Dlaczego należy pozostać w Iraku

Z dużym rozczarowaniem obserwowałem, jak Platforma przyłączyła się do chóru nawołującego do wycofywania polskich oddziałów z Iraku, a premier Donald Tusk mówił o tym jako o jednym z głównych sukcesów swojego rządu – pisze europoseł

Publikacja: 18.07.2008 03:42

Red

Walka o prezydenturę Stanów Zjednoczonych Ameryki, czyli najważniejszą na świecie pozycję polityczną, wchodzi w decydującą fazę. Każde słowo będzie teraz analizowane i stać się może instrumentem zwycięstwa lub powodem porażki. Dlatego wszystkie publiczne wypowiedzi kandydatów, przygotowywane przez zastępy sztabowców, wynikają z precyzyjnie realizowanej strategii wyborczej.

Charakterystyczne więc, że John McCain w czasie jednego ze spotkań z wyborcami przedstawił pogląd śmiały i zrywający z dotychczasową rutyną rozmowy o jednej z najważniejszych dla Ameryki spraw – wojnie w Iraku. Na pytanie o wycofanie wojsk z Iraku odpowiedział, że nie termin jest ważny, a uniknięcie strat w armii. Innymi słowy Stany Zjednoczone mogą pozostawić swoje siły w Iraku bezterminowo, jeśli ryzyko strat zostanie zminimalizowane. Na podobnej zasadzie amerykańscy żołnierze stacjonują od wielu dekad m.in. w Japonii, Niemczech czy Korei, co w USA nie budzi przecież specjalnych kontrowersji, zapewne dlatego, że nie wiąże się z ofiarami.

Ta deklaracja ściągnęła na McCaina oskarżenia ze strony zwolenników natychmiastowego wycofania się z Iraku, ale, co ciekawe, reakcja Baracka Obamy była umiarkowana. Nie wiem, czy to wydarzenie zaciąży na wyniku wyborów, ale można sądzić, że po ich zakończeniu stanie się przyczynkiem do poważnej i już pozbawionej wyborczych emocji dyskusji.

W Polsce czas na taką dyskusję jest odpowiedni: z jednej strony mamy za sobą wybory, z drugiej nasz rząd – niestety – podjął już decyzję w sprawie wycofania polskich żołnierzy z Iraku. Tekst ten, celowo nieco prowokacyjny, ma być przyczynkiem do publicznej debaty w tej sprawie.Wyjść należy od zasadniczego pytania: po co w ogóle funkcjonuje taki – wydawałoby się – przeżytek jak wojska jednego kraju stacjonujące w innym. Dawniej sprawa była jasna, bo okupacja oznaczała podbicie, podporządkowanie, odebranie suwerenności, zabezpieczenie przed ewentualnym buntem. Po II wojnie nastąpiło w tej kwestii istotne przewartościowanie.

Kraje okupowane – takie jak Niemcy i Japonia – w których Amerykanie z powodzeniem zainstalowali ustrój demokratyczny, zaczęły działać samodzielnie i choć pozostają sojusznikami Stanów Zjednoczonych, nie można mówić, że utraciły na ich rzecz suwerenność. Obecność baz amerykańskich w tych krajach stała się czynnikiem stabilizującym i skutecznie przeciwdziałała potencjalnemu zagrożeniu z zewnątrz. Obecność amerykańskich wojsk w obcych krajach była także przypomnieniem ich społeczeństwom niedawnej przeszłości oraz przestrogą przed powrotem na drogę dyktatury.

Czy tą drogą powinniśmy pójść w przypadku Iraku? Historia daje aż nazbyt wiele podpowiedzi. Całkowita i upokarzająco pospieszna ewakuacja Amerykanów z Wietnamu nie przyniosła żadnej stabilizacji, a mimo zawartego pokoju, Wietnam Południowy szybko został najechany i zaanektowany przez komunistów.

