Czas dla Europy na opamiętanie

Jeszcze pół roku temu wydawało się, że europejskim politykom uda się ubezwłasnowolnić wolny rynek i upodmiotowić wyborców. Po wyborach do europarlamentu nie jest to już takie pewne

Aktualizacja: 15.06.2009 07:52 Publikacja: 15.06.2009 03:12

Czas dla Europy na opamiętanie

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

A jednak kapitalizm. Wolny rynek zatriumfował w europejskich wyborach. Strategia „łupić bogatych” okazała się nie dość nośna. Socjalistów rozgromiono w sześciu największych państwach Unii Europejskiej. Stracili więcej niż silną pozycję w Parlamencie. Jednocześnie pogrzebane zostały zaawansowane już prace nad przeobrażeniem Unii z wolnego rynku w Socjalistyczną Unię Europy.

David Cameron, szef brytyjskich konserwatystów, wygraną prawicy tłumaczy rosnącą świadomością ekonomiczną Europejczyków. Socjaliści wierzą, że to tylko techniczny nokaut. Martine Aubry, przewodnicząca francuskich socjalistów opiewająca „Neuve Europe”, teraz oskarża prawicę o kradzież lewicowych haseł regulacyjnych.

[srodtytul]Test wypadł kiepsko[/srodtytul]

Jedno jest pewne: europejski szczyt antykryzysowy zaplanowany na ten tydzień będzie zupełnie innym zgromadzeniem niż marcowe posiedzenie G20 w Londynie.

Koniec z orgiami pakietów stymulacyjnych i rozkoszami życia na kredyt. Nawet jeżeli przywódcy w Brukseli w większości będą ci sami, to duch kapitalizmu będzie unosił się nad wszystkimi decyzjami – zarówno nad nowymi regulacjami instytucji finansowych, jak i strategią antykryzysową.

Trudno w zasadzie mówić o nowej strategii, bo starej nigdy nie ukończono. Europejski Bank Centralny wprowadził ograniczenia kredytów międzybankowych do 25 proc. wartości posiadanych aktywów. Reszta pozostała na papierze.

Komisja Europejska jakby zapadła się w sobie. Jej przewodniczący Jose Manuel Barroso krążył między Londynem, Paryżem a Berlinem, zabiegając o reelekcję. Rządy zajęte były gaszeniem własnych pożarów, a te, które potrzebowały natychmiastowej pomocy – jak Grecja czy Węgry – odbijały się od technokratycznych wykładów unijnych komisarzy, że pomoc jest niezgodna z mandatem UE.

Jak żywa stanęła w pamięci przepowiednia Miltona Friedmana, że Unia rozpadnie się przy pierwszym podmuchu kryzysu. Idealistyczny projekt polityczny, twierdził Friedman, nie wytrzyma konfrontacji z brutalną rzeczywistością, kiedy chmury nadciągną nad Europę. Test faktycznie wypadł kiepsko. Zabrakło silnego przywództwa, zarządzania kryzysowego, koordynacji i mechanizmów zabezpieczających mniejsze państwa przed protekcjonizmem najsilniejszych.

Na nowe frustracje nałożyły się stare podziały. Kontynentalna Europa kontra Wyspy Brytyjskie i Irlandia, teraz znajdujące sprzymierzeńców w państwach Europy Środkowej.

Z krainy miłości, solidarności i poprawności politycznej przenieśliśmy się nagle w świat narodowych antagonizmów, dyplomatycznych wojen podjazdowych i rosnących w siłę skrajnie nacjonalistycznych ugrupowań. Rasistowska Brytyjska Partia Narodowa stała się nagle drugą siłą polityczną w kraju. W Holandii populiści domagający się kar za sprzedawanie i głoszenie Koranu zapewnili sobie 17 proc. głosów. Na Łotwie popularność zyskała prorosyjska partia eurosceptyków. Na Węgrzech nacjonaliści mieli najlepszy wynik od czasów wolnych wyborów.

