Egzorcyzmowanie Ewy Kopacz

Dziś dowiadujemy się, ile „kompromis aborcyjny” jest wart: radykałowie jednoznacznie ogłaszają, że nie spoczną, dopóki każda zgwałcona czy ciężko chora kobieta nie będzie musiała urodzić – pisze prawnik i publicysta

Aktualizacja: 01.07.2008 08:19 Publikacja: 01.07.2008 03:47

Egzorcyzmowanie Ewy Kopacz

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek Mirosław Owczarek

Red

Tytuł nie jest pomyłką: zdaję sobie sprawę, że radykalnym krytykom minister zdrowia Ewy Kopacz nie chodzi o egzorcyzm, tylko o ekskomunikę. Ale skoro i tak okazali już tyle miłosierdzia i nie domagają się np. spalenia minister Kopacz na stosie, to mogliby w swej wyrozumiałości pójść jeszcze krok dalej i dać pani minister szansę, a dopiero jak ten sprawdzony środek wychowawczy nie osiągnie skutku – ekskomunikować.

Wzywanie do ekskomuniki jest tego typu teatralnym apelem, do którego każdy katolik ma oczywiście prawo, tak samo jak np. każdy muzułmanin ma prawo domagać się, by jakiś mułła ogłosił fatwę przeciw tym, którzy odstąpili od islamu – i w zasadzie innym nic do tego. Każdy wyznawca ma prawo wzywać Kościół, którego jest członkiem, do ekskomunikowania kogokolwiek za cokolwiek, co mu się nie podoba.

Ale już publiczne nawoływanie do anarchii i bezprawia jest sprawą wszystkich: gdy nasi radykałowie dowodzą, że prawo ustanowione demokratycznie przez państwo nie liczy się, wtedy – gdy wchodzi w konflikt z ich interpretacją dogmatów religijnych – jest to tego typu nawoływanie do bezprawia, na które każdy, bez względu na przekonania religijne, powinien jakoś zareagować. A już zwłaszcza taka reakcja jest potrzebna, gdy próbuje się zastraszyć ministra czy innego urzędnika państwowego, który ma obowiązek, powtarzam obowiązek, a nie dyskrecjonalne uprawnienie, doprowadzić do realizacji uprawnień przysługujących obywatelom.

Jak napisał niedawno w „Gazecie Polskiej” Tomasz P. Terlikowski, „… nawet gdy pełni się funkcję urzędnika państwowego – działać trzeba w zgodzie z nauczaniem katolickim i sumieniem, a nie z suchymi zapisami prawa” (25 czerwca 2008, str. 29) – i tym zdaniem wpisał się w historyczny korowód wszelkich rewolucjonistów, moralnych czy jakichkolwiek innych, wyrażających pogardę dla „suchych zapisów prawa” i stawiających ponad te zapisy sumienie, nauczanie katolickie, rewolucyjną wolę mas, ludowe poczucie sprawiedliwości, intuicję moralną itp.

To, co wszakże wyróżnia Pana Terlikowskiego na tle innych krytyków „suchych zapisów prawa”, to fakt, że swe lekceważenie dla demokratycznie stanowionego prawa nie tylko chce wyrażać we własnym, prywatnym działaniu (co może robić na własny rachunek, ze wszystkimi konsekwencjami łamania prawa), ale także rekomenduje ministrowi jako właściwą maksymę działania urzędowego.

Nie jest bowiem tak, że minister może, ale nie musi, ułatwiać obywatelom realizację przysługujących im uprawnień, jeśli uprawnienia te leżą w sferze kompetencji ministra. Coś, co jest uprawnieniem obywatela, staje się obowiązkiem po stronie państwa. A czy w bulwersującej sprawie Agaty mieliśmy do czynienia z takim uprawnieniem? Niektórzy to negują.

Paweł Milcarek w „Rzeczpospolitej”: „Wbrew temu, co chcą nam wmówić działacze proaborcyjni, w Polsce nie ma (…) prawa do aborcji (obowiązująca ustawa jedynie nie przewiduje karalności aborcji w niektórych przypadkach…)”, 25 czerwca 2008 r. To jednak błędna interpretacja. Brak zakazu aborcji w tych kilku przypadkach określonych w ustawie (potwierdzony brakiem karalności), oznacza uprawnienie do jej dokonania w tych przypadkach: to, co nie jest zakazane w demokratycznym państwie, jest dozwolone, a to, co jest dozwolone, jest przedmiotem uprawnienia.

By postawić kropkę nad i: pani minister jest potępiana za to, że umożliwiła – co było jej prawnym obowiązkiem – realizację przez polską obywatelkę w swoim kraju uprawnienia leżącego w zakresie kompetencji służbowych pani minister. To poprzedzone było bezprecedensową nawet jak na nasz kraj kampanią szantażu, zastraszania i szczucia, zmierzającą do uniemożliwienia realizacji owego uprawnienia przez nieletnią osobę, które to uprawnienie na mocy prawa ponad wszelką wątpliwość jej przysługuje.Ludzie, mający normalnie pełne usta frazesów o wartościach rodzinnych, tym razem dążyli do rozbicia rodziny, próbując oddzielić córkę od matki starającej się mieć jakiś wpływ na to, co jej 14-letnie dziecko robi.

