Chłód przed eurowyborami

Partie parlamentarne robią zbyt mało, aby przekonać obywateli, że 7 czerwca powinni podnieść tylną część ciała z leżaków ustawionych przy grillu i przejść się do komisji wyborczych – pisze publicysta Ryszard Holzer

Publikacja: 03.06.2009 01:30

Ryszard Holzer

Ryszard Holzer

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Red

Wybory do Parlamentu Europejskiego zlekceważy ogromna większość polskich wyborców. Z prostego powodu – partie nie próbują nawet przekonać wyborców, że ich kandydaci mają coś ważnego do załatwienia w Brukseli.

Według najbardziej alarmujących prognoz tylko 13 proc. Polaków pójdzie głosować 7 czerwca. Według bardziej optymistycznych – może nawet 30 proc. Tak czy owak – mało. Choć w całej Unii ma być marnie z frekwencją, to jednak mało gdzie tak słabo jak u nas.

[srodtytul]Ząb wybity za wolność[/srodtytul]

Niby nieszczęścia nie ma, bo w Parlamencie Europejskim każdy głos waży tyle samo. Nie ma znaczenia, czy posła wybrano przy frekwencji ponad 70 proc. (na co się zanosi np. w Belgii) czy 17 proc., jak to miało miejsce w 2004 r. na Słowacji (my zajęliśmy wtedy drugie miejsce od końca z wynikiem 21 proc.). Jednak niska frekwencja jest dla polskich interesów szkodliwa z paru powodów. Po pierwsze trochę wstyd przed Europą, że chyba nie całkiem do demokracji i wspólnotowego myślenia dojrzeliśmy. Że nasi politycy krytykują politykę wschodnią Francji i Niemiec, postulują solidarność energetyczną, domagają się uznania dla narodowej martyrologii i niczym bohater opowiadania Sławomira Mrożka pokazują dawno stracony ząb, krzycząc – „o tu, za wolność wybili”, ale robią to wszystko bez realnego wsparcia wyborców, których sprawy publiczne niezbyt obchodzą i którzy niewiele z nich rozumieją. – Ot, Polacy – sympatyczni, ale nieodpowiedzialni, trochę jak dzieci – jak mi przy okazji którychś polskich wyborów powiedział jeden z czołowych austriackich polityków. Głupi stereotyp? Owszem, ale po co go umacniać?

Niska frekwencja w eurowyborach to argument dla tych, którzy będą walczyć o zmniejszenie dotacji dla naszego regionu w następnym unijnym budżecie, tym na lata 2014 – 2020. A także dla tych, którzy chcą zachodnioeuropejską opinię publiczną przekonać, że relacje Bruksela – Moskwa rozwijałyby się znacznie lepiej, gdyby Warszawa się do nich nie wtrącała.

Kilkunastoprocentowa frekwencja to wreszcie ryzyko przypadkowości, tego, że z urny „wyjdą” przedstawiciele ugrupowań, które na co dzień w polskiej polityce się nie liczą. Zadecydować mogą o tym ślepy traf, pieniądze, wsparcie posłusznych mediów, wystawienie znanych nazwisk i posiadanie zdyscyplinowanego elektoratu.

[srodtytul]My wam to, a wy nam tamto[/srodtytul]

Tymczasem partie parlamentarne robią niewiele, aby przekonać obywateli, że 7 czerwca powinni podnieść tylną część ciała z leżaków ustawionych przy grillu i przejść się do komisji wyborczych. Przede wszystkim dlatego, że unikają tematów istotnych dla Unii i dla polskiej w niej obecności. I to z zupełnie odmiennych powodów. Platforma – bo zależy jej na tym, aby w Parlamencie Europejskim mieć jak najwięcej do powiedzenia. PiS – bo w ogóle nie zamierza tam się liczyć, a wybory traktuje wyłącznie jako okazję do tego, by zewrzeć szyki i dopiec partii rządzącej.

