Ustrój doskonale niesprawiedliwy

Na naszych oczach wraz z kryzysem rodzi się system, o którym neoliberałowie tak naprawdę zawsze marzyli. System, w którym znika jakakolwiek odpowiedzialność za podejmowane decyzje – pisze publicysta Jarosław Makowski.

Aktualizacja: 30.01.2009 07:09 Publikacja: 29.01.2009 23:54

Jarosław Makowski

Jarosław Makowski

Foto: Rzeczpospolita

Rodzimym zwolennikom neoliberalnej ideologii w wyniku światowego kryzysu gospodarczego i finansowego widmo klęski zajrzało w oczy. O poczuciu nadciągającej klęski świadczyć może pospolite ruszenie, jakie obserwowaliśmy na łamach naszych gazet.

Duchowi synowie „chłopców z Chicago” chwycili za długopisy, a raczej za klawiatury, by dać odpór ofensywie lewicowych oszołomów. Poczucia, że walczą w słusznej sprawie, jaką jest obrona neoliberalnej ideologii, nie zachwiała nawet „mea culpa” ich największego żyjącego guru – Alana Greenspana, byłego szefa Fedu, który przyznał przed Kongresem, że jego wiara w wolny rynek okazała się naiwna, a działania błędne.

[srodtytul]W obronie chciwości[/srodtytul]

Jednak dla neoliberalnych fundamentalistów przyznanie się Greenspana do zaniedbań i naiwnej wiary w moc rynku to bardziej przejaw jego słabości wynikającej z wieku niż trzeźwy osąd wcześniej podejmowanych przez niego decyzji, które doprowadziły supermocarstwo na skraj finansowego bankructwa. Czytaliśmy więc sążniste analizy w obronie chciwości, której zawdzięczamy nasz dobrobyt.

[wyimek]Politykom sen z powiek spędza już nie to, jak zagwarantować ludziom miejsca pracy, ale to, jak ułatwić im zaciąganie kolejnych kredytów[/wyimek]

Przekonywano nas, zgodnie z logiką, że najlepszą obroną jest atak, iż to nie tyle zderegulowany kapitalizm jest odpowiedzialny za globalny krach finansowy, ile socjalizm, który – o czym każde dziecko przecież wie – panoszy się wciąż na Wall Street. I w końcu wyznawcy religii zwanej neoliberalizmem widząc, że jednak tracą grunt pod nogami, uciekli się do sprawdzonej metody zastraszania biednych ludzi. Skoro rzeczywistość działa na naszą niekorzyść, pomyśleli, to spróbujmy przestraszyć obywateli tak, by raz jeszcze uznali nas za swoich zbawicieli.

Kto zatem zagraża nam wszystkim – od menedżera korporacji poczynając, a na szeregowym pracowniku kończąc? Otóż, jeśli odrzucimy kapitalizm, to do naszych drzwi już puka socjalizm, który odbierze nam to wszystko, co dziś tak bardzo kochamy, a za co powinniśmy – gdy taki moment nadejdzie, a dziś taka chwila właśnie nadeszła – oddać życie. Bohaterscy zwolennicy neoliberalnej ideologii nie wahają się więc zakrzyknąć: albo kapitalizm, albo śmierć.

Na pierwszy rzut oka – mimo rozpaczliwej apologii neoliberalnych wyznawców – można odnieść wrażenie, że globalny kapitalizm, który uwolnił się z wszelakich spowijających go pęt i regulacji, poniósł w końcu za swą pychę zasłużoną karę. Nie ma dziś ani poważnego polityka, ani tym bardziej ekonomisty, który nie wieszałby psów na radykalnie wyemancypowanym rynku. Co więcej, wszyscy są też zgodni, że i rynki, i banki należy poddać ścisłej kontroli, a w skrajnych przypadkach nawet je znacjonalizować. Można rzec: uczymy się w końcu na własnych błędach.

[srodtytul]Rekiny łapią oddech[/srodtytul]

Jednak pod tą retoryczną zasłoną dymną obserwujemy zgoła coś przeciwnego: obecny kryzys finansowy nie tylko że nie grzebie neoliberalnych dogmatów i kapitalistycznej, dzikiej praktyki, ale także sprawia, że przepoczwarza się on w coś dużo gorszego – w, nazwijmy go tu roboczo, postkapitalizm. Przedrostek „post” w słowie „postkapitalizm” nie mówi jednak o zwykłym następstwie czasowym; skończył się kapitalizm zderegulowany, a teraz nałożymy mu kaganiec regulacji, który uchroni nas przed spekulacjami i przyszłymi kryzysami. „Post” zapowiada, że do lamusa zostają odesłane pewne fundamenty dotychczasowego myślenia i działania związane z klasycznym kapitalizmem: odpowiedzialność, umiar, oszczędność, ponoszenie konsekwencji za złe inwestycje...

