Uprawianie polityki coraz bardziej przypomina redagowanie tabloidu – zarządzanie emocjami czytelników, rozbudzanie ich ciekawymi historiami i kierowanie w stronę pożądaną, zaplanowaną przez wydawcę. Reguły są jasne: czytelnik tabloidu musi powracać każdego dnia do swego tytułu, musi czuć głód – nie tyle nowych informacji, co wciąż silniejszych emocji. Także głód identyfikacji.
Wydając złotówkę czy 80 groszy na swój ulubiony tytuł, czuje, że ktoś mówi jego językiem, walczy o jego zwykłe sprawy, że ktoś jest z nim. I czytelnik jest mu za to wdzięczny. Wróci do niego i znów kupi, i namówi znajomych, żeby też kupili. I żeby też głosowali. Na partię, która wreszcie nie poucza, nie chce go zmieniać i ulepszać, ale akceptuje takim, jaki jest, posługuje się jego językiem, jest blisko jego spraw, ba – żyje jego życiem.
Klapsy (czy ktoś jeszcze o tym pamięta?) to temat na fantastyczną debatę. Temat zrozumiały dla wszystkich, budzący emocje, niewielu nie ma w tej kwestii zdania. Sygnał do bitwy, umiejętnie wygenerowany przez świat polityki, daje którekolwiek z mediów. W walce o czytelnika i widza wszystkie kierują się podobnymi zasadami: zdobyć swój temat i jak najdłużej go przytrzymać. Po dwóch stronach – i to bardzo ważny warunek – dwie grupy mniej więcej równe liczebnie. Z jednej strony pola bitwy gromadzą się pod hasłami skutecznego wychowania „konserwatyści i zamordyści”, z drugiej: „libertyni i lewacy” – obrońcy praw jednostki.
Trąby grają, rozpoczyna się bitwa, inne tematy znikają. Prezydent i szef jego kancelarii, małżonka prezydenta, premier i poszczególni ministrowie po kolei odpytywani są z tego, czy biją dzieci. Piosenkarze i aktorzy mogą w tym czasie zareklamować swą nową płytę i nowy teatralny spektakl pod warunkiem, że opowiedzą, jak biją albo czemu nie. Ba, kierowca rajdowy, zamiast skupić się na regulowaniu swego bolidu, odpowiada na pytanie: „Gdyby pan miał dzieci, to by je pan bił?”.
Na scenę rytualnej telewizyjnej kotłowaniny powracają jej mistrzowie. Minister od zapobiegania korupcji, która jak ognia unika pytania o realne efekty opłacanej przez podatników pracy, przyznaje, że raz uderzyła, ale jej wstyd. Minister obrony narodowej – ten od ciągłych tłumaczeń przed premierem, dlaczego musimy zrobić jeszcze jeden pobór, mimo że miała być armia zawodowa – podgrzewa temperaturę debaty: tego, kto uderzy dziecko, powinno się pozbawiać raz na zawsze pełni praw obywatelskich (im dłużej toczy się debata o klapsa, tym dłużej nikt nie pyta premiera o pobór, i tym dłużej on ma też spokój).