PO prowadzi kampanię wizerunkową, a nie programową, odwołując się do poparcia, jakim wciąż cieszy się w Polsce rząd Tuska. Nie przedstawia konkretnych politycznych planów, z jakimi pojadą do Brukseli wybrani z list Platformy deputowani. Dlaczego? Żeby to zrozumieć, trzeba przypomnieć, że politykę w Parlamencie Europejskim prowadzi się w ramach frakcji parlamentarnych.

Największa z nich, do której należy właśnie Platforma, to chadecko-konserwatywna Europejska Partia Ludowa (EPP). Jak mówi wiceprzewodniczący Klubu PO Grzegorz Dolniak, jego partia liczy, że zdobędzie 25 mandatów i w ten sposób stanie się w chadeckiej frakcji drugą siłą po niemieckiej CDU. To zapewniłoby Platformie istotny wpływ na obsadę kluczowych stanowisk – takich jak fotele przewodniczącego PE i szefów poszczególnych komisji.

Rzecz jednak w tym – tłumaczy Dolniak - że politykę frakcyjną ustala się dopiero w Brukseli i Strasburgu, w drodze żmudnych gabinetowych negocjacji delegacji krajowych, na zasadzie „my wam to, a wy nam tamto”. Trudno w tej sytuacji cokolwiek z góry planować i zapowiadać, poza sprawami tak oczywistymi jak walka o pieniądze unijne dla Polski.

Ta argumentacja jest spójna i tłumaczy wizerunkową koncepcję eurokampanii PO. „Nie będziemy mówić o szczegółach, ale i tak jesteśmy lepsi od konkurencji. Uwierzcie nam, tak jak ufacie nam w kraju” – zdaje się mówić przekaz Platformy. Jednak w kraju dla wyborców najważniejsze jest, że Platforma to nie PiS, SLD, LPR czy Samoobrona. Może być pewna wsparcia tych, którzy wiedzą, czym pachną rządy jej konkurentów. To może jednak nie wystarczyć, by do udziału w wyborach europejskich zachęcić rozleniwionych czerwcowym weekendem działkowiczów.

[srodtytul]Zbyt wiele lewic[/srodtytul]

Gdy PO, szykując się do europarlamentarnej rozgrywki, unika „europejskich” tematów, to SLD odwrotnie – ucieka z polskiego podwórka, gdzie niezbyt ma czym się chwalić. Od rządów Millera nie minęło wiele czasu, jeszcze mniej od niesmacznej zeszłorocznej rozgrywki o przywództwo między Napieralskim i Olejniczakiem, a na samym końcu nie udało się (bo też nie było takiej chęci) skonstruować jednej lewicowej listy i w efekcie mamy zjawisko „zbyt wielu lewic”, jak to nazwała Janina Paradowska.

W tej sytuacji Sojusz podkreśla przede wszystkim, że startuje w wyborach do PE jako integralna część Partii Europejskich Socjalistów. To sposób na dowartościowanie partii, bo choć w Polsce waga lewicy jest umiarkowana, to w PE socjaliści są drugą siłą, niewiele mniejszą od frakcji chadecko-konserwatywnej.

Trzeba przyznać, że Sojusz jest stosunkowo najbliższy zaoferowaniu wyborcom w miarę spójnej koncepcji politycznej. W manifeście PES, na którym opiera się program wyborczy SLD, mowa jest m.in. o wzmocnieniu międzynarodowych regulacji rynkowych, wsparciu małych i średnich przedsiębiorstw czy tworzeniu nowych miejsc pracy.

Problem w tym, że program jest „uszyty” głównie pod zapotrzebowanie elektoratu zachodnioeuropejskiego (w PES rej wodzą socjaliści z Hiszpanii, Francji, Niemiec i W. Brytanii). Najlepiej pokazuje to propozycja europejskiego paktu płacowego gwarantującego „taką samą płacę za taką samą pracę” w całej UE. To obietnica utrzymania miejsc pracy na zachodzie Europy, ale jednocześnie groźba zahamowania inwestycji na wschodzie kontynentu, gdzie tańsza siła robocza równoważy niedogodności złej infrastruktury, korupcji, administracyjnej nieudolności.

