Andrzej Czuma z kredytem zaufania

Andrzej Czuma, człowiek spoza klik i prawniczych korporacji, ma szansę wpuścić do wymiaru sprawiedliwości świeży powiew i przełamać klanowe lojalności – pisze publicysta

Aktualizacja: 04.02.2009 04:40 Publikacja: 03.02.2009 23:45

Andrzej Czuma z kredytem zaufania

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Andrzej Czuma nie ma odpowiednich kwalifikacji do pełnienia funkcji ministra sprawiedliwości – taki argument powtarzał się w komentarzach znanych prawników do najnowszej nominacji Donalda Tuska. Ten zarzut należy odczytywać jako pretensję do premiera, że ośmielił się powołać na szefa resortu sprawiedliwości osobę spoza zblatowanego towarzystwa prawniczego. Dla prawniczej elity to niemal taki sam akt wrogości jak powołanie na rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego.

[srodtytul]Kto się podoba korporacjom[/srodtytul]

Pierwsza wpadka nowego ministra (publiczne oświadczenie, że wierzy poręczającym za prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego) dowodzi, iż w przypadku Czumy problemem nie jest brak kompetencji, ale wyczucia i świadomości, na czym polega rola szefa resortu sprawiedliwości.Dlaczego wciąż warto przyznawać Andrzejowi Czumie kredyt zaufania? W III RP korporacje, zwłaszcza adwokacka, pokazały, że za swój podstawowy obowiązek uznają obronę wygodnego dla siebie status quo, przede wszystkim przez opieranie się szerszemu otwarciu dostępu do zawodu, czyli zwiększeniu liczby adwokatów, a co za tym idzie – niższym stawkom za usługi. Udowodniły również, że nie są zdolne do samooczyszczenia, a swoich członków będą bronić do upadłego, nawet jeśli ich wina jest oczywista.

Korporacje przywykły, że to z ich grona kolejni premierzy powołują ministrów sprawiedliwości. Dlatego można zaryzykować tezę, że im bardziej członkowie prawniczego establishmentu są danym ministrem zachwyceni, tym będzie on bardziej szkodliwy dla ogółu obywateli, a użyteczniejszy dla korporacji; i na odwrót: im bardziej wyrażają niezadowolenie, tym minister potencjalnie lepszy.

[srodtytul]Przymknięte drzwi do zawodu[/srodtytul]

Reakcja po odwołaniu Zbigniewa Ćwiąkalskiego i powołaniu Andrzeja Czumy była jednoznaczna: zachwyty światka prawniczego nad byłym ministrem i sceptycyzm wobec nowego. Nie był to jeszcze otwarty atak – w końcu większości prawniczej elity wciąż bliżej do Platformy niż PiS – ale sygnał ze strony premiera jest wyraźny: następuje zerwanie przymierza z przedstawicielami prawniczych korporacji. Było ono skutkiem spłacania politycznych długów po wyborach 2007 roku. Elity prawnicze należały do najzagorzalszych krytyków Zbigniewa Ziobry i przydawały się – podobnie jak środowiska nauczycieli czy lekarzy – w przekonywaniu, że PiS to samo zło oraz zagrożenie dla demokracji.

Z czasem sojusz stał się kłopotliwy, głównie dlatego, że dla wizerunku rządu Tuska niekorzystne było sabotowanie przez Ćwiąkalskiego otwarcia dostępu do zawodów prawniczych, czego przykładem może być zeszłoroczny egzamin na aplikacje. W przygotowywaniu pytań brało udział Ministerstwo Sprawiedliwości, a na aplikację adwokacką dostało się niewiele ponad 11 proc. zdających. W poprzednim roku – niemal 48 proc. Choć Naczelna Rada Adwokacka zgłaszała pretensje, że ministerstwo ustawiło zbyt wysoko poprzeczkę, to przecież jej przedstawiciele także brali udział w układaniu pytań, a jej były przewodniczący mec. Stanisław Rymar wychwalał w „Rzeczpospolitej” ministra Ćwiąkalskiego za to, że ogranicza dostęp do zawodu.

Zdający skarżyli się – całkiem słusznie – że pytania obejmowały tak egzotyczne dziedziny jak prawo łowieckie, a egzaminu nie zdałby także sam minister. Zdał go jednak dziwnym trafem syn Zbigniewa Ćwiąkalskiego i dostał się na wyjątkowo obleganą aplikację notarialną (25 proc. zdanych testów). Minister twierdził, że to dlatego, iż jego syn był świetnie przygotowany i uczył się osiem miesięcy.

Jednocześnie urzędniczka ministerstwa stwierdziła, że na przygotowanie się z jednej ustawy potrzeba dwóch miesięcy. Prosty rachunek wskazuje, że syn Zbigniewa Ćwiąkalskiego miał szansę przygotować się z trzech, góra czterech ustaw. Tymczasem pytania egzaminacyjne obejmowały prawie 50.

[srodtytul]Punkty za swobodę myślenia[/srodtytul]

Szczęśliwie Andrzej Czuma nie jest praktykującym prawnikiem, a przede wszystkim nie jest adwokatem. W przypadku tego zawodu istnieje szczególna obawa o konflikt interesów. Na początku urzędowania przypominano przecież, że minister Ćwiąkalski przygotował m.in. ekspertyzę kwestionującą możliwość aresztowania biznesmena Ryszarda Krauzego.