Także przykład bałkański pokazuje, że tylko trwała obecność sił stabilizacyjnych przyniosła pokój i bezpieczeństwo. Praktyka dowodzi, że po pierwszym okresie konfliktów i sporów obecność obcych wojsk staje się niemalże naturalna i nie wywołuje u „okupowanego” poczucia upokorzenia, stając się także okazją zawierania dochodowych interesów.

Przy rozważaniu problemu Iraku o tych przykładach należy pamiętać i wyciągać z nich wnioski. Zasadnicze jest więc przyjęcie podstawowego założenia: Amerykanie powinni wycofać się z Iraku dopiero wtedy, kiedy uzyska się pewność, że po wycofaniu sytuacja w tym kraju się nie pogorszy.

Konsekwencją tego założenia jest odpowiedź na kilka dalszych pytań: czym grozi przedwczesne wycofanie wojsk z Iraku? Jak zapewnić stabilność irackiego rządu i przejmowanie przez niego rzeczywistej władzy? Jak ograniczyć do minimum straty w okresie przejściowym? Czy Stany Zjednoczone powinny i mogą zaangażować do działań w Iraku innych sojuszników, a może nawet całe NATO?

By odpowiedzieć na te pytania, należy porzucić jałowy już dziś spór o sensowność interwencji w Iraku, bo nie przybliża nas on do odpowiedzi ważnych obecnie i w przyszłości. Choć nie oznacza to porzucenia analizy błędów, z których warto wyciągnąć wnioski.

Przeanalizujmy możliwe negatywne scenariusze w przypadku przedwczesnego wycofania wojsk amerykańskich. Najbardziej realistyczny to groźba wojny domowej i totalnej anarchizacji kraju. Na podziały szyicko-sunnickie nałożyć się może separatyzm kurdyjski, doprowadzając do rozpadu państwa. Wojna domowa i podział Iraku to rozlanie się konfliktu na cały region. Interwencje, jawne lub ukryte, Iranu czy Turcji mogą prowadzić do trudnych do kontrolowania skutków. W takim przypadku społeczność międzynarodowa ze swoimi siłami stabilizacyjnymi musiałaby wrócić do Iraku pospiesznie i w znacznie już gorszych warunkach, bo rejon Zatoki Perskiej jest dla wszystkich, nie tylko dla Amerykanów, zbyt ważny, by tratować go tak lekceważąco jak Darfur czy Somalię.

Scenariusz drugi to tzw. afganizacja kraju. Rząd centralny kontroluje tylko małą część terytorium, a reszta pozostaje w rękach lokalnych warlordów. Nie oznacza to otwartej wojny na wielką skalę, ale ustawicznie toczą się lokalne walki i podjazdowe wojenki. Kraj staje się wylęgarnią terroryzmu i przestępczości. Obumiera legalna gospodarka, a dla sfinansowania walk poszczególni watażkowie sięgają, jak w Afganistanie, po uprawę narkotyków i przemyt na wielką skalę.

Scenariusz trzeci to przejęcie władzy przez ekstremistów islamskich. Może to doraźnie uspokoić sytuację, jak pokazały przykłady Afganistanu czy Somalii, ale władza dostałaby się w ręce grup otwarcie wrogich światu zachodniemu i jawnie popierających terroryzm. „Zdrajcy”, czyli nasi sojusznicy, tak jak choćby w Wietnamie, byliby represjonowani, a tysiące, może setki tysięcy przypłaciłyby to życiem. Lekcji instytucjonalnego popierania terroryzmu, takich jak w przypadku Libii czy Iranu, przeszliśmy wiele i ze zbyt krwawymi konsekwencjami.

Oczywiście są możliwe warianty pośrednie, ale każdy z perspektywy demokracji zachodnich wydaje się fatalny i – dodajmy – znacznie gorszy niż dzisiejsza, nie najlepsza przecież sytuacja. Nie muszę dodawać, że każdy z tych scenariuszy zakłada katastrofę humanitarną i wielokrotnie większe niż obecnie straty w ludziach. Oznacza upadek irackiej gospodarki i eksportu ropy, a także czyni wielce prawdopodobnym powrót wojsk zachodniej koalicji do Iraku, ale w trudniejszej sytuacji, choćby dlatego, że strony konfliktu okres nieobecności wojsk okupacyjnych wykorzystają na masowe zbrojenia.