Na naszych oczach rodzi się system, o którym neoliberałowie tak naprawdę zawsze marzyli, ba, śnili o nim po nocach – system, w którym znika jakakolwiek odpowiedzialność za podejmowane decyzje. To niemożliwe? A więc podaję kilka nowych przykazań postkapitalizmu bijących po oczach zwykłego zjadacza chleba, jakie zrodziły się w wyniku obecnego kryzysu przede wszystkim w Ameryce (co nie nie znaczy, że ominą Europę).

We wrześniu 2008 roku pada bank Lehman Brothers. To sprawia, że także inne instytucje finansowe, które brały udział w nakręcaniu nieruchomościowej bańki spekulacyjnej, przyznają się do kłopotów. „Jesteśmy na skraju bankructwa” – oświadczają szefowie banków specjalizujących się w kredytach hipotecznych. Wall Street ogarnia szok, Waszyngton panika.

Jednak rekiny finansjery po chwilowej utracie oddechu szybko dochodzą do siebie. Kryzys nie taki straszny, jak go malują. Przede wszystkim jeśli jest się szefem upadającego banku. Prezesi za to, że konsekwentnie doprowadzali swoje firmy do katastrofy finansowej, a tysiące ludzi w ich wyniku wylądowało na bruku, nie idą do więzienia, tylko – niejako w nagrodę – dostają niebotyczne odprawy. Symbolem tej praktyki jest były szef Lehman Brothers Richard Fuld Jr. Tylko w 2007 r. zarobił 34 mln dol. Pierwsze przykazanie postkapitalistycznego świata może więc brzmieć: „Jeśli jako szef banku doprowadzisz go do upadłości, nie martw się –nie tylko nie spotka cię za to kara, ale nawet dostaniesz odprawę liczoną w milionach dolarów”.

[srodtytul]Prośba na kolanach[/srodtytul]

W tym samym czasie, kiedy menedżerowie bankowych bankrutów odbierają wysokie odprawy, amerykański rząd w pocie czoła przygotowuje wielki plan ratunkowy dla całego sektora finansowego. Jego autorem jest sekretarz skarbu USA Henry Paulson, którego „genialny” pomysł polegał na tym, że przeznaczył on 700 bilionów dolarów publicznych pieniędzy na ratowanie walącego się jak domek z kart systemu finansowego. Proste? Jasne. Taki plan bez trudu wymyśliłoby dziecko.

A to podpowiada, że nie chodziło tu o żadną naprawczą strategię systemu finansowego, ale o polityczną decyzję zatwierdzającą przelanie publicznych pieniędzy na ratowanie prywatnego biznesu. Paulsonowi do tego stopnia zależało na przeznaczeniu tych miliardów dolarów dla facetów w białych kołnierzykach, że – jak donosiły media – upokorzył się, klękając i błagając Nancy Pelosi, przewodniczącą demokratów w Izbie Reprezentantów, o pomoc w przyjęciu jego rozwiązań. Czegóż się nie robi dla kolegów z Wall Street, prawda?

Rozwiązanie, jakie przeforsowała administracja Busha, jak ulał pasuje do zasady moral hazard. Jest to reguła, która mówi, że ktoś, kto jest chroniony przed ryzykiem krachu, może być mniej ostrożny w inwestowaniu niż ten, kto będzie musiał ponieść konsekwencje swoich inwestycji. Klasyczny kapitalizm miał to do siebie, że inwestując w trefne przedsięwzięcia, mogłeś na nich albo wygrać, albo przegrać.

W postkapitalistycznym świecie wychodzi na to, że możesz tylko wygrać. Drugie przykazanie więc brzmi: „Jeśli nawet źle zainwestujesz pieniądze, to nie możesz przegrać, gdyż ostatecznie rząd przyjdzie ci z pomocą”. Oczywiście, dodajemy, jeżeli pieniądze źle zainwestował bank lub wielka instytucja finansowa, a nie zwykły Kowalski.

To nie koniec paradoksów świata postkapitalistycznego. Kiedy mieliśmy do czynienia z koniunkturą, a prywatne banki i instytucje finansowe nabijały dolarami kieszenie swoich szefów i kadry menedżerskiej, to unikały państwa, jak diabeł święconej wody. Ba, państwo i tworzone przez nie regulacje stanowiły przeszkodę w rozwoju i pomnażaniu dobrobytu – przekonywali menedżerowie wielkich banków, uśmiechając się do nas życzliwie z okładki takich pism, jak choćby „Forbes”.