To, że pani minister Kopacz wcielała w życie prawo, a nie przekonania religijne pana redaktora Terlikowskiego, w każdym normalnym kraju uznane zostałoby za oczywistość: gdyby tego nie zrobiła, kwalifikowałaby się do natychmiastowego odwołania ze stanowiska. Jednak brutalność i bezwzględność ataku ze strony radykałów na wypełniającą swe obowiązki minister daje do myślenia.

Mamy oto bowiem wgląd zarówno w cele, jak i w metody nasilającej się rewolucji kulturalnej: już nie tylko argumentacja na rzecz zmiany prawa (co jest naturalnym uprawnieniem każdego obywatela), ale przymus psychiczny względem jednostek (tych najbardziej wątłych i bezbronnych jak owa 14-letnia Agata) i szantaż wobec urzędników państwowych, że nie powinni realizować prawa, któremu podlegają, ale które nie odpowiada ideałom religijnych fundamentalistów.

Dowiedzieliśmy się też ponad wszelką wątpliwość, jakie stawiają sobie oni cele. Dotychczas, gdy tylko ktoś ośmielił się postawić na porządku dziennym kwestię liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, rozlegał się potężny wrzask, że podważany jest kompromis, który podobno jest najlepszym stanowiskiem, jakie w ogóle ludzkość może w kwestii aborcji wypracować.

Dziś dowiadujemy się, ile ten kompromis jest wart: radykałowie jednoznacznie ogłaszają, że nie spoczną, dopóki każda zgwałcona czy ciężko chora kobieta nie będzie musiała urodzić. Na razie propagują szpitale i kliniki przyjazne dzieciom jeszcze niepoczętym, a zatem odmawiające przepisywania środków antykoncepcyjnych (taki pomysł wysunął red. Terlikowski w swoim blogu w Salonie24. pl).

A więc – najpierw uniemożliwić porządną edukację seksualną w szkołach (bo propaguje rozwiązłość) i dostęp do antykoncepcji (bo jest nieprzyjazna dzieciom, które mogłyby zostać poczęte), a potem zmuszać do urodzenia, bez względu na okoliczności.

Niestety, niektórzy księża używają jeszcze bardziej jątrzącego języka niż laiccy ekstremiści. W homilii wygłoszonej przez ks. Stanisława Małkowskiego podczas mszy pogrzebowej pewnego publicysty, a więc w okolicznościach nakazujących powagę i skupienie, przeczytać można: „Pani minister zdrowia (nomen omen) wraz z całym tłumem naganiaczy organizuje zabójstwo poczętego dziecka i moralne samobójstwo jego 14-letniej matki” („Nasza Polska”, 24 czerwca, str. 3).

Czy takim językiem powinien mówić duchowny? „Moralne samobójstwo”? Czy godzi się tak spisywać ma straty realną, żyjącą dziewczynę tylko dlatego, że nie spełniła moralnych oczekiwań księdza Makowskiego wynikających z jego interpretacji religijnych dogmatów, których przecież nie musi ona podzielać? Czy patrząc jej w oczy, ksiądz odważy się zakomunikować jej, że jest dla niego moralnym trupem?

Historia pokazuje, że odpowiednio zdeterminowana mniejszość może mocno zaskoczyć resztę społeczeństwa, mającą poglądy bardziej umiarkowane, lecz wyrażającą je mniej głośno – dlatego wybryków takich jak napaści na minister Kopacz nie można puszczać płazem i udawać, że to tylko ekscentryczne wymysły odosobnionych publicystów lub krewkich młodzieńców z „Frondy”. Poza wszystkim innym pani minister Ewie Kopacz tak całkowicie po ludzku należy się wsparcie i wyrazy solidarności. Co niniejszym czynię.

Autor jest profesorem prawa w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim we Florencji i profesorem Centrum Europejskiego UW

Anatomia manipulacji

10 czerwca 2008

Wanda Nowicka

Winnych jest wielu: Kościół, szkoła, sąd i szpital

25 czerwca 2008

Paweł Milcarek

Spełnił się najgorszy sen Agaty

25 czerwca 2008

Tytuł nie jest pomyłką: zdaję sobie sprawę, że radykalnym krytykom minister zdrowia Ewy Kopacz nie chodzi o egzorcyzm, tylko o ekskomunikę. Ale skoro i tak okazali już tyle miłosierdzia i nie domagają się np. spalenia minister Kopacz na stosie, to mogliby w swej wyrozumiałości pójść jeszcze krok dalej i dać pani minister szansę, a dopiero jak ten sprawdzony środek wychowawczy nie osiągnie skutku – ekskomunikować.

Wzywanie do ekskomuniki jest tego typu teatralnym apelem, do którego każdy katolik ma oczywiście prawo, tak samo jak np. każdy muzułmanin ma prawo domagać się, by jakiś mułła ogłosił fatwę przeciw tym, którzy odstąpili od islamu – i w zasadzie innym nic do tego. Każdy wyznawca ma prawo wzywać Kościół, którego jest członkiem, do ekskomunikowania kogokolwiek za cokolwiek, co mu się nie podoba.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Trzy wzory dla polskiej polityki imigracyjnej
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Donald Tusk nie spełnił swoich obietnic, ale to nie przekreśla zwycięstwa demokracji
Opinie polityczno - społeczne
Andrzej Czyżewski: Historiograficzny antyPiS nie istnieje. Historycy nie są aż tak naiwni
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Zostawić internet i jechać na wiec Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Witkowski: Edukacja się nie zmieni, jeśli nie zmienimy myślenia o edukacji