Jeżeli jest jeszcze jakaś nadzieja dla Unii Europejskiej, to jest nią właśnie dobry wynik konserwatywno-liberalnych partii centrum w wyborach do Parlamentu Europejskiego; silniejsza pozycja Europejskiej Partii Ludowej i dobre notowania brytyjskich torysów kosztem grupy partii socjalistycznych. Powrót do zdroworozsądkowych rozwiązań rynkowych. Wzmacnianie Unii tam, gdzie tego najbardziej potrzebują wyborcy, i zaniechanie idealistycznych pomysłów o zrównywaniu płac, obciążeń podatkowych, rozbudowywania świadczeń socjalnych i ekologicznych norm rujnujących biznes.

Kryzys może nas zbliżyć do oryginalnego projektu prorynkowej Unii, a nie czysto politycznego projektu naginającego naturalne prawa ekonomii do utopijnych wizji eurourzędników. Wybór Jerzego Buzka na szefa Parlamentu – oprócz czysto sentymentalnego znaczenia dla Polaków – może mieć znaczenie symboliczne dla Europejczyków. Jest to w końcu przedstawiciel kraju, który tak zdecydowanie sprzeciwił się mnożeniu deficytu budżetowego, socjalnym receptom na kryzys i stanął po stronie wolnego rynku.

[srodtytul]Odwrót od superregulacji[/srodtytul]

Pierwszym objawem zmieniających się nastrojów politycznych w Europie będzie zaniechanie planów wspólnego systemu supernadzoru finansowego. Ulubione dziecko socjalistów przekonanych, że silny centralny urząd regulujący wszystkie instytucje i transakcje w Europie może zaradzić kryzysom i zwyrodnieniom rynkowym. Rzecz była w marcu omawiana w Londynie i odłożona w czasie. W tym tygodniu o projekcie pewnie nawet nie będzie się dyskutować.

Upadły też rozmaite merkantylne pomysły ożywienia gospodarki wzorowane na amerykańskich programach pomocy. Pieniądze lub bariery ochronne dla poszczególnych firm czy gałęzi gospodarki w zamian za zwiększanie kontroli państwa i ustępstwa na rzecz pracowników dziś brzmią jak herezja.

[wyimek]Do Parlamentu Europejskiego wchodzi wielu wytrawnych polityków u szczytu kariery. Trzeba założyć, że szybko zaczną się rozpychać łokciami[/wyimek]

Na wynik ostatnich wyborów nałożył się opór biznesu, który w protekcjonizmie widział zagrożenie odwetem innych państw, a w nadmiernych regulacjach – przedłużanie stagnacji gospodarczej. Nauczone doświadczeniem General Motors nie tylko europejskie, ale i amerykańskie firmy chcą się wyrwać spod opieki państwa. Dziesięć największych banków oddaje rządową pomoc. Z pomocy publicznej rezygnują niektóre amerykańskie stany i średnie firmy.

Kanclerz Niemiec Angela Merkel w maju występuje z publicznym atakiem na Europejski Bank Centralny, który chce podążać amerykańskimi i brytyjskimi śladami nadmiernego interwencjonizmu: „Bardzo sceptycznie patrzę na władzę, jaką w swoich rękach chce koncentrować. Musimy powrócić do dawnego systemu. Bardziej polegać na niezależnych narodowych bankach i zdrowym rozsądku niż abstrakcyjnych projektach. W innym razie za dziesięć lat będziemy znowu w kryzysie” – mówi. Merkel nie wypowiedziałaby pewnie tych słów, gdyby nie znała wyników badań opinii publicznej i gdyby wybory miały obrócić się na korzyść socjalistów. Przekonanych nie tylko do centralizacji systemu nadzoru finansowego, ale też luźniejszej polityki monetarnej, a w zamian większej kontroli państwa przy ustalaniu wszystkiego – od zarobków bankowców po opłaty za usługi bankowe.

Komisja Europejska przyjęła wstępne propozycje zmian w europejskim systemie bankowym – np. to, że banki obracające instrumentami pochodnymi będą musiały same kupić co najmniej 5 proc. papierów wysokiego ryzyka, które oferują klientom.

Ale z długiej listy regulacji, które miały być omawiane na szczycie w Brukseli, do czwartku dotrwają tylko te niebudzące kontrowersji i sprzeciwu liberałów. Jak choćby zakaz świadczenia usług doradczych przez te same instytucje, które później oceniają sytuację finansową danej firmy.

