Polityka słodkich kłamstw

Premier Tusk, podobnie jak inni politycy świata zachodniego, zrozumiał, że dziś w polityce kluczowa jest rola psychoterapii, bo tego oczekują wyborcy – pisze publicysta Jarosław Makowski

Aktualizacja: 13.10.2008 08:30 Publikacja: 13.10.2008 01:17

Polityka słodkich kłamstw

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Blady strach, jaki wywołała zapaść amerykańskiego systemu bankowego, padł nie tylko na Stany Zjednoczone. Także Europa zaczyna odczuwać konsekwencje amerykańskich zawirowań. Oczywiste jest, że w globalnym świecie, który przypomina naczynia połączone, gdy Ameryka kichnie, reszta świata może się spodziewać kataru.

Czy jednak dziś naszym największym zmartwieniem powinny być stan globalnych finansów i kondycja kapitalizmu?

Na pierwszy rzut oka nie ma co do tego wątpliwości. Widzimy, jak w pył obracają się fundamenty gospodarcze supermocarstwa. Jeśli pada „Rzym XXI wieku”, to kryzys może dopaść każde państwo. Zarazem obserwujemy, jak bardzo amerykański rząd i tamtejsze elity polityczne są na ten kryzys nieprzygotowane.

[srodtytul]Logika optymizmu [/srodtytul]

Sęk w tym, że uwaga, jaką poświęcamy kryzysowi finansowemu, przysłania polityczne i społeczne powody, dla których coraz więcej krajów dobija do gospodarczej ściany. Kluczowe pytanie brzmi zatem: jak amerykańscy politycy w ogóle do owej katastrofy ekonomicznej mogli dopuścić? Jak sztaby doradców i ekonomistów mogły nie przewidzieć tak potężnego tąpnięcia? Innymi słowy: jaka jest rzeczywista natura kryzysów, na które nie jest przygotowany ani świat politycznych elit, ani tym bardziej zwykli obywatele?

Amerykanie to społeczeństwo, które jak diabeł święconej wody unika złych wiadomości. Optymizm wobec świata i samych siebie wysysają z mlekiem matki i eksportują go dalej, czyniąc z niego znak firmowy amerykańskości. „Jeśli popadniemy w opresje, to i tak wyjdziemy z nich obroną ręką” – brzmi amerykańskie credo. Podług tej logiki funkcjonuje także amerykańska polityka. „Wygramy wojnę w Iraku” – zapewniają rządzący neokonserwatyści. „Wcześniej czy później, żywego lub martwego, dopadniemy Osamę” – powtarza do znudzenia prezydent George W. Bush. „Fundamenty naszej gospodarki są zdrowe” – krzyczał jeszcze dzień przed upadkiem banku Lehman Brathers kandydat republikanów na prezydenta John McCain.

A przecież wiemy, że Ameryka irackiej wojny nie wygrywa, nie mówiąc już o Afganistanie, który traci z każdym dniem. Osama bin Laden wciąż gra na nosie amerykańskim służbom wywiadowczym, ukrywając się gdzieś w górach na granicy pakistańsko-afgańskiej. I wreszcie nie da się już obronić tezy, że fundamenty amerykańskiej gospodarki są zdrowe, choć jeszcze trzy tygodnie temu żaden senator obu partii nie ważyłby się powiedzieć, że Ameryce grozi zapaść finansowa.

Dlaczego więc politycy, co doskonale pokazuje przykład amerykański, ale obowiązuje on także w innych zachodnich demokracjach, wolą głosić słodkie kłamstwa niż gorzkie prawdy?

Amerykański polityk, choćby przywołany tu już McCain, gdyby powiedział w trakcie kampanii, że jego kraj stoi na skraju przepaści finansowej, mógłby niemal z dnia na dzień pożegnać się z marzeniami o Białym Domu.

[srodtytul]Nikt nie chce słuchać prawdy[/srodtytul]

Czy zatem polityk musi uciekać się do słodkich kłamstw, jeśli myśli o wygraniu wyborów czy reelekcji? Paradoksalnie w świecie, który najeżony jest ryzykiem i w którym łatwo o kraksę (jak ta, którą przeżywa obecnie Ameryka), rośnie zapotrzebowanie na optymizm. Obywatele potrzebują nadziei i wsparcia, jak człowiek potrzebuje wody, by żyć.