Kiedy jednak rekiny z Wall Street popadły w tarapaty, bez żadnego wstydu zaczęły zerkać w stronę państwa i dybać na pieniądze podatników. Dodajmy: pieniądze, które powinny być przeznaczone na publiczne szkoły, drogi czy publiczny transport. Trzecie przykazanie postkapitalistycznej ery sprowadza się więc do zasady: „Prywatyzuj zyski i upaństwawiaj straty”.

Mało tego, na chłopski rozum biorąc, jest tak, że jeśli z publicznych pieniędzy wspierane są prywatne banki, to podatnicy mają prawo wiedzieć, jak owe pieniądze przez banki są wydawane. Po prawie trzech miesiącach, czyli od 3 października, kiedy plan Paulsona został przyjęty, agencja Associated Press zapytała 21 banków, co zrobiły z rządową pomocą.

Co się okazało? Żaden z zapytanych zarządców banków nie był w stanie powiedzieć, na co przeznaczył rządowe pieniądze. Jedni zasłaniali się tajemnicą, drudzy mówili, że pieniądze pomogły im wzmocnić „zestawienia bilansowe” (cokolwiek ten bełkot oznacza) oraz pomogły w udzielaniu kredytów, które zmniejszą skutki kryzysu (to komunikat Citigroup). Jeszcze inni bez ogródek przyznają, że dokładnie nie wiedzą, co się stało z kasą podatników: „trochę pożyczyliśmy, trochę nie, w zasadzie nie księgowaliśmy tych kwot” (zdradza przedstawiciel JP Morgan).

[srodtytul]Niech żyje postkapitalizm[/srodtytul]

Nie dziwi więc, że politycy w Waszyngtonie pogodzili się z tym, że po pierwszej transzy, opiewającej na 350 mld dolarów, ślad właśnie zaginął. Paulson, dysponując pieniędzmi podatników, zachował się wobec rekinów finansjery tak, jak Matka Teresa z Kalkuty, dysponując datkami od wiernych, zachowywała się wobec ubogich: rozdał pieniądze, nie pytając, na co zostaną przeznaczone, bo wierzył, że zostaną wydane na zbożne cele. I się pomylił.

Dlatego republikański kongresmen Scott Garrett mówił z goryczą: „Dwa lata temu rozmawialiśmy o tym, gdzie się podziało 100 mln dol. na most, i to był skandal. Dziś obawiam się, że nasz naród nigdy się nie dowie, gdzie się podziały jego setki miliardów dolarów”. Czwarte przykazanie ery postkapitalistycznej można sformułować tak: „Prywatne instytucje finansowe otrzymują publiczne pieniądze po to, by je wydawać na sobie tylko znane cele, a nie po to, by się z nich rozliczać”.

Dziś już jasno widać, że rządy świata zachodniego pogodziły się z tym, że kapitalizm i wspierająca go neoliberalna ideologia wychodzą z globalnego kryzysu zwycięsko. Naszym przywódcom sen z powiek spędza już nie to, jak zagwarantować ludziom miejsca pracy, ale to, jak ułatwić im zaciąganie kolejnych kredytów. Politycy zachodzą w głowę, jak zachęcić konsumentów-nędzarzy do intensywniejszego kupowania zbędnych najczęściej produktów (np. kolejnego samochodu), które to kupowanie na oślep ma ożywić gospodarkę, a nie myślą o tym, jak sprawić, by rosły nasze zarobki pozwalające na godne życie.

Tak czy inaczej wydaje się, że ortodoksyjni wyznawcy neoliberalizmu śpią już spokojnie, gdyż rok 2009 rozpoczynają z nowym przesłaniem: „Umarł kapitalizm, nich żyje postkapitalizm!”. Ciekawe tylko, gdzie nas zaprowadzi ten doskonale niesprawiedliwy system?

[i]Autor jest filozofem i publicystą[/i]

Rodzimym zwolennikom neoliberalnej ideologii w wyniku światowego kryzysu gospodarczego i finansowego widmo klęski zajrzało w oczy. O poczuciu nadciągającej klęski świadczyć może pospolite ruszenie, jakie obserwowaliśmy na łamach naszych gazet.

Duchowi synowie „chłopców z Chicago” chwycili za długopisy, a raczej za klawiatury, by dać odpór ofensywie lewicowych oszołomów. Poczucia, że walczą w słusznej sprawie, jaką jest obrona neoliberalnej ideologii, nie zachwiała nawet „mea culpa” ich największego żyjącego guru – Alana Greenspana, byłego szefa Fedu, który przyznał przed Kongresem, że jego wiara w wolny rynek okazała się naiwna, a działania błędne.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?