Wskazywano, że podwładni ministra, a zarazem prokuratora generalnego, będą być może musieli zakwestionować ekspertyzę swojego szefa. Sam minister nie widział problemu, podobnie jak nie widzi go teraz, wracając do zawodu adwokata i wynosząc z pracy w resorcie całą zakulisową wiedzę na temat rozlicznych postępowań. Warto się zatem przyglądać uważnie, jakich klientów zyska w najbliższym czasie.

[wyimek]Im bardziej członkowie prawniczego establishmentu są danym ministrem zachwyceni, tym będzie on bardziej szkodliwy dla ogółu obywateli[/wyimek]

Od tych obciążeń Andrzej Czuma jest wolny. Nie jest także prawnikiem naukowcem, co oznacza, że nie musi być lojalny wobec przedstawicieli krakowskiej, liberalnej szkoły prawa, której najbardziej znanym przedstawicielem jest Andrzej Zoll.

Nowy minister ma cechę, którą powinni posiadać wybitni wynalazcy – nie wie, że coś jest niemożliwe. Czuma jest człowiekiem, który nie wie, że zdaniem prawniczych elit i urzędników niektórych rzeczy zrobić się nie da, i to może być jego siła.

Przykładem swobodnego myślenia Czumy jest tak wyśmiewany przez wielu pomysł ułatwienia dostępu do broni praworządnym obywatelom, od którego nowy minister bynajmniej się nie odżegnuje. Przez przeciwników projekt ten jest przedstawiany fałszywie. Nowemu ministrowi nie chodzi o zezwolenie każdemu na posiadanie broni, ale o wyklarowanie i sprecyzowanie przepisów, tak aby wydanie pozwolenia przestało zależeć od uznaniowej decyzji komendanta wojewódzkiego policji.

[srodtytul]Grzech braku wstrzemięźliwości[/srodtytul]

Niestety wiele wskazuje na to, że Czuma na razie nie wie również, jak powinien się zachowywać w nowej roli. Wstrzemięźliwość w wygłaszaniu ocen i poglądów w konkretnych sprawach jest cnotą kardynalną. Zapomniał o tym Zbigniew Ziobro w czasie słynnej konferencji na temat dr. G. i do dziś ponosi tego konsekwencje.

Podobnie zachował się Czuma, mówiąc o sprawie Jacka Karnowskiego. Jego deklarację można było zrozumieć jako wyznanie wiary w niewinność prezydenta Sopotu, co w ustach ministra sprawiedliwości jest skandalem.

Prokuratorzy zajmujący się sprawą dostali sygnał, że ich przełożony nie wierzy w winę oskarżonego. Gdyby podobne słowa wygłosił Zbigniew Ziobro, wielu komentatorów nie pozostawiłoby na nim suchej nitki – i słusznie. Na usprawiedliwienie Andrzeja Czumy można jedynie powiedzieć, że wpadka zdarzyła mu się na samym początku urzędowania.

Oby więcej takich błędów nie popełniał, bo następnym razem trudno będzie mówić o przypadku, a kolejny argument zyskają ci, którzy zarzucają Czumie, że jest politykiem i doprowadzi do upolitycznienia resortu.

[srodtytul]Udany minister?[/srodtytul]

Pomijając takie sytuacje jak owa nieszczęsna konferencja prasowa, to argument całkowicie absurdalny, bo przecież Ministerstwo Sprawiedliwości, podobnie jak każde inne, jest właśnie po to, aby prowadzić określoną politykę, w tym wypadku politykę sprawiedliwości. Gdyby rolą ministra było jedynie bezwolne wypełnianie przepisów, na jego miejscu można by umieścić zwykłego urzędnika.

Rząd ma prawo realizować politykę bardziej lub mniej restrykcyjną, ma się prawo skupić na losie ofiar lub sprawców, ma prawo decydować o tym, czy prokuratorzy będą w danych przypadkach zawsze wnioskować o areszt, ma wreszcie prawo tworzyć projekty reformy wymiaru sprawiedliwości zgodnie z określonym paradygmatem, i tak dalej, i tak dalej. To wszystko składa się na politykę karną.

Gdy na czele resortu staje polityk, sytuacja jest czysta, ale zwolennicy liberalnego modelu prawa lamentują, że mamy upolitycznienie. Gdy kieruje nim prawnik w rodzaju Zbigniewa Ćwiąkalskiego, ci sami liberałowie dowodzą, że to ekspert bez poglądów.

Nawet jeśli nominacja Czumy była wizerunkowa, nie zmienia to faktu, iż wciąż ma szansę być udana. Pierwszy raz od 2001 roku – nie licząc ministra Ziobry – mamy na czele resortu sprawiedliwości człowieka spoza klik i korporacji. Zbigniew Ziobro walczył z prawniczym establishmentem, ale często działał zbyt gwałtownie, niepotrzebnie zrażając do siebie ludzi. Andrzej Czuma, mając komfort wysokiego poparcia dla rządu i zaufania, jakim darzą go Polacy, będąc osobą o nieposzlakowanej opinii, dużym autorytecie i pięknym życiorysie, ma szansę wpuścić do wymiaru sprawiedliwości świeży powiew i przełamać klanowe lojalności. Oby tę szansę wykorzystał, nie dając się ponieść swojemu czasem zbyt gwałtownemu temperamentowi.

[i]Autor jest publicystą dziennika „Fakt”[/i]

[ramka][b][link=http://blog.rp.pl/goracytemat/2009/02/04/andrzej-czuma-z-kredytem-zaufania/]Skomentuj ten artykuł[/link][/b][/ramka]

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?