To także źródło sukcesu demokraty Baracka Obamy, który z nadziei uczynił leitmotiv swojej kampanii. Choć w przypadku Obamy nie tyle jest to nadzieja mówiąca: jutro wszystko będzie lepiej, ale raczej nadzieja, która ma pchnąć amerykański naród do tego, by odstawił na boczny tor katastrofalną politykę republikanów.

Ale czy politycy, kłamiąc w żywe oczy, rzeczywiście ukrywają przed obywatelami prawdy, o które ci się dobijają? Sęk w tym, że obywatele nie oczekują od polityka tego, aby mówił im prawdę, tym bardziej gorzką. Nie chcą słyszeć, że na przykład musimy zacisnąć pasa, mniej wydawać, ograniczać konsumpcję, dbać o środowisko, inwestować w edukację i nowe źródła energii itd.

Obywatele demokratycznych państw oczekują od swoich przywódców, by ich pocieszali i zapewniali, że wszystko jest pod kontrolą, że możemy więcej wydawać, że będziemy żyć dłużej i wygodniej, że emerytury będą wyższe, byśmy mogli zwiedzać świat. Ba, ludzie chcą słyszeć, że wszystko będzie dobrze, że – jeśli nawet pojawią się trudności – to ich nie odczują na własnej skórze, gdyż państwo i rząd się z nimi błyskawicznie upora.

Co wieczór obywatele zasiadają więc przed telewizorem, by niczym pacjenci gabinetów psychoterapeutycznych słuchać zapewnień swych liderów, że kraj się rozwija. Tak oto zawiązuje się między politykami i ich wyborcami-obywatelami rodzaj porozumienia, który w konsekwencji prowadzi do zakłamywania rzeczywistości, uciekania od prawdy, co w ostatecznym rachunku musi prowadzić do kryzysów – politycznych, społecznych, gospodarczych. Oto polityczno-społeczny mechanizm, który stoi u podstaw zapaści finansowej Ameryki.

[srodtytul]Słodki sen trwa[/srodtytul]

Co więcej, kiedy brutalne fakty ujrzały wreszcie światło dzienne, demokracja pozorów, do której zdążyliśmy przywyknąć, dalej funkcjonuje. Jak zareagowała Ameryka na finansowy krach?

Przede wszystkim politycy nie tyle biją się we własne piersi i chcą brać odpowiedzialności za wcześniejsze zaniedbania, ile wchodzą w rolę jedynych „zbawicieli”. Obserwujemy więc akty strzeliste McCaina, który zawiesza kampanię, aby w pocie czoła pracować nad planem ratunkowym, mającym ocalić Amerykę i jej obywateli przed zagładą. Prezydent Bush ucieka się do miękkiego szantażu i grozi, że jeśli Ameryka odrzuci jego działania, USA pogrążą się w trwałej recesji.

A przerażeni obywatele, których domowe budżety i życiowe oszczędności obracają się w pył, nie mają innego wyjścia, jak po raz kolejny zaufać politycznym elitom. Raz jeszcze zaakceptować decyzje neokonserwatywnej administracji, która była głucha na jakiekolwiek znaki ostrzegawcze nadciągającej katastrofy. Tak więc po wielkim wstrząsie, który miał przebudzić Amerykę z błogiego snu, szybko wrócił status quo.

[srodtytul]Premier Tusk też śpi[/srodtytul]

Jaką nauczkę Polska powinna wyciągnąć z amerykańskiej lekcji? Naiwna jest nadzieja tych, którzy sądzą, że amerykański kryzys nie odbije się na europejskich gospodarkach. Przykład Irlandii jest zapowiedzią stagnacji. To pierwszy kraj w strefie euro, w którym przez dwa kwartały z rzędu odnotowano ujemny wzrost PKB. Na progu recesji stoją Hiszpania, Włochy, Niemcy i Francja. A to oznacza, że recesja wielkimi krokami zbliża się także do Polski.

Cóż jednak robi rząd Donalda Tuska, by jej zapobiec? Tego nie wiem. A więc można podejrzewać, że niewiele. Za to premier i jego ludzie – z ministrem finansów na czele – nie ustają w zapewnieniach, że nasz system finansowy jest stabilny. Gospodarka ma zdrowe fundamenty. Czyż fraza ta nie brzmi znajomo?