Przed wyborami premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown mówił o konieczności stworzenia nowych „globalnych standardów we wszystkich finansowych transakcjach”. Dziś główny brytyjski negocjator przekonuje: „Musimy być bardzo ostrożni, żeby przy okazji nie stworzyć sobie problemów na przyszłość”. A to oznacza rezygnację z nadzoru nad wszystkimi bankowymi transakcjami i wytyczenie bankom sztywnej linii, której nie mogą przekraczać. Określenie zasad wynagrodzeń i przyznawania premii w sektorze finansowym.

Mało prawdopodobne, żeby europejscy przywódcy, wciąż jeszcze będący w szoku po tak jasnej prorynkowej deklaracji wyborców, chcieli teraz eksperymentować z nowymi ekscesywnymi regulacjami. Mało tego, szybciej, niż sądziliśmy, środek ciężkości UE może teraz przesuwać się w stronę Parlamentu Europejskiego, jak najdalej od niewydajnej Komisji Europejskiej.

Jeżeli UE chce się ratować przed dalszą eskalacją skrajnie nacjonalistycznych ugrupowań, musi szybko przekonać wyborców, że mają większy wpływ na podejmowane decyzje. Że swoich praw i gospodarki nie powierzamy często oderwanym od rzeczywistości i wolnym od odpowiedzialności eurourzędnikom.

[srodtytul]Więcej dla wytrawnych polityków[/srodtytul]

Parlament przestaje być organem konsultacyjnym. W większym stopniu może wpływać na rozporządzenia Komisji Europejskiej. Jeszcze nie wszystkie, ale coraz więcej spraw wymaga zgody eurodeputowanych. Może zablokować nominację komisarzy, negatywnie opiniować urzędników. Traktat lizboński miał dalej rozszerzyć jego kompetencje, ale kto wie, czy wcześniej nie zobaczymy zmian. Do Parlamentu Europejskiego wchodzi tym razem wielu wytrawnych polityków u szczytu kariery. Trzeba założyć, że szybko zaczną się rozpychać łokciami.

Z drugiej strony pojawiają się niezależne inicjatywy narodowych parlamentów. Duński Folketing wydaje dyrektywy rządowi, jakie stanowisko ma zająć każdy z ministrów na posiedzeniu w Brukseli. Dyrektywy komisji parlamentarnych są ściśle przestrzegane i minister nie ma prawa zmienić stanowiska bez zgody reprezentantów. W ten sposób skrócona została droga między wyborcą a Brukselą. Wystarczy, że organizacje społeczne czy lobbyści zabiegający o zmianę czy naprawę unijnego prawa interweniują u swoich lokalnych reprezentantów.

Jeszcze pół roku temu wydawało się, że politykom uda się ubezwłasnowolnić wolny rynek i upodmiotowić wyborców. Ian Bremmer w „Foreign Affairs” w maju przestrzegał przed państwowym kapitalizmem, który zawładnie światem: „Niezależnie od dobrych intencji rządy Europy i Ameryki swoją zmasowaną ingerencją w gospodarkę mogą zniszczyć wolny rynek, a z nim fundamenty współegzystencji zachodnich demokracji”. Trudno o bardziej jednoznaczny sygnał sprzeciwu niż ostatnie wybory do europarlamentu. Ostatnia szansa dla Unii, żeby się opamiętać.

[i]Autor był redaktorem naczelnym tygodnika „Newsweek Polska” i wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse. Współpracuje z „Rzeczpospolitą”.[/i]

A jednak kapitalizm. Wolny rynek zatriumfował w europejskich wyborach. Strategia „łupić bogatych” okazała się nie dość nośna. Socjalistów rozgromiono w sześciu największych państwach Unii Europejskiej. Stracili więcej niż silną pozycję w Parlamencie. Jednocześnie pogrzebane zostały zaawansowane już prace nad przeobrażeniem Unii z wolnego rynku w Socjalistyczną Unię Europy.

David Cameron, szef brytyjskich konserwatystów, wygraną prawicy tłumaczy rosnącą świadomością ekonomiczną Europejczyków. Socjaliści wierzą, że to tylko techniczny nokaut. Martine Aubry, przewodnicząca francuskich socjalistów opiewająca „Neuve Europe”, teraz oskarża prawicę o kradzież lewicowych haseł regulacyjnych.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę