W debacie o reformie nauki w Polsce wciąż pojawia się ogólna idea wyodrębnienia specjalnie finansowanych uczelni elitarnych i wciąż nie ma dobrego pomysłu, jak to zrobić w szczegółach.
Na pewno nie jest takim pomysłem wyodrębnienie przez uczelnie KNOW (krajowych naukowych ośrodków wiodących) postulowane w projekcie ministerialnym. Nie da się uczciwie finansować KNOW w oderwaniu od uczelni, których są częściami, bo uczelnie są zintegrowane: dydaktycznie, badawczo i finansowo. Natomiast finansowanie uczelni, w których jest najwięcej KNOW, a tak właśnie widzi to ministerstwo, nie różni się niczym istotnym od starej – odwiecznej – koncepcji: KNOW służą jedynie jako podstawa dodatkowego rankingu.
Koncepcja ta ma jedną zasadniczą wadę. W dotychczasowym myśleniu o elicie uczelni – UW, UJ, UAM, UWr, UMK, UŁ, UG itd. – nie sposób nie uwzględnić tego końcowego „itd.”. Wybór, dajmy na to, między UWr a UG, jeśliby jeden miał wejść do elity, a drugi nie – byłby arbitralny. Rankingi bywają różne, a względna pozycja uczelni zmienia się często.Jako remedium proponuje się otwarcie elity – uczelnie miałyby konkurować o miejsce w niej z roku na rok.
Ten pomysł, jakkolwiek brzmi szlachetnie, jest niedobry. Uczelnia nie może zmieniać z roku na rok – czy nawet z trzylatki na trzylatkę – radykalnie sposobu finansowania. Uczelnie w elicie i poza elitą będą miały zupełnie inne ustroje. Należące do elity będą zarabiały świetną kadrą i badaniami naukowymi, te poza – masowym kształceniem. Do tego dostosowana zostanie cała infrastruktura: struktura administracji, a nawet liczba i kubatura budynków. Nie da się więc przełączać co chwilę z jednego modelu na drugi.
Jeżeli uczelnie elitarne mają dostawać naprawdę dużo więcej pieniędzy i naprawdę dużo lepiej kształcić, to ten podział musi być ustalony na wiele lat, na dziesięciolecia. Czy da się to zrobić bez arbitralnego skazywania podobnych uczelni na diametralnie różny los?