Ale premier Tusk, podobnie jak politycy świata zachodniego, doskonale zrozumiał, że dziś w polityce kluczowa jest rola psychoterapii. Dlatego ostatnio z jednej strony, niczym surowy ojciec, który dowiedział się o grzeszkach swoich dzieci, zademonstrował oburzenie i srogość, proponując „kastrację pedofilów”, z drugiej, niczym dobry gospodarz, chce wprowadzić Polskę do strefy euro już w 2011 roku, dając jasno do zrozumienia, że kondycja polskiej gospodarki znajduje się w wyśmienitej kondycji. Przekaz, jaki nam daje rząd, jest prosty: Spokojnie, czuwamy nad wszystkim, bawcie się.

W wystąpieniach premiera próżno szukać czarnych scenariuszy. W oczy bije za to nienaturalny optymizm: „Polska jest odporna w dużym stopniu na krytyczne zjawiska – mówi premier – jakie obserwujemy w USA i dużej części UE”. Próżno szukać oświadczeń, że właśnie teraz jest ostatni dzwonek, byśmy zacisnęli pasa i zaczęli się przygotowywać na kryzys. Rząd Tuska zapewnia, że będzie nam się żyło lepiej.

Sęk w tym, że ślepy optymizm Platformy jest groźny dla kraju. Realny opis polskiej rzeczywistości, który opierałby się na rzetelnych przesłankach, kłóciłby się jednak z wizją „demokracji psychoterapeutycznej”, którą dziś w pocie czoła praktykujemy. Celem takiej demokracji staje się przecież nierządzenie w imię pielęgnowania społecznego zadowolenia, spokoju i dobrego samopoczucia. Cóż jednak złego w demokracji uśmiechów, optymizmu i nadziei – zapytacie państwo?

[srodtytul]Gra pozorów[/srodtytul]

Jasne, że demokracja, by się mogła rozwijać, potrzebuje optymizmu i zaufania. Rządu do obywateli i obywateli do rządu. Kłopot w tym, że dziś optymizm coraz częściej przeradza się w słodkie kłamstwa, a zaufanie – w seans psychoterapeutyczny. Z drugiej strony jednak obywatele też nie są bez winny. Jak ognia unikają polityków, którzy prosto w oczy mówiliby im prawdę o stanie gospodarki, finansów, zagrożeniach energetycznych czy ekologicznych.

W Polsce na klęskę skazana jest więc partia, która głosiłaby program zaciskania pasa czy zmniejszenia konsumpcji. Jasne, że PiS krzyczy dziś, iż kryzys finansowy stoi u bram, a prezydent chce zwoływać Radę Gabinetową. Tyle że kiedy rządził Jarosław Kaczyński, nieustannie słyszeliśmy zapewnienia, że Polska gospodarka ma się świetnie i że nic jej nie zagraża. Dlatego obecne jeremiady polityków PiS należy czytać jako czysto polityczną grę o władzę – w dobie demokracji psychoterapeutycznej zupełnie nieskuteczną – niż przejaw autentycznej troski o kondycję państwa.

Tak czy inaczej amerykański kryzys finansowy jasno pokazuje, że – kiedy demokracja zarówno przez polityków, jak i obywateli jest traktowana jako gra pozorów – wcześniej czy później musi się to skończyć katastrofą. Czy rząd Tuska nie igra więc z ogniem?

[wyimek]Obywatele demokratycznych państw oczekują od swoich przywódców, by ich pocieszali i zapewniali, że wszystko jest pod kontrolą; że możemy więcej wydawać, że będziemy żyć dłużej i wygodniej[/wyimek]

[i]Autor jest publicystą i filozofem[/i]

Blady strach, jaki wywołała zapaść amerykańskiego systemu bankowego, padł nie tylko na Stany Zjednoczone. Także Europa zaczyna odczuwać konsekwencje amerykańskich zawirowań. Oczywiste jest, że w globalnym świecie, który przypomina naczynia połączone, gdy Ameryka kichnie, reszta świata może się spodziewać kataru.

Czy jednak dziś naszym największym zmartwieniem powinny być stan globalnych finansów i kondycja kapitalizmu?

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?