Głosy zachęcające do bezwarunkowego wycofania się są zachętą dla terrorystów i przeciwników obecnych władz w Bagdadzie. Zwolennicy takiego sposobu myślenia mówią: „Amerykanie nie są popularni, wielu ludzi zginęło, sytuacja jest gorsza niż za Saddama. Trzeba się z Iraku wycofać, to sytuacja się uspokoi i unormuje”. Nic bardziej błędnego.

Nadzieja, że zapowiedź wycofania zadziała jak pistolet przystawiony do głowy lokalnych liderów, zmuszając ich do pogodzenia się i współpracy, jest naiwna. Tylko zewnętrzny, choćby nawet znienawidzony rozjemca może zapewnić względną stabilizację i równowagę.

Ciągłe rozważania na temat prawdopodobnych dat wycofania wojsk amerykańskich dla zwykłych Irakijczyków są sygnałem, że obecny ład nie jest wieczny, ale i że jego dni są policzone. Dla terrorystów zaś to dowód, że ich strategia się sprawdza. Im większy wywołują zamęt, im więcej ofiar i zamachów, tym szeregi zwolenników szybkiego wycofania się rosną. Wniosek jest prosty – wystarczy nasilić ataki, a przeciwnik pęknie.

Doświadczenia historyczne pozwalają zaś precyzyjnie przewidzieć los tych, którzy nam w Iraku zaufali i współpracowali z wojskami koalicji antyterrorystycznej. Dlatego ze względu na elementarną lojalność, ale także na nasze żywotne interesy, nie wolno do takiej sytuacji dopuścić. I, choć pogląd ten jest na razie mało popularny, należy otwarcie i jednoznacznie zadeklarować długoterminowe pozostanie wojsk koalicji zachodniej w Iraku i Afganistanie.

Czy w przypadku Iraku istnieje w ogóle scenariusz pozytywny? Nie mam co do tego wątpliwości. Co więcej, takie plany Amerykanie już zaprezentowali. Zakładają one, że nad Tygrysem i Eufratem powstanie – tak jak swego czasu w Niemczech czy Japonii – inkubator demokracji, stabilności i wolnego rynku. Ten mały plan Marshalla opiera się jednak na jednym podstawowym założeniu – że wojska USA zostaną w Iraku na wiele lat. Docelowo Amerykanie utrzymywaliby tam jedynie niewielkie siły stabilizacyjne.

Ważne pytanie dotyczy samotnej obecności Ameryki w Iraku. Z grona wiernych sojuszników, takich jak Polska, zostały resztki. Obecność wojsk sojuszniczych, wprawdzie militarnie bez znaczenia, była jednak symbolicznie i politycznie ważna. Bez wątpienia najbardziej efektywna byłaby operacja stabilizacyjna prowadzona w Iraku przez cały pakt północnoatlantycki. Musiałoby się to jednak wiązać z wyciągnięciem odpowiednich wniosków z lekcji afgańskiej, gdzie wzajemna współpraca żołnierzy NATO pochodzących z różnych państw członkowskich pozostawia wiele do życzenia. Na razie jednak, przede wszystkim z przyczyn politycznych, scenariusz zaangażowania w Iraku NATO jako całości wydaje się być mało realny.

Pozostaje więc dylemat czy Stany Zjednoczone pozostaną w Iraku samodzielnie, z niewielką pomocą przyjaciół, czy też wyjdą bez względu na skutki. Pozostanie oznaczać będzie dalsze straty, ale – jak starałem się pokazać – i tak nieporównanie mniejsze niż w przypadku realizacji nakreślonych scenariuszy.