Uciekając od własnych problemów pod sztandary PES, Sojusz pokazuje, że nie ma pomysłu, jak przekonać Polaków, że obecność lewicowych posłów w europarlamencie będzie korzystna dla kraju.

[srodtytul]Złotówka miarą patriotyzmu[/srodtytul]

Można by argumentować, że taką próbę przekonywania na swój sposób podejmuje PiS, które po pięciu latach w marginalnej Unii na rzecz Europy Narodów zamierza w nowym parlamencie stworzyć nową eurosceptyczną frakcję wraz z brytyjskimi torysami i czeskimi konserwatystami. Nic to, że taka frakcja będzie niewielka. – W Polsce głoszona jest radykalna nieprawda, że można służyć polskim interesom, jeśli jest się w wielkiej formacji. To nieprawda. W wielkich formacjach służy się interesom największych – przekonuje prezes PiS.

Problem w tym, że do grona „największych” zaliczają się także brytyjscy konserwatyści przymierzający się właśnie do przejęcia władzy na Wyspach. I to dwudziestu paru posłów Davida Camerona będzie mieć w nowej frakcji głos decydujący, a nie dziesięciu czy 12 zwolenników Jarosława Kaczyńskiego. A jeśli chodzi o polskie interesy, to jedno jest jasne – na wsparcie konserwatystów w takich dziedzinach jak zwiększenie unijnego funduszu spójności czy solidarność energetyczna nie ma co liczyć.

To dla PiS nie jest problem – w Brukseli nie zamierza niczego załatwiać, eurowybory to wyłącznie okazja, by zademonstrować eurosceptycyzm i umocnić się wśród tych 20 proc. wyborców, dla których miarą patriotyzmu jest złotówka, a nie euro, zaś Unia to rodzaj banku finansującego polskie wydatki.

Przez cały czas rządów PiS miałem wrażenie, że Jarosława Kaczyńskiego nie interesuje sprawowanie władzy, że sukces wyborczy z 2005 roku jego samego zaskoczył najbardziej i że najlepiej czuje się w roli kogoś, kto – często zresztą trafnie – recenzuje cudze wpadki i nieumiejętności. Ale do takiego recenzowania nie trzeba licznego przedstawicielstwa w Brukseli – wystarczy głos prezesa PiS. Myślę, że jego zwolennicy zdają sobie z tego sprawę – będą mu wierni w wyborach krajowych, ale trudno ich będzie przekonać, że głosowanie w wyborach do Parlamentu Europejskiego jest ważne, gdy znaczenie tej instytucji sam prezes chciałby pomniejszyć.

Co nie zmienia faktu, że w Kaczyńskim i jego partii jedyna nadzieja na podniesienie temperatury politycznej w eurowyborach. Jeśli agresywna kampania PiS nastraszy zwolenników PO, PSL i owych „zbyt wielu lewic”, to – być może – przemogą oni swoje lenistwo i wybiorą się do lokali wyborczych. Jak na razie, choć na dworze ciepło, wyborcy pozostają chłodni. I – obawiam się – tak pozostanie.

[i]Autor jest publicystą, pracował m.in. w „Życiu Warszawy”, „Gazecie Wyborczej” i „Pulsie Biznesu”[/i]

Wybory do Parlamentu Europejskiego zlekceważy ogromna większość polskich wyborców. Z prostego powodu – partie nie próbują nawet przekonać wyborców, że ich kandydaci mają coś ważnego do załatwienia w Brukseli.

Według najbardziej alarmujących prognoz tylko 13 proc. Polaków pójdzie głosować 7 czerwca. Według bardziej optymistycznych – może nawet 30 proc. Tak czy owak – mało. Choć w całej Unii ma być marnie z frekwencją, to jednak mało gdzie tak słabo jak u nas.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?