Globalizacja to znak naszych czasów. Ma ona niejedno oblicze, przy czym to ekonomiczne jest najważniejsze. Ono nadaje bieg wielu innym zmianom, także kulturowym i politycznym. Dzisiaj w szkołach, a na pewno na wszelkiego typu uniwersytetach, powinno nauczać się już nie samej historii (tej niezakłamanej) i geografii, ale geopolityki i geoekonomii.
Nam w Europie Środkowo-Wschodniej i poradzieckich republikach wydaje się wciąż, że to posocjalistyczna transformacja ustrojowa jest kluczowym megaprocesem napędzanym przez nas, naszych rodziców i nasze dzieci. Chińczycy mogą zaś wierzyć, że żywotną supertendencją są ich 40-letnie rynkowe reformy tworzące „socjalizm z chińską charakterystyką”. W istocie można jedno i drugie postrzegać jako tylko niezbywalne elementy hipertrendu globalizacji.
Nieodwracalna globalizacja
Globalizacja w jej ekonomicznym znaczeniu to historyczny (dłuższy niż nasze życie) i spontaniczny (nikt jej nie wymyślił, sama przyszła) proces liberalizacji i integracji wcześniej do pewnego stopnia w odosobnieniu funkcjonujących gospodarek narodowych, rynków kapitału i towarów, a także – choć z opóźnieniami i ograniczeniami – specyficznego rynku siły roboczej w jeden współzależny układ ogólnoświatowy.
Globalizują się rynki oraz łańcuchy produkcyjne i usługowe dostarczające nań towary. To, co się dzieje tu – na przykład w polskim przemyśle motoryzacyjnym – zależy od tego, co się dzieje tam, w innych częściach współzależnego globalnego układu ekonomicznego, który decyduje o kosztach wytwarzania samochodów i uzyskiwanych dochodach, a w efekcie o podaży pojazdów oraz popytu na nie i, koniec końców, o cenach.
To, co się dzieje tam – w innych współzależnych częściach świata, na przykład w bliskowschodniej „beczce prochu” – współdecyduje o cenach energii u nas. Wszyscy już, nawet ekonomiczni ignoranci, zdają sobie sprawę, jak ważny dla każdego jest wpływający na zarobki i wydatki kurs walutowy, ta ekonomiczna miara styku gospodarki z resztą świata. Wszyscy przynajmniej co nieco wiedzą o tym, że o wysokości oprocentowania naszych oszczędności i kredytów nie decydują urzędnicy, lecz w zasadniczej mierze umiędzynarodowione rynki finansowe.