Wydarcie terrorystom perspektywy szybkiego osiągnięcia celu jest podstawowym zadaniem i fundamentem budowania silnych i demokratycznych władz w tych dwóch państwach. Najważniejszy jest jasny, wiarygodny przekaz do Afgańczyków i Irakijczyków, że powolnie tworzony ład demokratyczny ma trwałą i bezpieczną perspektywę.

Z doświadczenia wiemy, że przy okazji wielkich zmian historycznych ludzie często myślą nie w kategoriach własnego życia, ale losu dzieci i wnuków. Dlatego nawet odległa perspektywa pokoju, bezpieczeństwa i dobrobytu, czyli normalności, jest podstawą walki o dusze w Iraku. Ugruntowanie takiej perspektywy powinno być jednak związane z twardymi warunkami dla elit politycznych Iraku. Powinny one zawierać ważne dla nas kwestie, takie jak obrona praw człowieka, gospodarka wolnorynkowa i integralność terytorialna kraju.

Jasne postawienie sprawy, że wojska koalicji pozostaną i że dla demokratycznego Iraku nie ma alternatywy, będzie znacznie skuteczniejsze niż nieustanne rozważania terminu zakończenia misji. Jak w tym kontekście ocenić można stanowisko polskiego rządu?

Z dużym rozczarowaniem obserwowałem jak Platforma Obywatelska przyłączyła się do chóru nawołującego do wycofywania polskich oddziałów z Iraku, a premier Donald Tusk mówił o tym jak o jednym z głównych sukcesów swojego rządu. Nie ma wątpliwości, że decyzja polskiego rządu nie jest podyktowana naszymi interesami, ale raczej wynikami sondaży opinii publicznej. Mam świadomość, że polskie zaangażowanie jest symboliczne i nie wpływa na losy misji w Iraku. Trudno jednak pogodzić się z tym, że nawet tak strategiczne i kluczowe dla Polski decyzje padają ofiarą polityki sondażowej. To już jednak temat na zupełnie inną dyskusję.

Autor, w latach 1999 – 2002 prezydent Warszawy, był działaczem KLD, Unii Wolności oraz Platformy Obywatelskiej, z której list został wybrany do Parlamentu Europejskiego. W 2006 roku został z PO wykluczony

Walka o prezydenturę Stanów Zjednoczonych Ameryki, czyli najważniejszą na świecie pozycję polityczną, wchodzi w decydującą fazę. Każde słowo będzie teraz analizowane i stać się może instrumentem zwycięstwa lub powodem porażki. Dlatego wszystkie publiczne wypowiedzi kandydatów, przygotowywane przez zastępy sztabowców, wynikają z precyzyjnie realizowanej strategii wyborczej.

Charakterystyczne więc, że John McCain w czasie jednego ze spotkań z wyborcami przedstawił pogląd śmiały i zrywający z dotychczasową rutyną rozmowy o jednej z najważniejszych dla Ameryki spraw – wojnie w Iraku. Na pytanie o wycofanie wojsk z Iraku odpowiedział, że nie termin jest ważny, a uniknięcie strat w armii. Innymi słowy Stany Zjednoczone mogą pozostawić swoje siły w Iraku bezterminowo, jeśli ryzyko strat zostanie zminimalizowane. Na podobnej zasadzie amerykańscy żołnierze stacjonują od wielu dekad m.in. w Japonii, Niemczech czy Korei, co w USA nie budzi przecież specjalnych kontrowersji, zapewne dlatego, że nie wiąże się z ofiarami.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kozubal: Dlaczego trzeba bić na alarm
Opinie polityczno - społeczne
Jan Nowina-Witkowski: Reset sceny politycznej po upadku PiS to szansa dla polskiej prawicy
Opinie polityczno - społeczne
Jan Skoumal: Sezon na Polę Matysiak w sejmowym lesie
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Debata wiceprezydencka w USA daje nadzieję na powrót dobrych obyczajów politycznych
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Dlaczego Polska nie chce ekshumacji na Wołyniu?