznać za słuszną. Zakłada bowiem, że władza powinna należeć do podmiotów, które najlepiej sobie radzą z rozwiązywaniem konkretnych problemów. W takim rozumieniu bliska jest zasadzie pomocniczości. Przemawia za nią również argument skuteczności – władza państwa jest tym skuteczniejsza, im bardziej ograniczona.
Państwo, które zajmuje się wszystkim, z pewnością nie robi dobrze niczego. Nie ma ważnego powodu, dla którego o tym, kto będzie dyrektorem dzielnicowego domu kultury, gminnej szkoły czy miejskiego szpitala, decydowali urzędnicy w stolicy. Ale nie oznacza to jeszcze, że państwo powinno wyrzec się wszelkiej ingerencji w dziedzinie kultury, edukacji czy opieki zdrowotnej.
Decentralizacja jest – szczególnie w Polsce – magicznym słowem polityki, podobnie jak jednomandatowe okręgi wyborcze czy liberalizacja gospodarki. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że proces decentralizacji – gdyby zrealizowano wszystkie postulaty, które ostatnio padają z ust polityków rządzącej partii lub wypływają z ich gabinetów – zamiast do większej wydajności i skuteczności doprowadziłby nasze państwo raczej do rozpadu.